Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadul: Historia w granicach rozsądku

Jan Dziadul
Od paru miesięcy siedzimy po uszy z Markiem Kempskim w życiu ks. prałata Bernarda Czerneckiego, legendarnego kapelana górniczej Solidarności. Był wieloletnim proboszczem parafii Matki Kościoła w Jastrzębiu-Zdroju i słynnym budowniczym kościoła "Na Górce". Coś się z tego wykluwa, bo historia jest fascynująca, a i okazja po temu wielka - 60. rocznica święceń kapłańskich w Piekarach Śląskich.

W Piekarach, czyli w… "diecezji stalinogrodzkiej"; zarządzanej wówczas (od stycznia 1954 r.) przez wikariusza kapitulnego ks. Jana Piskorza - kapłana z kręgu tzw. księży patriotów narzucanych bezkompromisowo przez ówczesne władze.
Historia ks. Piskorza zapewne zostanie przypomniana w przyszłym roku z okazji okrągłej rocznicy konsekracji Katedry Chrystusa Króla, co w 1955 r. zanotowała i głosem Andrzeja Łapickiego opowiedziała Polska Kronika Filmowa: "Katedra w Stalinogrodzie to największa budowla sakralna zbudowana przez Kościół na ziemiach polskich w ciągu ostatnich 500 lat". To właśnie Piskorz dostał zielone światło - po podpisaniu zgody na obniżenie kopuły - na dokończenie budowy.

Z pewnością pojawią się rozważania, czy zrobił dobrze, czy źle - a znając temperament naszych dyskursów, opcji będzie co najmniej pięć. W każdym razie ks. Czernecki zaczął posługę kapłańską w systemie, który miał trwać wiecznie, a na jego oczach rozpadł się jak domek z kart w czym miał swój udział.

Życie Czerneckiego i jego rodziny to lusterko współczesnej historii Śląska: z powstaniami, volkslistą, wojennymi dramatami i powojennymi rozrachunkami. To również świadectwo uporczywego trwania polskości - pomimo wszystko. Rozumienie przez Czerneckiego polskiej duszy i utożsamianie się z nią, odcisnęło piętno na postawach jastrzębskich górników (w znakomitej większości napływowych) w sierpniu 1980 r. i latach późniejszych. Tak to wygląda w pigułce i na razie na tym koniec uwieńczony osobistą prośbą - jeżeli w czyimś domowym archiwum zachowały się zdjęcia ks. Czerneckiego z jego kapłańskiej długiej drogi (przed Jastrzębiem przeszedł przez kilka śląskich parafii ) - proszę o kontakt.

Kiedy tak się siedzi "po uszy" w jednej historii, inne wydarzenia blakną albo meldują się z poślizgiem. Pod koniec stycznia padła propozycja rekonstrukcji przedwojennej polsko-niemieckiej granicy (przez 6 lat z państwem hitlerowskim). Granica dla mieszkańców umowna, zarazem w swym absurdzie fascynująca - szła przez podwórka, kopalnie (w tym pod ziemią), ogródki, ulice… Sporo na temat tego kartograficznego dziwoląga pisałem.

Już chciałem przyklasnąć pomysłowi, już widziałem szlak turystyczny wzdłuż starej granicy (z kioskami pełnymi pamiątek, kafejkami po obu stronach - tu piwo, tam bier, i innymi granicznymi ciekawostkami - choćby z żywą rekonstrukcją przemytniczych kombinacji i hitlerowskich prowokacji) i tłumy na nim, ale coś mnie tknęło: a dlaczego tylko tę granicę mamy odtwarzać i z sentymentem przypominać? Przecież granic na śląskiej ziemi ci u nas dostatek.
Nie grzebiąc w zbyt odległej przeszłości, można by przypomnieć granicę Rosji, Niemiec i Austrii, a w Trójkącie Trzech Cesarzy wkomponować zgrabnie np. międzynarodowe centrum handlowe. A granica III Rzeszy z Generalnym Gubernatorstwem to pestka? Przecież namacalnie była i w historycznej pamięci znakomicie funkcjonuje. To w końcu nasza historia. Mógłbym sypnąć jeszcze kilkoma granicznymi przykładami z południa regionu, bez rekonstrukcji których nie da się na Śląsku XXI wieku żyć.

Ale wewnętrzny głos łapie mnie w cugle - "Nie idź tą drogą!" To ani chybi głos rozsądku. Łagodnie skłania mnie do sceptycznego widzenia odrodzonej granicy, która trwała niegdyś zaledwie 17 lat. Taka rekonstru-kcja nie przeszłaby bezboleśnie.

Siedzę w mojej historii, ale jednym uchem łapię zza ściany dramat olimpijskiego miasta Soczi: obiekty niedokończone, a skończone - prymitywne, sportowcy zakwaterowani w norach. Głowę dam, że wielu rodaków zaciera rączki i czeka z niecierpliwością, żeby jakaś bombka skonstruowana przez "bojowników" (nie żadnych terrorystów - co to, to nie!) "pieprznęła" przed lub w czasie olimpiady. Za naszą niewolę!

U kibica spod telewizora łza rozczulenia w oku już się chciała zakręcić, a tu Justyna Kowalczyk na fejsie pisze, że w Soczi jest świetnie, wszystko zapięte na ostatni guzik. Z jednego okna widzi ciepłe morze, a z drugiego ośnieżony Kaukaz. Sprawdzam, faktycznie, pani Justyna zachwycona. Oczu nie ma, czy jak?! Telewizji naszej nie ogląda albo Ruska już jakaś?
Od dzisiaj pani Justynie medali życzę, a będą tym cenniejsze, że zdobyte na ruskiej ziemi. "Bolszewika bij, bij, bij"… I na to warto czekać. To dopiero będzie historia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dziadul: Historia w granicach rozsądku - Dziennik Zachodni