Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Panasewicz: Płyta Fotografie to ukochane dziecko [WYWIAD]

Janusz Panasewicz
W życiu najważniejsze jest, by po prostu żyć - to dewiza Janusza Panasewicza
W życiu najważniejsze jest, by po prostu żyć - to dewiza Janusza Panasewicza Jacek Poremba/Universal Music Polska
We wtorek ukazały się "Fotografie", druga solowa płyta Janusza Panasewicza. To owoc współpracy m.in. z Johnem Porterem. A w piątek "Panas" razem z kolegami z Lady Pank zagrał akustyczny koncert w Zabrzu. Z Januszem Panasewiczem rozmawia Ola Szatan.

Lubisz fotografie?
Miałem niedawno sesję zdjęciową dla jednego z magazynów, dość daleko, za granicą. I to, co fotograf wyprawiał ze mną, było niesamowite. Godziłem się na wszystko, co mi zaproponował, bo robił takie zdjęcia, jakich jeszcze w życiu nie widziałem. Lubię oglądać fajne fotografie, sam jednak nie posiadam talentu do ich wykonywania.

A jakie muzyczne fotografie znalazły się na twojej najnowszej solowej płycie, która ukazała się parę dni temu, 25 marca?
Na tej płycie znalazło się dziesięć fotografii. Według mnie utwory są dość refleksyjne, ktoś mi nawet powiedział, że miejscami smutne... Te piosenki są takie, jaki jest dzisiejszy świat, na który patrzę. I jak przy fotografiach, zawsze pojawia się pewna refleksja.

Ktoś może powiedzieć, że Panasewicz zaczyna się starzeć.
Eee, to nie tak. Wszyscy ludzie, bez względu na to, ile mają lat, popadają w różnego rodzaju refleksje. Ja tak mam, że myślę o osobach, które widziałem 10 czy 15 lat temu. Zastanawiam się, co robią, co się z nimi dzieje, czy wszystko u nich dobrze. Zwłaszcza jeśli to był związek intymny, albo chociaż przyjacielski. Taki, który jakoś w tym życiu zaistniał. Chyba każdy lubi myśleć o ludziach bliskich.

W którym momencie życia poznałeś Johna Portera, z którym pracowałeś przy płycie?
To było bardzo dawno. Znam Johna od wielu, wielu lat. Znam go od momentu, kiedy pojawił się w Polsce, czyli od początku zespołu Lady Pank. Pojawiał się co jakiś czas na mojej drodze, bo graliśmy razem na tej samej scenie, jeździliśmy na koncerty, gdzie występował John Porter i Lady Pank. Kombinowaliśmy nawet już pewien mocno pojechany projekt… Nie chcę o tym mówić, bo może jeszcze coś z tego wyjdzie po wydaniu naszych solowych płyt. Natomiast jeśli chodzi o najnowszą moją płytę, to pomógł nam przypadek.

Jaki?
Dostałem propozycję nagrania albumu i poszukiwałem piosenek. Otrzymywałem różne kompozycje, ale nie umiałem się zdecydować. Napisałem więc maila do Johna z pytaniem, czy byłby zainteresowany współpracą. Czy mógłby mi coś skomponować. Parę dni później, konkretnie dzień przed Wigilią, ku mojemu dużemu zdumieniu, w skrzynce mejlowej pojawiła się wiadomość od Johna Portera. Dostałem siedem czy osiem utworów, z notatką, jak to u niego: "OTWOZIŁEM PUSZKA PANDORA I MI SIĘ TROCHĘ WYSIPAŁO" (śmiech). "A jak się nie podobajo, to proszę zwrócić do najbliżsi sklep". Tak to mniej więcej wyglądało.

Ty jednak stwierdziłeś, że się "podobajo" i postanowiłeś nie zwracać.
Dokładnie. Nawet trochę nam jeszcze zostało, ale być może będziemy potem robić reedycję albumu, to się dogra te piosenki jako bonus. To bardzo dobre kompozycje. Zacząłem więc kombinować, kto by mógł to zagrać i wyprodukować. I trafiłem na Kubę Galińskiego, młodego człowieka, który zaimponował mi wiedzą i osłuchaniem we współczesnym rockowym graniu, większości którego nawet nie znałem. Przyznam jednak, że ta praca nie była łatwa, bo jednak pisanie tekstów do kompozycji Portera jest nieco skomplikowane.

Różnica kultur także miała na to wpływ?
Pewnie, że tak, bo John ma taką, a nie inną duszę. Pamiętajmy, że jednak jest Brytyjczykiem, ma nieco inną frazę, inne myślenie. John słuchał tych piosenek i mówił, że teksty przypadły mu do gustu. Może nie spodobało mu się całe instrumentarium, bo chciał, żeby to było bardziej surowe, dzikie. Ale z drugiej strony, to byłaby wtedy bardziej płyta Johna Portera, a ja chciałem po swojemu śpiewać.

Zmian nie dało się uniknąć. "Ugrzeczniliście" nieco to brzmienie?
Nawet nie tyle to "ugrzeczniliśmy" - bo to złe słowo - ale ustawiliśmy instrumenty pode mnie. Pojawiły się m.in. organy Hammonda. Chodziło o to, bym ja się w tym dobrze czuł. Zmieniliśmy najpierw tonację na wyższą, moją, a ponadto Kuba Galiński zaproponował, żeby te kowbojskie samby Johna zrobić trochę na muzykę filmową Quentina Tarantino, trochę na Casha, ja dorzuciłem Toma Petty, i poszło.

Zastanawiam się, czy John Porter zamienił Anitę Lipnicką na ciebie?!
Ojoj, to za duże słowo (śmiech). W każdym razie nic mi na ten temat nie wiadomo .

Pytam o muzyczną kwestię.
Raczej nie. John gra swoje rzeczy. Patrząc na moją płytę on pewnie nagrałby ją inaczej, tak sądzę. Ale dał mi prezent. A jak dostałem prezent, to sobie z nim zrobiłem, co chciałem.

Album "Fotografie" to ukochane muzyczne dziecko Janusza Panasewicza? To wprawdzie twój drugi solowy album, ale sporo mówi się, że dopiero przy tym krążku jest twój "właściwy" solowy debiut.
Trochę tak. Wtedy, chciałem po tylu latach w zespole Lady Pank zrobić coś innego, a Bodek Kowalewski i reszta kolegów mieli tak naprawdę prawie gotowy materiał - ja tylko napisałem teksty i zaśpiewałem. Razem to niby robiliśmy, każdy dawał coś od siebie. A teraz, przed mniej więcej rokiem, postanowiłem, że można by pomyśleć o kolejnej płycie, o nagraniu czegoś nowego. Kompozycje Johna Portera, które dostaliśmy, i tych kilka piosenek przyniesionych przez producenta Kubę Galińskiego, to materiał, przy którym siedziałem od początku do końca. Szukaliśmy barwy, tekstów.

W jednym z tekstów śpiewasz "najważniejsze w życiu jest, by żyć". To więcej niż tylko fragment piosenki ? Brzmi wręcz jak twoja filozofia.
Dokładnie. Przecież wiemy wszyscy, jak nam skrzeczy wszystko wokół, jak wygląda teraz rozmowa publiczna. Szkoda na to czasu, szkoda życia. W życiu rzeczywiście najważniejsze jest, by po prostu żyć. Mieć tyle lat, na ile się czujesz. Podróżować, zmieniać, kombinować. I nagrywać solowe płyty. Ta płyta to nie jest zwykły przebojowy krążek, który w założeniu ma zdobyć pierwsze miejsca list przebojów. Jest to płyta, której trzeba posłuchać kilka razy.

Co o tej muzyce sądzą twoi najmłodsi synowie, 6-letnie bliźniaki?
Słuchały całego albumu i najbardziej spodobał im się kawałek "Tępy nóż". Jeden i drugi chodzi i śpiewa: "Szósta rano, jestem sam, znowu krew na rękach mam...". To jest dramat (śmiech).

Zamierzasz w najbliższym czasie łączyć koncerty Lady Pank i te solowe?
Tak, bo jednak jak się wydaje solową płytę, to chcesz, żeby jej ludzie posłuchali. Trzeba ją również wypromować, planujemy jesienią konkretną długą trasę. I trzeba to będzie wszystko pogodzić, bo z Lady Pank też mamy sporo koncertów.
To porozmawiajmy o najbliższym koncercie Lady Pank. W piątek, 28 marca, wystąpicie w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. I to bez prądu.

Będzie bez prądu i bardzo dobrze, bo czasami trzeba wprowadzić trochę świeżości. Akustyczne koncerty zagraliśmy już m.in. we Wrocławiu i w Poznaniu, dlatego myślę, ze w Zabrzu będzie podobnie. Jest fortepian, pojawia się czasem saksofonista, we Wrocławiu na saksofonie grał z nami Piotrek Baron. Zdarzają się też niespodzianki. Zresztą mam ogromny sentyment do tego miejsca, bo grałem tam kilka razy. Mam swoje wspomnienia, bardzo przyjemne (śmiech). Mam nadzieję, że nasz akustyczny występ fajnie wypadnie i przypadnie do gustu publiczności. Ale po reakcjach osób, które już miały okazję nas posłuchać na tej trasie, to jestem bardzo dobrej myśli. Zauważyłem, że do połowy koncertu ludzie jeszcze siedzą, bo konwencja akustyczna, my też siedzimy na scenie - co dla Lady Pank jest dość rzadkie - a w pewnym momencie pojawiają się takie emocje, że już nikt nie jest w stanie usiedzieć w miejscu. I jak zwykle koncert kończy się dobrą zabawą. I rock'n'rollem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!