Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kayah: Z nikim się nie ścigam, nie muszę być pierwsza. Splendor mnie już nie kręci

Kayah
Niedzielny koncert Kayah w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca rozpocznie  się o godz. 19.00. Bilety kosztują: 100, 120, 140 i 160 zł
Niedzielny koncert Kayah w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca rozpocznie się o godz. 19.00. Bilety kosztują: 100, 120, 140 i 160 zł Kayax
Dlaczego woli wannę i książkę od wanny szampana? Co o jej muzyce sądzi syn Roch i w jaką podróż zabiera na płycie "Transoriental Orchestra" - mówi nam Kayah. Wokalistka w niedzielę wystąpi w Zabrzu.

Pani koledzy z radia powiedzieli o płycie "Transoriental Orchestra", że to podróż uchem po mapie. Gdzie pani chce nas zabrać?
Do każdej płyty przygotowuję się rzetelnie, nieraz latami zbieram pomysły i repertuar. Trudność tego projektu polegała na jego złożonej idei. Chciałam zabrać odbiorcę w podróż nie tylko przez szerokości geograficzne, ale i wieki, po to, by pokazać, jak różnorodna jest muzyka Żydów całego świata, jakim transformacjom ulegała, jak wzajemnie przenikają się kultury i tradycje.

Kto zaszczepił w pani miłość do muzyki orientalnej? Jak do tego doszło?
Może urodziłam się z tym, bo nie pamiętam przełomowego momentu. Tęskniąc za słońcem zawsze słuchałam egzotycznych dźwięków. Dzięki nim mogłam się przenosić pod palmy nie wysiadając z fotela. To samo serwuję wszystkim najnowszą płytą.

Zastanawiam się, na ile ta płyta będzie początkiem nowego etapu? Znając pani zamiłowanie do eksperymentowania, nie chce mi się wierzyć, że na tej wyspie zostanie pani długo!
(śmiech) Niczego nie planuję. Zawsze robię to, co mi gra w duszy. Żadna z moich płyt nie była owocem wyrachowania. To są bardzo naturalne wybory, doszłam już do takiego punktu w swojej karierze, że swobodnie mogę robić rzeczy, które mi się podobają, nawet jeśli nie są to kroki zgodne z obowiązującymi trendami. To ogromny luksus, który zawdzięczam także faktowi, że sama jestem swoim wydawcą.

Na nowej płycie śpiewa pani po hebrajsku, w jidysz, ladino i po arabsku. Trudno było?
Śpiewanie w językach, którymi się nie mówi, nie jest takie trudne, kiedy ma się słuch muzyczny. Ja starałam się zrozumieć treści i nadać im własne emocje, a dzięki temu odpowiednie interpretacje. Dzięki Bogu miałam też ogromną pomoc od ludzi posługujących się niektórymi z tych języków. Pracowali ze mną nad właściwą wymową i akcentem. To nasz wspólny wysiłek. W rzeczy samej nigdy nauka języków obcych nie sprawiała mi kłopotu, dlatego lepiej lub gorzej mówię pięcioma. Żadnym jednak perfekt i bardzo mnie to męczy. Najbardziej jednak poległam na nauce języka hebrajskiego, ale jako zodiakalny Skorpion nie poddaję się łatwo i jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tej kwestii.

14 lat temu ukazała się pani trzecia solowa płyta "Jaka ja Kayah". A gdyby dzisiaj miała pani odpowiedzieć sobie na pytanie: Jaka ja Kayah?
Oj, byłam w zupełnie innym punkcie, miałam inne pragnienia, możliwości i umiejętności. "Jaka ja Kayah" była wyzwaniem. Byłam już przytłoczona sukcesem płyty z Bregovicem. Zdawałam sobie sprawę, że większość oczekuje ode mnie powtórki estetycznej, tymczasem ja byłam już gdzie indziej. Tytuł płyty nie miał za zadanie sprowokować odpowiedzi, jaka jestem. To była raczej zabawa słowna i szczególna retoryka. Zmieniam się. Nawet dziś, kiedy rozmawiamy, jestem już inna niż wczoraj. Każde zdarzenie, spotkanie zostawia we mnie piętno, które może stać się punktem zwrotnym. Uczymy się całe życie. Szczególnie na błędach.

