Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomo z 30 Seconds to Mars: Kocham fanów w Polsce. I pierogi. Chętnie zjadłbym je w Rybniku!

Tomo Miličević
Legendarna grupa 30 Seconds to Mars, która wystąpi 22 czerwca w Rybniku. Od lewej: Tomo Milicevic, Jared Leto i Shannon Leto
Legendarna grupa 30 Seconds to Mars, która wystąpi 22 czerwca w Rybniku. Od lewej: Tomo Milicevic, Jared Leto i Shannon Leto mat.prasowe
On obiecał mi wielki show. Ja jemu pierogi. Zanim 22 czerwca wystąpi na Stadionie Miejskim w Rybniku, dzisiaj jest naszym gościem. Tomo Milicevic, gitarzysta zespołu 30 Seconds to Mars. 30 Seconds to Mars to zespół, który jest w ciągłym biegu z powodu aktualnej światowej trasy koncertowej. Grupa przebywała akurat w Meksyku, kiedy Tomo Milicevic, gitarzysta "Marsów", znalazł chwilę czasu na telefoniczny wywiad dla Dziennika Zachodniego.

14 lutego rozpoczyna się pierwsza część waszej tegorocznej trasy koncertowej. A wam podróżowanie i granie koncertów sprawia dużą radość. Z jakiego konkretnie powodu?
Bo możesz być codziennie w innym kraju, a czasem są to miejsca kompletnie inne od siebie, także pod względem kulturowym. Grać dla ludzi mówiących w nieznanych ci językach, którzy pomni tych różnic, czasem ogromnych, i tak znają poszczególne słowa każdej naszej piosenki. To jest niesamowite, gdy zaczyna nas łączyć sztuka, pasja, wspólne marzenia. Lubię ten rodzaj wspólnego celebrowania muzyki. I dlatego kocham koncerty na żywo.

Wasz ostatni jak dotąd album "Love Lust Faith + Dreams", który został wydany w maju zeszłego roku, w ciągu kilku dni od premiery zyskał w Polsce statut złotej płyty. Jared Leto przyznał, że nad kilkoma utworami z tego albumu pracował podczas wizyty 30 Seconds To Mars w 2011 roku, wspominał też, że "Love Lust, Faith + Dreams" to jest swego rodzaju nowe otwarcie. Początek czegoś nowego.
Album "Love Lust, Faith + Dreams" jest jedną z części naszej historii. Nie tylko jako muzyków, ale również i ludzi. Tak samo jak my się zmieniamy na przestrzeni czasu, tak też ewoluuje brzmienie zespołu. Każdy ma swoje pomysły, inspirują nas różne melodie, instrumenty... Jesteśmy indywidualistami, staramy się wnosić do zespołu coś od siebie. Dużo czasu spędzamy obmyślając, jak album ma wyglądać, co chcemy za jego pośrednictwem przekazać, a ostatecznie, jak zaprezentujemy go podczas występów na trasie koncertowej. Ta praca to coś więcej niż tylko tworzenie muzyki. Staramy się szukać nowych rzeczy, zbierać nowe doświadczenia, pokazywać siebie z nieco innej strony niż dotychczas. Rozwój jest dla mnie bardzo istotny. Dlatego ta ostatnia płyta jest nieco inna od tego, co dotąd robiliśmy.

Sukces idzie w parze z ciężką pracą?
Tak. Jesteśmy maksymalnie skupieni na swojej robocie. Na celach, które stawiamy sobie do wykonania. Jako zespół osiągnęliśmy sukces, o jakim nawet nie marzyliśmy. Dawniej, gdyby ktoś mi powiedział, że będę jeździł po całym świecie i zapełniał z moimi kolegami największe areny koncertowe, to na początku chyba bym się roześmiał. Ale też z drugiej strony nie nazywałbym tego wielką karierą, tylko bardziej sposobem na życie. Bo tak to czuję. Jesteśmy 30 Seconds to Mars, jesteśmy prawdziwi, nikogo nie udajemy ani nie oszukujemy, zaś publiczność nam ufa. Doszliśmy do tego wszystkiego ciężką pracą, dzięki której udało nam się stworzyć coś fajnego i co cały czas trzyma nas w kupie. A nie zawsze było lekko, zdarzały się bardziej mroczne czasy w naszej historii.

Takim mrocznym momentem była zapewne praca nad albumem "This Is War", nad którym przez ponad 8 miesięcy pracowaliście bez wsparcia wytwórni, za to z wiszącym nad głowami procesem sądowym. O tym też opowiada wasz film dokumentalny "Artifact".
Wtedy kompletnie nie wiedzieliśmy, co się dalej wydarzy. To był bardzo dziwny i dość smutny czas. Z jednej strony wytwórnia fonograficzna pozwała nas na 30 milionów dolarów (za rzekomo bezprawne zerwanie umowy - przyp. OSZ), z drugiej strony zaczęliśmy pracę nad nowym krążkiem, która nie wiadomo dokąd miała nas zaprowadzić. Bo mogła się skończyć niczym. Ten album mógł nie być tak dobry jak jest. Na pewno jest na nim sporo emocji. Podobnie jak w w filmie "Artifact". To dokument, w którym pokazujemy m.in. jak wyglądała praca nad "This Is War", to, co się działo między nami a wytwórnią, sytuację, kiedy przemysł muzyczny może dawać też rozczarowanie. W naszym przypadku wszystko skończyło się pomyślnie.
"Artifact" fani będą mogli zobaczyć też 22 czerwca, w dniu waszego koncertu na stadionie miejskim w Rybniku. To już kolejna wizyta 30 Seconds to Mars w Polsce, ostatni raz gościliście u nas rok temu, w Warszawie. Polskiej publiczności nigdy za wiele?
Zdecydowanie (śmiech). Wiem, że zabrzmi to strasznie banalnie, ale my bardzo dobrze czujemy się w Polsce. To jest jedno z tych miejsc na mapie świata, gdzie mamy bardzo wielu wiernych fanów i odczuwamy wielkie wsparcie dla tego, co robimy. To ważne. Bardzo mocno czujemy tę miłość fanów. A sami też jesteśmy podekscytowani, gdy możemy powrócić z kolejnym koncertem do Polski. Kochamy polskie pierogi i polskich fanów (śmiech).

Świetnie wymawiasz po polsku "pierogi".
Zdążyłem się już nauczyć (śmiech). To nie jest kokieteria, bardzo lubię to danie. W zeszłym roku, kiedy graliśmy na Impact Festivalu w Warszawie, dostałem solidną porcję pierogów!

Przywieźć ci na rybnicki koncert? W Katowicach, mieście znajdującym się kilkadziesiąt kilometrów od Rybnika, jest restauracja serwująca m.in. pierogi, którymi w zeszłym roku zachwycał się Slash.
A możesz? Bo jak tak, to ja bardzo chętnie zjem te pierogi (śmiech).

Koncertujecie sporo, w różnych częściach świata... Zastanawiam się, jak wygląda wasze życie po koncercie?
Generalnie prysznic i do łóżka (śmiech).

I to jest rock and roll?
Tryb życia, jaki prowadzimy, powoduje, że nie mamy wielkich imprez po koncertach. Nie ma typowego rock and rolla. Trzeba dać sobie chwilę na odpoczynek. Bo potem znów trzeba dalej jechać, jest kolejny występ, na który dobrze jest być odpowiednio przygotowanym. Z szacunku dla siebie i dla tych ludzi, którzy kupili bilet, by spędzić z nami trochę czasu. Tymczasem zapraszam na nasz koncert do Rybnika każdą osobę, która to czyta. Zrobimy wielki show.

***

Promocja do dzisiaj
Ta amerykańska formacja jest niezwykle lubiana w naszym kraju. 22 czerwca zespół 30 Seconds to Mars wystąpi na Stadionie Miejskim w Rybniku. Organizatorem tego koncertu jest agencja Prestige MJM i Urząd Miasta w Rybniku.
Bilety na występ 30STM kupiło już kilka tysięcy osób.
Jeszcze do dzisiaj, 14 lutego, obowiązuje specjalna promocja cenowa, czyli wszystkie kategorie biletów (poza VIP) są tańsze o 20 zł w stosunku do ceny podstawowej. I tak bilet do
Golden Circle kosztuje 229 zł, na trybuny: 155 zł, zaś na płytę A: 135 zł.
Patronat medialny imprezy objął "Dziennik Zachodni".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tomo z 30 Seconds to Mars: Kocham fanów w Polsce. I pierogi. Chętnie zjadłbym je w Rybniku! - Dziennik Zachodni