Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożar w Jastrzębiu: Dariusz P., idealny mąż i ojciec, a do tego bardzo pobożny szafarz i teolog

Katarzyna Spyrka
Dariusz P. był w pobliżu domu, gdy w męczarniach umierały jego żona i dzieci. Tak wynika z  ustaleń prokuratury. Dlaczego miałby zabić rodzinę?
Dariusz P. był w pobliżu domu, gdy w męczarniach umierały jego żona i dzieci. Tak wynika z ustaleń prokuratury. Dlaczego miałby zabić rodzinę? Katarzyna Spyrka
Wszyscy, którzy znali Dariusza P., nie mogą uwierzyć, że wzór człowieka został aresztowany. Miał długi, a może był chory psychicznie? Wyjaśnienia tej tragedii szukaliśmy w Jastrzębiu-Zdroju

Dokładnie 10 maja 2013 roku pierwszy raz przyjechałam pod dom rodziny P. w Jastrzębiu-Zdroju. Wzdłuż ulicy Ździebły rozstawione były radiowozy, w budynku pracowali śledczy. Słońce świeciło niemiłosiernie nad tym domem, w którym zaledwie kilka godzin wcześniej rozegrał się dramat. Słońce świeciło też dziewięć dni później, kiedy do grobu wkładano pięć trumien z ofiarami pożaru. Czy niebo nie powinno płakać w taki dzień - pytałam sama siebie. Po niemal jedenastu miesiącach wracam w to miejsce i mam deja vu. Znów w taki piękny dzień dzieją się tak niewyobrażalne rzeczy. Z budynku, w kajdankach wyprowadzany jest Dariusz P. Już nie jako wzorowy mąż i ojciec, ale podejrzany o zabójstwo pięciu osób zbrodniarz. Słońce znów świeci jak szalone, a ja jestem wściekła. Czy Dariusz P. oszukał nas wszystkich?

Dzwonię do księdza. Bogusław Zalewski jest proboszczem w parafii, w której przez lata 42-letni Dariusz P. był szafarzem. Ksiądz znał go dobrze i widział, jak cierpi po stracie bliskich. - Nie potrafię w to uwierzyć - słyszę w słuchawce. Zwątpiłam. Ale nie odpuszczam. Zamierzam dalej dzwonić i pytać. Coś musi przecież tłumaczyć zarzuty postawione Dariuszowi P.
Następnego dnia jeszcze raz dzwonię do księdza Zalewskiego.

- Byłem i cały czas jestem w szoku. Nie mogę uwierzyć w to wszystko. Od momentu pogrzebu, kiedy przydzielono mu mieszkanie w innej dzielnicy, widywałem go rzadko. Odwiedzał grób, bywał na mszach, które zamawiał w intencji swojej rodziny, na przykład z okazji urodzin dzieci. Ostatnie takie msze były w lutym i na początku marca - przypomina sobie proboszcz. - Jedyne, co wytłumaczyłoby jego postępowanie, jeśli rzeczywiście zrobił to pan Dariusz, w co ja cały czas nie potrafię uwierzyć, to choroba. Na razie nie chcę jednak wydawać osądów - próbuje zrozumieć bezmiar tragedii ks. Bogusław Zalewski.

Jeśli ksiądz nie zauważył niczego podejrzanego, to może rodzina?

Z matką Dariusza P. nie udało mi się porozmawiać. Dwa razy nie zastałam jej w domu. Ojciec podejrzanego zmarł w styczniu. Na moje pytania odpowiedziała za to rodzina zmarłej pani Joanny, żony zatrzymanego. Rodzice, brat i siostry nie chcieli się jednak spotykać. Mogłam im za to wysłać pytania mejlem. Czy coś zauważyli?

Po raz ostatni rodzina widziała Dariusza P. z żoną i dziećmi podczas jego urodzin. Zwyczajne spotkanie przy kawie i torcie odbywało się oczywiście w ich domu, w Ruptawie. Nic nie zapowiadało zbliżającego się nieszczęścia. Bliscy widzieli, że rodzina P. była poukładana. Dzieci znały swoje obowiązki, rodzice też, każdy wiedział, co ma robić. Pani Joanna mimo piątki dzieci była dobrą gospodynią, dbała o dom. Z mężem traktowali się nawzajem z szacunkiem. Często odwiedzali się z rodziną mieszkającą w Jastrzębiu.
Opowiadali o pożarze w ich domu, do którego doszło w 2011 roku. Mimo że ogień narobił sporych strat, państwo P. nigdy nie zwracali się do najbliższych z prośbą o pożyczkę. O ewentualnych długach pana Dariusza krewni też nie mieli pojęcia. O drugim pożarze, tym razem tragicznym w skutkach, dowiedzieli się od znajomego. Do szpitala pojechała m.in. jego teściowa. Bliscy wspierali go jak tylko mogli. Potem był już tylko płacz i przyjmowanie setek kondolencji.