Mam wrażenie, że podczas dotychczasowej kariery bardziej niż odcinanie kuponów interesowało panią tworzenie nowych trendów.
Nie jestem trendsetterką, choć bywam tak nazywana. Jest tylu zdolnych młodych artystów o ogromnych ambicjach, by wyznaczać trendy, choć często korzystają ze spuścizny świata. Ale ja przecież także czerpię inspiracje z otoczenia. To żaden grzech. Być może do tego się dorasta, dojrzewa, ale ja już z nikim się nie ścigam, nie muszę być pierwsza, nagradzana, splendor mnie już nie kręci. To bardzo nietrwałe wartości. Znacznie bardziej cenię sobie wierność własnym ideałom, odwagę ruchu pod prąd, siłę realizowania własnych marzeń bez rozglądania się wokoło i poszukiwania poklasku czy akceptacji.

Jak na pani twórczość zapatruje się syn Roch? Wspiera czy jest totalnym ignorantem?
Jest raczej ignorantem, jeśli chodzi o moją pracę. Myślę, że to klasyczne wyparcie. W końcu praca to od lat konkurent domowego porządku, opartego na rytuałach, choćby takich jak wspólne niedzielne obiady. Prowadzę cygańskie życie, tydzień nie jest podobny do poprzedniego, cały czas na walizkach. Jako nastolatek mój syn ma też już swoje życie, także towarzyskie, do którego nazbyt często ja sama muszę się dostosowywać. Nie różni się to zbytnio od mojego dorastania. Pamiętam swój krytyczny ton wobec rodziców, bunt bez powodu… Może nasze dzieci mszczą się za naszych rodziców (śmiech). Roch słucha dużo hip hopu, elektroniki. Jest moim kompendium wiedzy o współczesnych artystach. Ja się zatrzymałam gdzieś wcześniej, kiedy stwierdziłam, że muzyka pop mnie męczy. Dzięki temu poszerzyłam swoją wiedzę na temat klasyki czy jazzu.

W jednym z wywiadów opowiadała pani o zakładzie z Edytą Bartosiewicz, którego bohaterem była wanna wypełniona rosyjskim szampanem. Była okazja do rewanżu?
Niejedna, ale już nie skorzystałyśmy. Kiedy człowiek jest młody, wolny, bo nie ma jeszcze założonej rodziny, życie towarzyskie jest w rozkwicie. Ma się też więcej sił, a i człowiek szybciej się regeneruje. Muszę wyznać, że bardzo się uspokoiłam i zdecydowanie wolę wannę i książkę niż wannę szampana.

Kiedyś branża muzyczna potrafiła się lepiej bawić niż obecnie?
Wydaje mi się, że to kwestia wieku. Ja swoje wybawiłam. Teraz jako przejaw szacunku dla siebie traktuję właściwą gospodarkę energią. Ludzie nadal się spotykają na jam session, na domówkach itd. Wciąż festiwale są świetną okazją do spotkania starych znajomych, ale pić do rana, przynajmniej mi, się nie chce. Kiedyś zakulisowe życie było zarezerwowane dla artystów, dziś kręci się mnóstwo facetów z aparatami, którzy tylko czekają na sensacyjki, kręcą się panienki sponsorów, robiące sobie ze wszystkimi zdjęcia. To już nie ta sama atmosfera artystycznej bohemy, tylko tłum zziębniętych snobów, chcących ogrzać się przy festiwalowym płomieniu. Zbyt szanuję swój czas i energię, by chcieć w tym uczestniczyć. Podobnie rzecz się ma z pokazami mody, stawaniem przy ściankach i bywaniem na bankietach czy premierach. Jestem tylko, kiedy muszę i kiedy obliguje mnie do tego moja praca. Więcej przyjemności mam z mniej płytkich kontaktów.

W niedzielę wystąpi pani w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Lubi pani grać na Śląsku?
Śląsk jest wyjątkowy. Z jednej strony związany tak bardzo z codziennym mozołem górniczym, tragediami i walką o przeżycie, z drugiej zaś - co stanowi przeciwwagę - charakteryzujący się niezwykłym poczuciem humoru i dystansem do codzienności. Honor, rodzina, biesiady, kultywacja odrębności i tradycji, gwary, temperamentu… Bardzo lubię tu jeździć, a także koncertować, bo publiczność jest specyficzna, emocjonalna, choć nie zawsze wylewna. Ale mi to nie przeszkadza. Muzyka ma poruszać na wiele sposobów. Nie zawsze musi to być fruwająca marynara. Na Śląsku mam wiernych i zaprzyjaźnionych od lat ze mną fanów. Mam dużo sentymentu dla Śląska i cieszę się, że niedługo znów będę w Zabrzu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!