Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budziaszek kiedyś grał tylko po przepałce. Jak Skald zamienił wódkę na różaniec

Katarzyna Janiszewska
Jan Budziaszek kiedyś prowadził rozrywkowe życie. Na pierwszą pielgrzymkę poszedł w samych klapkach. Od tamtego momentu zmieniło się całe jego życie
Jan Budziaszek kiedyś prowadził rozrywkowe życie. Na pierwszą pielgrzymkę poszedł w samych klapkach. Od tamtego momentu zmieniło się całe jego życie Andrzej Banaś
Nie stronił od używek. Pędził bimber, w ogródku hodował konopie, grał z reguły "po przepałce"... Jan Budziaszek, perkusista Skaldów, nieoczekiwanie dla siebie 30 lat temu przeżył nawrócenie. Dziś chodzi na pielgrzymki, jeździ z rekolekcjami po całej Polsce i po świecie. Powtarza: każdy człowiek jest w czymś lepszy ode mnie.

Jan Budziaszek wyrusza na pielgrzymkę jak na wojnę: z pustym żołądkiem. Mocniejszy jest duch w człowieku, gdy ten nie jest obżarty. Budzi się wczesnym rankiem, zakłada wygodne spodnie i koszulę, adidasy lekko już znoszone. Bierze ze sobą kilka par świeżych skarpet. I coś nieprzemakalnego na wypadek gdyby w drodze złapał go deszcz.

Stacja I: Jan Budziaszek wyrusza na pielgrzymkę w samych tylko klapkach

8 sierpnia 1984 roku o świcie wyszedł przed dom w samym tylko podkoszulku, szortach i klapkach. Bez sprecyzowanych zamiarów. Pogoda była piękna, słońce wdrapywało się coraz wyżej po nieboskłonie, a małe, białe obłoczki ustępowały mu miejsca popychane delikatnym wietrzykiem.

Wyszedł na chwilę, pożegnać siedemnastu pielgrzymów z RFN, których przez cztery dni u siebie nocował. Sam nie rozumiał, jak to się stało. Najpierw, że w ogóle poszedł w niedzielę na mszę, bo rzadko to robił. Napadła go ta ochota nagle, przy pucowaniu drewnianych schodów. W kościele usłyszał, że do Częstochowy idzie pielgrzymka i potrzeba, aby kto może, udostępnił im podłogę do spania. A on miał dom 200-metrowy na Cichym Kąciku, akurat wtedy pusty.

Więc o świcie wyszedł pożegnać pielgrzymów. I usłyszał jakiś wewnętrzny głos: to pojedź jeszcze z nimi na miejsce zbiórki, pomóż zapakować ciężkie bagaże do autokaru. Gdy byli już na wawelskim wzgórzu, pomyślał: odprowadzę ich do rogatek Krakowa. A na rogatkach: to jeszcze do pierwszego noclegu w Smardzowicach. Cały czas w tych klapkach, w gorącu sierpniowego południa.

- No i sześć dni miałem wycięte z życiorysu - opowiadał później Budziaszek. - Po trochę, jeszcze kawałek, do tamtego skrzyżowania i ani się obejrzałem, jak byłem na Jasnej Górze. To nie ja wybrałem, lecz zostałem wybrany. Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem. Ja dopiero w wieku 40 lat zrozumiałem, że mam swojego anioła stróża i dałem mu się prowadzić.
Wcześniej dawał się prowadzić czemuś zgoła innemu.

Stacja II: Jeśli napełnisz swój produkt miłością, ludzie nie dadzą ci umrzeć z głodu

Muzyka była w jego życiu od małego. Grał na akordeonie, skoczne dźwięki wylatywały przez otwarte okno ich maleńkiego mieszkania przy ul. Przybyszewskiego w Krakowie. Ludzie ustawiali się pod oknem i słuchali, grać tam, czemu już nie gracie! - upominali grajków: Janka i jego ojca, mistrza budowlanego, znakomitego fliziarza cenionego w mieście, z zamiłowania muzyka amatora.

Choć sam uwielbiał granie, to nie chciał, aby syn szedł tą drogą. Wstawiennictwa szukał przez modlitwę u Najwyższego. W jego prostej głowie pojawiło się bowiem proste skojarzenie: kariera na scenie to knajpy, dziwki i wóda. Nic poza tym.

Więc też Janek żadnych muzycznych szkół nie skończył. Tylko technikum chemiczne. Ale widać miał to w sercu i w uszach, albo w innym miejscu, w którym mieści się poczucie rytmu. No i pewnie w genach. - Lekarz mi przepisał grać do śmierci - lubi filozoficznie powtarzać. - Jak będę umierał, to mi do trumny bębny włożą. Bo później, w Skaldach, grał już na perkusji, nie na akordeonie.

Ojciec nauczył Jana wielu rzeczy. Również tego, że cokolwiek będzie robił w życiu - nieważne, czy to zamiatanie ulicy, czy grabienie liści - powinien robić to tak, jakby to była ostatnia szansa jego życia.