Dowiedziałam się również, że po pożarze, pan Dariusz mieszkał chwilowo u teściów, z którymi zawsze miał dobre relacje. W ich oczach jawił się jako troskliwy ojciec i mąż. Zresztą, zanim podejrzany dziś mężczyzna poślubił zmarłą Joannę, znała go niemal cała jej rodzina. Mieszkali niedaleko siebie, potem chodzili do jednej szkoły i służyli w tej samej parafii. Mieli udane wesele, a później na świat przychodziły ich dzieci. Dariusz P. był obecny przy porodzie wszystkich pociech i był mocno z nimi związany. Trudno więc uwierzyć, że mógłby się przyczynić do ich śmierci.

Śledztwo trwało i choć pojawiały się pierwsze nieoficjalne informacje o winie Dariusza P., nikt z rodziny ani przez chwilę go nie podejrzewał o tak perfidne czyny. Dopiero w dniu zatrzymania, kiedy na jaw wyszły informacje o podpaleniu domu, długach Dariusza P. i nowej partnerce, bliscy zaczęli o swoich wątpliwościach mówić głośno. Co wydawało im się najbardziej podejrzane? Spokoju nie dawało im przede wszystko to, że rzadko się zdarza, żeby w jednym domu wybuchały dwa pożary.

- Chcemy poznać prawdę, nawet tę najgorszą - wypowiedzieli się w specjalnym oświadczeniu bliscy zmarłej Joanny i jej dzieci.
Szukając wyjaśnienia dla tego, co się wydarzyło, wybrałam się też do sąsiadów Dariusza P. Zza płotu czy ściany niejedno można zobaczyć lub usłyszeć. Ale i od nich dowiedziałam się, że Dariusz P. był spokojnym człowiekiem, nie wadził nikomu.

- Mieszkam przecież po sąsiedzku, ale nie pamiętam, żeby tu kiedykolwiek była policja, żeby ktoś go nachodził. Normalna rodzina i normalny człowiek - mówi nam Jan Lasok. Sąsiada po pożarze widywał tylko, kiedy ten odbierał pocztę albo kosił trawę. Żadnych podejrzeń nie mieli też sąsiedzi z mieszkania na ul. Żeromskiego. Dariuszowi P. dwupokojowe mieszkanie zaoferowały po tragedii władze Jastrzębia. 42-latek pomoc przyjął i się przeprowadził.

- Wiedzieliśmy, że robotnicy tu remontują. Powiedzieli nam, że to ten ojciec z pożaru będzie tu mieszkał - wspomina sąsiadka oskarżonego. Kobieta mieszka w tym samym bloku, ale nie chce się przedstawiać, boi się mówić cokolwiek. - Praktycznie w ogóle go tu nie było widać, a jeśli już, to tylko jak przechodził z mieszkania do samochodu i tyle. Dopiero w dzień zatrzymania słyszeliśmy, jak do drzwi ciągle ktoś puka. Nikogo nie było, więc zapukali też do nas. Okazało się, że to prokurator i policja. Widzieliśmy potem, że policja znalazła chyba u niego sporo pieniędzy. Było dużo drobnych monet, policjanci liczyli je w samochodzie. Może grał w jakieś automaty, był hazardzistą, ale to już takie nasze domysły - mówią.
Domysły snuje dziś każdy. Bo każdy chce sobie wytłumaczyć, dlaczego uchodzący za wzór człowieka Dariusz P. trafił nagle do aresztu. Potrafił świetnie kłamać? Jeśli tak, oszukał także mnie. Spotkałam się z nim 5 lipca, dwa miesiące po tragedii. Na wywiad z nim nie było trudno się umówić. Kiedy poprosiłam o rozmowę, bez problemu zaproponował spotkanie. Umówiliśmy się w kawiarni obok Parku Zdrojowego, położonego blisko jego nowego mieszkania. - Musiałbym się umeblować, ale nie mam do tego głowy - mówił. Wydawało mi się, że szczerze. Wydawało, bo dziś już nie wiem, czy rozmowa ze mną nie była tylko grą. Ale jedno w tym wszystkim było nadzwyczaj prawdziwe. Łzy na wspomnienia o najmłodszej córeczce, o dzieciach, z którymi bawił się w ogrodzie. Sądziłam, że mężczyźni nie płaczą, a jeśli już, to bardzo rzadko, gdy naprawdę coś ich przerasta.

Kiedy w czwartek rano, 27 marca, dowiedziałam się o zatrzymaniu Dariusza P., prowadziłam samochód. Musiałam zawrócić, żeby pędzić do redakcji. I w tej pierwszej chwili tylko jedna myśl przeszła mi przez głowę, słowa wywiadu z lipca 2013 roku.

Dariusz P. ze łzami w oczach mówił: "Jeśli chodzi o tę kwestię pożaru, to do końca życia będę żył z pewnym wyrzutem sumienia, bo mam tę świadomość, że choć nie z własnej winy ani nie z zamierzonego celu to się wydarzyło, to mam poczucie niedopełnienia obowiązków i to jest jedna sprawa, a druga kwestia to wiara. Ja nie jestem fanatykiem, słyszę też od ludzi, gdzie był Pan Bóg, jak była wojna i gdzie był, jak umierali tak dobrzy ludzie. Tam był, gdzie był, po prostu to szatańskie siły czasem dochodzą do głosu, tak jak Hiob, jesteśmy testowani cierpieniem" - tak wtedy brzmiały jego słowa.

Wszyscy mnie o nie dziś pytają. Tak, przyznaję. Już w lipcu, kiedy umówiłam się na rozmowę z Dariuszem P., znałam pierwsze przypuszczenia prokuratury. Były to jednak niczym niepotwierdzone, nieoficjalne wiadomości. Jego słowa tym bardziej nie dawały mi spokoju. Od początku. Wielokrotnie do nich wracałam. Za każdym razem, kiedy w redakcji dyskutowaliśmy o śledztwie, mówiłam o tym, co usłyszałam i o przypuszczeniach prokuratury. Nie mogłam jednak nie zapytać Dariusza P. o to, czy interesuje się śledztwem. Owszem, interesował się.

"Ani ja, ani mój syn nie mamy z tym pożarem nic wspólnego. Też chciałbym wiedzieć na pewno, czy w tym zdarzeniu nie było osób trzecich" - zapewniał mnie w rozmowie.

Kłamał? Po wizji lokalnej w jego domu, wyprowadzany przez funkcjonariuszy, dziennikarzom powiedział po raz kolejny: "Nie miałem z tym pożarem nic wspólnego. Rodzina zawsze dla mnie była i jest najważniejsza". Znów kłamał?
Jeśli nie, to jak wyjaśni wszystkie twarde dowody zebrane przeciwko niemu przez prokuraturę. Już nie chodzi o wysyłanie sobie esemesów z pogróżkami i podłożenie ognia w kilku miejscach. Najbardziej okrutnym z dowodów jest ten, że w momencie wybuchu pożaru był w pobliżu domu (prokuratura potwierdza, że telefon Dariusza P. logował się w pobliżu domu, kiedy sam podejrzany twierdził, że w czasie pożaru nie było go w domu). Pogotowie, straż, sygnały, akcja odbywająca się w ciemnościach, kilka reanimacji prowadzonych jednocześnie - jak można na to wszystko patrzeć z boku i nie reagować, jakim trzeba być człowiekiem - zastanawiają się ludzie w całym kraju.

- To burzy moje wszelkie wartości. Chciałbym, żeby to była nieprawda - mówi Edward Deberny, komendant jastrzębskiej straży pożarnej, który był na miejscu i widział reakcję ojca. - Pojawił się i od razu wbiegł do środka. Jak wybiegł z budynku, to podleciał do mnie i pytał, gdzie są jego dzieci. Odpowiedziałem, że zostały odwiezione do szpitala i żona też. Wtedy jeszcze trwała reanimacja. Pamiętam, że złapał się za serce, powiedział, że mu słabo. Trudno uwierzyć, że nas oszukiwał. Wyglądał, jakby faktycznie wrócił z pracy, miał na sobie czerwone ogrodniczki i jakąś koszulkę - wspomina komendant.

Piotr Hołówko, dyrektor szkoły, do której uczęszczały zmarłe dzieci zatrzymanego, też nie kryje zdumienia.

- Nie dopuszczam do siebie tej myśli. Nie, po prostu nie. Jakby to okazało się prawdą, jak ten człowiek mógł tak długo funkcjonować, jakby nigdy nic się nie stało? Wyrzuty sumienia chyba nie dałyby mu spokoju, a może się mylę... W szkole wszyscy wiedzieliśmy tylko o żelazku. To przez to miało dojść do pożaru i tyle, nieszczęśliwy wypadek - próbuje to sobie wytłumaczyć dyrektor. Nic dziwnego, że wychowawczyni 13-letniej Małgosi zaprosiła pana Dariusza na zakończenie roku szkolnego, miesiąc po pożarze. Przyszedł. - Gosia była w szóstej klasie. Na akademii z okazji pożegnania absolwentów, wychowawczyni prezentowała film i przedstawiała uczniów. O Gosi też pamiętała. Każdemu się wtedy łza w oku zakręciła. Pan Dariusz obiecał, że przyniesie do szkoły książki po dzieciach, że może się przydadzą. Już nie przyniósł - przypomina sobie dyrektor.

- Jeśli to wszystko jest prawdą, to po raz kolejny zadaję sobie pytanie, gdzie jest Bóg. Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałbym, że Darek jest wzorem ojca i męża, że jest ideałem i że zazdroszczę mu tego, jakim jest człowiekiem - nie może się otrząsnąć Michał Bałazy. W szkole służył z Dariuszem P. jako ministrant do mszy.

- Ty stracisz wiarę w człowieka, a sąsiad straci wiarę w pana lub panią. Nie możemy myśleć, że teraz wszyscy ludzie są źli. Sytuacja jest odosobniona. Takie rzeczy nie zdarzają się ani codziennie, ani nawet co roku. Patrząc na Hitlera czy Stalina też moglibyśmy stracić wiarę w ludzi, bo oni byli źli. Może Darek po prostu dał się wciągnąć złu. My też powinniśmy się modlić, żeby zło nas nie opętało, bo nie wiemy, co nas w życiu spotka - tłumaczy mi ks. Wojciech Grzesiak, kapelan jastrzębskiego szpitala, który poznał Dariusza P. w szpitalu, po pożarze. Potem spotykał go w tutejszym hospicjum, gdzie przychodził pomagać.
Kiedyś ludzie pomagali też Dariuszowi P. Po pierwszym pożarze wspierali, zbierali pieniądze na remont. Teraz mają ogromny żal, że pomagali komuś, kto tak naprawdę mógł na to nie zasługiwać. - Nie oceniajmy. Jeszcze nie zapadł żaden wyrok. Pamiętajmy, że Asi i dzieciom też pomagaliśmy, a to byli ludzie w potrzebie. Po prostu zrobiliśmy dobry uczynek - uspokaja mnie ksiądz. I jeśli wierzyć, że każde cierpienie ma sens, to chociaż te dobre uczynki, które kierowaliśmy w stronę rodziny P., wyjaśniają sens całej tej tragedii.

***

Tragiczny pożar
Do tragicznego pożaru w Jastrzębiu-Zdroju na ulicy Ździebły doszło 10 maja ubiegłego roku. Strażacy otrzymali zgłoszenie około 1 w nocy. Na miejsce pojechało 5 zastępów straży pożarnej. Akcja okazała się wyjątkowo trudna. W budynku znajdowało się sześć osób. Tylko jedną udało się uratować, To 17-letni Wojciech. 40-letnia Joanna i jej czwórka dzieci, w wieku od 4 do 18 lat, zmarły na skutek zatrucia dymami pożarowymi.

Prokuratura ustaliła, że to podpalenie
Po jedenastu miesiącach śledztwa, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach ogłosiła, że do pożaru doszło na skutek podpalenia. Winą za spowodowanie pożaru obarczyła Dariusza P. Prokurator postawił mu tydzień temu zarzut nie tylko spowodowania pożaru, ale również zabójstwa 5 osób i usiłowania zabójstwa szóstej osoby.

Twarde dowody prokuratury
Prokuratura w Gliwicach ujawniła dowody, które wskazują na winę Dariusza P. Okazało się, że w domu podłożono ogień w sześciu miejscach, a na dodatek podejrzany miał sam do siebie wysyłać esemesy z pogróżkami, żeby zmylić śledczych.

Będą badania psychiatryczne
Na razie Dariusz P. został aresztowany na trzy miesiące. W tym czasie śledczy mają wystosować wniosek o obserwację psychiatryczną podejrzanego i sprawdzenie jego poczytalności.


*Restauracja Kryształowa Katowice bez Magdy Gessler. Teraz Maria Ożga z MasterChef
*Próbny sprawdzian szóstoklasistów 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI
*Prezenty na Komunię Św. Zastanów się i wybierz [TOP 10 PREZENTY KOMUNIJNE
*Agnieszka Radwańska na turnieju tenisowym BNP PARIBAS KATOWICE OPEN
*Tabliczka mnożenia do wydrukowania [WZORY TABLICZEK MNOŻENIA]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!