Mówił: - Jeśli napełnisz swój produkt miłością, ludzie nie dadzą ci umrzeć z głodu, bo zawsze będzie zapotrzebowanie na twoją pracę.

I to Jankowi w głowie zostało.

Stacja III: Niepokorny buntownik idzie z kolegami na grandę w pola kukurydzy
Był niepokorny. Typ buntownika. Kłócił się ze wszystkimi. Chodził do szkoły w krakowskich Bronowicach, półtora kilometra na nogach, przez tory i pola kukurydzy. Po lekcjach na te pola wypadał z kumplami na grandę. Rozróba za rozróbą, papierosy. Jak za bardzo narozrabiał, w ruch szedł ojcowski pas.

- Ja to byłem taki rozbijdupa, rozbijkolano - mówi sam o sobie. - Jak się lała krew, to zaraz pędziłem do mamy. Ale jak dostawałem lanie w domu, to zawsze słusznie - przyznaje. Po ojcu odziedziczył poczucie humoru, żartobliwy ton. To był rozrywkowy facet, pomocny i bezinteresowny.

Muzycy, koledzy Janka, wprost przepadali za nim. Miesiącami czekali, aż Józef Budziaszek będzie miał czas położyć im kafelki w łazience. Dom dla syna też sam wybudował. Jak wycinali śliwy na działce, to Janek już miał ułożone w głowie, w którym miejscu w pokoju będą stały bębny.

- Ojciec stawiał domy dla ludzi, pracował przy budowie Nowej Huty, ale nie miał swojego domu - mówi. - To była jego największa ambicja. Matka była kobietą wykształconą, ekonomistką z maturą. Pracowała jako księgowa w wytwórni sprzętu muzycznego. W młodości grywała na scenach wadowickich teatrów.

To po niej syn musiał odziedziczyć religijność. Ze wszystkich prezentów z okazji rocznicy ślubu wypadającej w Boże Narodzenie życzyła sobie jedynie tego, by cała rodzina ustawiła się w kolejce do konfesjonału.

Choć była bardziej wykształcona od męża, to on był w domu najważniejszy. Dzieci dostawały obiad dopiero, kiedy ojciec miał pełny talerz. A cokolwiek by się działo, matka zawsze mówiła: zapytam taty. Gdy wracał zmęczony z pracy, rozbierała go: zdejmowała spodnie, koszulę, kładła do łóżka.

- Cicho, żeby taty nie obudzić - powtarzała.
- Zostaliśmy wychowani w kulcie ojca - mówi Budziaszek. - Tym, którzy nie mieli takiego wzoru,trudno zrozumieć pojęcie Ojca Niebieskiego.

Stacja IV: Budziaszek nie stroni od używek. Świeża okowita i marihuana w ogródku
W latach 60. był już jasno świecącą gwiazdą, grał ze Skaldami, najpopularniejszym wtedy zespołem.
"Z kopyta kulig rwie" - śpiewali Zielińscy, a Budziaszek walił w bębny. Co nie było wcale takie łatwe, wielu lepszych od niego muzyków wypadło z kapeli, bo tu trzeba było specyficznego grania, dostosowania się do lidera. Pół życia spędzał w trasie, z dala od domu, na walizkach. Próba, koncert, balanga, próba, koncert, balanga i tak w kółko. Rock and roll, tłumy fanek po koncercie, autografy, takie życie każdemu młodemu chłopakowi imponuje.

W przerwach od Skaldów grywał z Marylą Rodowicz i Grupą Pod Budą, Tomaszem Stańką, Jarosławem Śmietaną.
Nie stronił od używek, do czego uczciwie się przyznaje. "Jan Budziaszek, produkcja flaszek" - mówili o nim w Krakowie. Nie było całodobowych sklepów z alkoholem. Trzeba było mieć zaprzyjaźnioną melinę, albo znać Budziaszka, u którego zawsze była świeża okowita. W przydomowym ogródku sadził marihuanę.

Zostaliśmy wychowani w kulcie ojca. Tym, którzy go nie mają, trudno zrozumieć pojęcie Ojca Niebieskiego

Żona płakała z powodu tego ogródka, i pewnego razu z teściową powycinały co drugi krzaczek (jak co drugi, to Janek nie zauważy). Ale zielsko, jak na złość, tylko się od tego karczowania wzmocniło i w najlepsze rosło sobie dalej.

- Po koncertach kończyliśmy u mnie, piło się bimber, paliło trawę. Wtedy największy kolega, który przyszedł, a nie był w takim stanie jak my, był wypraszany. Nie pasował do nas. Grałem też tylko po przepałce. Świetnie mi się grało, bo grałem ze sobą. Na kolegów nie zwracałem uwagi, psułem im występ. Ludzi, którzy przychodzili na nasze koncerty, miałem za nic. Dzięki temu, że przez to przeszedłem, wiem, na czym polega to oszustwo - mówi dziś Budziaszek.

Stacja V: Zaprowadź nas na grób Faustyny. Żony nazistów śpiewają religijne pieśni
Nie ma w życiu przypadków - powtarza Budziaszek - chyba, że przypadki nieprzypadkowe. W ten sposób na przykład poznał swoją żonę Barbarę, pierwszą, obecną i jedyną. Zobaczył ją nad morzem, w Świnoujściu, gdzie grał koncerty jazzowe. Ona stała pod drzewem, niedaleko wejścia do klubu. Czarna, wysoka, szczupła.

Zaczepił ją, bo jest bezczelnym typem, bezpośrednim, co da się zauważyć. Zaprosił do klubu, pogadali. A później spotkali się na Rynku w Krakowie. Budziaszek już wiedział, że to będzie to, jedyna rzecz, która ma sens. Ślub wzięli w kościele św. Barbary 41 lat temu. I ona - w jego oczach - od tamtego czasu w ogóle się nie zmieniła. Życie z artystą nie jest łatwe, częściej byli osobno, niż razem, choć małżeństwo musi przecież być razem. Uratowało ich to, że żona, wykładowca na wydziale konserwacji dzieł sztuki na ASP, zawsze miała dużo pracy. - Ludzi najbardziej łączy wspólne pokonywanie trudności - uważa Budziaszek. - Na ślubach tego właśnie życzę młodym: licznych trudności. To zasługa żony, że dzieci się nie wykoleiły.

Mieli niepisaną umowę: ona cały rok zajmuje się synem i córką, domem, ale w lipcu on nie gra koncertów, tylko jedzie z dziećmi na wakacje. Mieli opłacony pokój w Chałupach na Helu.
W 1984 r. żona powiedziała: w tym roku ja z dziećmi pojadę. Tak nagle. Ale przecież w życiu nie ma przypadków.

- Malowaliśmy wtedy dom, cały na biało. Było strasznie dużo sprzątania po robotnikach. Pomyślałem, że Basia chce się od tego wymigać. A jedź sobie! Pucowałem drewniane schody i nagle naszła mnie taka myśl, że skoro jest niedziela, to pójdę na mszę.

Niemki, które zgodził się u siebie nocować, jechały na pielgrzymkę pokutną: ich mężowie służyli w wermachcie. Przez cztery dni razem się modlili, śpiewali religijne pieśni. Kobiety poprosiły: zaprowadź nas na grób siostry Faustyny. Oczywiście - Budziaszek zrobił dobrą minę, choć nie miał pojęcia,gdzie to. - Jechały 1300 kilometrów, żeby mnie zaprowadzić do miejsca, do którego miałem zaledwie kilka przystanków tramwajem.

Stacja VI: Budziaszek przeżywa nawrócenie. Zamiana wódki na różaniec i tabernakulum
Jan Budziaszek przeżył nawrócenie. Od tego czasu wielu dawnych kolegów zaczęło na jego widok przechodzić na drugą stronę ulicy. A on po prostu dostrzegł znaki dawane mu przez Boga. Uwierzył. Zrozumiał. I na wszystko spojrzał z innej perspektywy. I nie był już nigdy tym samym człowiekiem. Zamienił wódkę i marihuanę na tabernakulum i różaniec.

- Na Sądzie Ostatecznym Bóg nie będzie pytał: ile książek napisałeś, ile płyt wydałeś? Ale: czy byłeś miłosierny dla tego młodego chłopaka, który pod sklepem prosił o kawałek chleba? Bo to byłem ja.

Jeździ z rekolekcjami po całej Polsce i po świecie. Od zakładów karnych, przez ośrodki dla narkomanów, po seminaria i parafie. Prowadzi spotkania różańcowe. Mówi o powołaniu, o objawieniach, boskich znakach. Co roku chodzi na pielgrzymki.
Powtarza: każdy człowiek, którego spotykam na swojej drodze, jest w czymś lepszy ode mnie, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny na kuli ziemskiej. A wszelkie piękno - muzyka, poezja, malarstwo - jest po to, by zachęcało do pracy. By w głowie piekarza, który był na moim koncercie, zrodziło się marzenie: jutro upiekę najlepsze bułki na świecie!

Skaldowie to grupa rockowa z Krakowa, powstała latem 1965 r. Założycielami są bracia Jacek i Andrzej Zielińscy. W latach 1982-1987 zespół formalnie nie istniał. Wiosną 1987 r. nastąpiła reaktywacja.

Jan Budziaszek ma 69 lat. Uczestniczył w wielu festiwalach muzycznych. Zagrał ponad 5000 koncertów. Nagrał 30 płyt, jest autorem muzyki dla teatru i telewizji. Świecki rekolekcjonista i autor książek pod wspólnym tytułem: "Dzienniczek perkusisty".

Napisz do autorki:
[email protected]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska