Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantury prasowe i zniewagi wyssane z palca [HISTORIA DZ]

Grażyna Kuźnik
Co czytali przedwojenni mieszkańcy woj. śląskiego? Na pewno prorządową "Polskę Zachodnią", bardziej popularną "Polonię" Wojciecha Korfantego, jego bulwarowe "Siedem Groszy", kryminalny "Kurier Wieczorny", "Kurier Śląski", a także sensacyjny, krakowski "Ilustrowany Kuryer Codzienny"
Co czytali przedwojenni mieszkańcy woj. śląskiego? Na pewno prorządową "Polskę Zachodnią", bardziej popularną "Polonię" Wojciecha Korfantego, jego bulwarowe "Siedem Groszy", kryminalny "Kurier Wieczorny", "Kurier Śląski", a także sensacyjny, krakowski "Ilustrowany Kuryer Codzienny" Schodamido retro.blog
Odsiadka za kratkami to nic nowego dla redaktorów śląskiej prasy przed wojną. Pisano takie zmyślone rzeczy, że niech schowają się obecne tabloidy.

Sądy lat międzywojennych nie mają litości, wysyłają dziennikarzy do kryminału. Nie chcą zamieniać im więzienia na grzywny, chociaż i kary finansowe sypią się obficie. Ale trudno się dziwić, bo często piszący nie mają żadnych dokumentów na publikowane rewelacje, opierają się na plotkach. Szczerze komentuje jedna z ówczesnych gazet: "Takimi to metodami posługują się panowie redaktorzy, a gdy potem przyjdą przed kratki sądowe, to płaczą i wykręcają się".

Gorące krzesło

Wojna prasowa między korfantowską "Polonią" a sanacyjną "Polską Zachodnią" jest zacięta, kłócą się też między sobą zespoły redakcyjne, ataki zwłaszcza na ludzi władzy są bezwzględne. Wobec posła śląskiego Stanisława Janickiego popularna "Polonia" używa w jednym tylko tekście epitetów: "Pierwszy lepszy łobuz, intrygant, szantażysta, nieuk, miernocina, skończony łajdak i szuja". Co gorsze, wyciąga sprawy osobiste w artykule pod wymownym tytułem "Tragedia dziecka". Poseł oczywiście podaje gazetę do sądu.

Konkurencyjna "Polska Zachodnia" nie jest lepsza w miotaniu obelg. W 1929 roku opisuje wiec Korfantego słowami "ten oberkatolik nasrożył się jak ropucha, a tylko dwie babki i 16-letni synek bezustannie mu klaskali". Ale Korfanty raczej zmilcza prasowe wyzwiska, chociaż sądził się kiedyś z "Gazetą Górniczą". Pismo twierdziło, że Korfanty ma nieślubne dziecko z pewną Małgorzatą. Nie zaprzeczał, że z nią obcował, ale nie poczuwał się do ojcostwa. Proces wygrał i gazeta płaciła grzywnę.

Obrażony poseł chadecki Janicki też nie odpuszcza "Polonii". Uważa, że to zemsta za to, że się od Korfantego odciął, popierając wojewodę Grażyńskiego. Janicki jest przewodniczącym Komisji Budżetowej, autorem nowych wtedy działań, jak dopłaty do mieszkań dla biednych czy Śląski Fundusz Bezrobocia. Ceni się bardzo.

W 1929 roku dochodzi do procesu, który z radością opisuje "Polska Zachodnia". Na ławie oskarżonych siada redaktor odpowiedzialny "Polonii" Mikołaj Wesołowski. Taki redaktor za ryzyko więzienia dostaje dodatek do pensji. Teksty w śląskiej prasie rzadko są podpisane nazwiskiem. Po co łowcę sensacji narażać na przerwę w życiorysie, niech siedzi redaktor, co już swoje nałowił. Niech gada, co tam chce. Wesołowski tłumaczy sądowi bezczelnie, że nikt go nie pytał, czy artykuł o Janickim można zamieścić. Bo gdyby pytał, to by się nie zgodził. Sąd skazuje go na miesiąc więzienia i tysiąc złotych nawiązki dla posła.

Posada redaktora odpowiedzialnego to gorące i niewygodne krzesło. Prawdziwie sądny dzień w październiku 1931 roku ma Stanisław Skrzypczak, który na tym stanowisku w "Polonii" zastąpił Bolesława Palędzkiego, gdy ten poszedł siedzieć.

A za co siedzi Palędzki, skądinąd autor słów pieśni "Do bytomskich strzelców wojska zaciągają"? Gazeta twierdziła, że poseł śląski Józef Witczak namawiał do tego, żeby zamordować byłego właściciela dóbr w Jastrzębiu-Zdroju, doktora Krzykawskiego.Oburzony Witczak wygrywa sprawę w sądzie, a Palędzki dostaje półtora miesiąca więzienia. "Polonia" jednak znowu powtarza, że Witczak chciał zamordować doktora. I jest nowy proces.
Sąd w Katowicach skazuje tym razem Skrzypczaka na pięć miesięcy więzienia "bez zamiany na grzywnę". To nie wszystko, bo za chwilę zrezygnowany Skrzypczak znowu jest sądzony. Tego samego dnia dostaje pół roku więzienia za obraźliwy tekst o Banku Gospodarki Krajowej. "Polska Zachodnia" cieszy się: "W jeden dzień "Polonia" wyfasowała dla swojego redaktora 11 miesięcy więzienia!".

Ohydne kampanie

Ale "Polska Zachodnia" też ma kłopoty. W 1929 roku jej konkurent podaje z satysfakcją, że redaktor odpowiedzialny tej gazety, Dylong, musi przepraszać Rozalię Czerny z Łagiewnik, zwolenniczkę Korfantego, za oszczerstwa w swoim dodatku "Gustlik łosprawia". Korfanty uważa te felietony za beznadziejne naśladownictwo godki i naśmiewa się z nich. Dylong uprasza o ugodę, bo bardzo nie chce siedzieć. Rozalia Czerny zgadza się, sąd przyznaje jej 300 złotych nawiązki.

Zwykli ludzie zniesławieni w gazecie częściej aprobują ugodę niż politycy. Ci ostatni są zadowoleni, kiedy redaktor odpowiedzialny trafia do mamra i koledzy wysyłają mu paczki z cebulą oraz ostatnim numerem jego gazety.

Nie żądają kary więzienia dwaj inżynierowie z kopalni Giesche w Nikiszowcu, obrażeni przez "Polonię". 85 lat temu panowie Kaleta i Krzystek czytają o sobie, że podrobili dyplomy inżynierskie i wywalono ich z pracy. Tytuł tekstu: "Fałszywi inżynierowie w pułapce". Obaj są bliscy zawału, bo nic nie jest prawdą.

"Polonii" nie podoba się, że to specjaliści z Małopolski; zdaniem gazety tacy przybysze za bardzo rządzą się na Górnym Śląsku. Gazeta kąsa: "Wobec tego nie może dziwić, że tak często zdarzają się nieszczęśliwe wypadki na kopalniach, kiedy ważne stanowiska powierza się podobnym fałszywym inżynierom". Wiadomość bulwersuje, powtarzają ją inne śląskie gazety. Reputacja inżynierów jest zrujnowana.

Dochodzi do szybkiego procesu. Okazuje się, że redaktor odpowiedzialny "Polonii" nie ma nic do powiedzenia na ten temat, bo nikt go o nic nie pytał. Namierzony autor wyjaśnia z prostotą, że został wprowadzony w błąd. Przyznaje się do winy.
Zniesmaczeni inżynierowie chcą, by sąd zasądził odpowiednią sumę na sierociniec im. Mielęckiego w Katowicach. "Polska Zachodnia" podsumowuje: "W ten sposób skończyła się ohydna kampania "Polonii" przeciwko polskim inżynierom górniczym na Śląsku".

Redaktor do bicia

Dziennikarze liczą na to, że zniesławieni machną ręką i nie będą włóczyć się po sądach. Trudno o dokumenty, gdy codzienna gazeta wciąż woła o nowe bomby. Zdarza się, że cisi informatorzy mają rację i udaje się ujawnić aferę. Ale co robić, gdy tak nie jest?

Jak w sprawie Eugeniusza Kapitalnego ze Związku Powstańców Śląskich, którego "Polonia" oskarża o nadużycia finansowe.
Dostała cynk, że pobrał on diety na wyjazd do Krakowa jako delegat, a tymczasem "siedział w Katowicach ten cudowny kwiatek sanacyjny z najciemniejszej Galicji". Kapitalny nie posiadał się ze złości; żadnych diet nie brał. Wytacza gazecie proces w kwietniu 1929 roku. Redaktor odpowiedzialny, znany już Wesołowski wyjaśnia, że nic wspólnego z tym artykułem nie miał. Dowodów żadnych przedstawić nie może, w ogóle nie wie, o co chodzi i prosi, żeby go nie wsadzać do więzienia. Sąd widocznie ceni ten brak krętactwa, bo wymierza mu jedynie karę 200 zł grzywny.

Szczerość się opłaca. W kolejnym procesie, w maju 1929 roku, Wesołowski przyznaje, że artykuł o powstańcu śląskim i pośle Karolu Grzesiku jest w zupełności zmyślony. Gazeta ogólnie pisała o jakichś nadużyciach Grzesika, a nie zalicza się on do przyjaciół Korfantego. Dokumentów nie cytuje. Sąd za tę zniewagę skazuje Wesołowskiego na 100 zł grzywny.

Wesołowski ma więcej szczęścia niż redaktor Skrzypczak, który musiał siedzieć prawie rok w katowickim pudle. "Polonia" chętnie wysyła Wesołowskiego na procesy, bo ten sympatyczny człowiek nauczył się rozbrajać sąd i nawet oskarżycieli. Oto sprawa Józefa Syski, dyrektora seminarium nauczycielskiego w Tarnowskich Górach. To jedna z najlepszych szkół w kraju.

"Polonia" zarzuca Sysce, posłowi śląskiemu, że jest bez wyznania i dlatego nie nadaje się na piastowanie stanowiska dyrektora szkoły. Proces. Redaktor Wesołowski "nawet już nie usiłował przeprowadzić dowodu prawdy". Józef Syska nie ma żądzy odwetu, redaktor musi tylko zapłacić grzywnę w wysokości 200 zł.

Za same ogólne obelgi kary są mniejsze. Kiedy w 1929 roku na ławie oskarżonych zasiada Florian Miedziński, redaktor odpowiedzialny mniej poczytnego "Kuriera Śląskiego", sąd każe mu zapłacić 150 zł grzywny za "kłamstwo wyssane z palca". Gazeta napisała, że Jan Starzewski, sekretarz krajowej Federacji Pracy, przyjechał na Górny Śląsk, żeby "rozbijać ruch związków zawodowych". Szczegółów brak, ale proces gotowy. Miedziński także prosił, żeby nie wsadzać go do więzienia.

Tłumaczył, że "on nie może sprzeciwić się umieszczenia jakiegoś artykułu i nie odpowiada za rozsiewanie fałszywych wieści". Sąd rozumie, że ma przed sobą chłopca do bicia.

Ale Stanisław Nogaj takiego fartu nie ma. Pisze do "Siedmiu Groszy"; to lubiana gazetka z rodziny "Polonii". Trzyma się z daleka od polityki, goni jednak za sensacją. W Jaworznie, wbrew prawu, nie wolno go kolportować. Kto to robi, idzie do kozy.
Redakcja powołuje się na konstytucyjną wolność prasy, nawet wyrok Sądu Najwyższego, który nie pozwala na ograniczanie dzienników. Nic nie pomaga. Wysyłają Nogaja, bo to odważny reporter. Napisał w latach 30. książkę "Za drutami i kratami Trzeciej Rzeszy", za co w czasie wojny trafił do Dachau. W Jaworznie w 1934 r. ma za darmo rozdawać "Siedem Groszy". Policja się z nim nie patyczkuje, wsadza do aresztu. Nikt nie wie, co z nim robić i Nogaj siedzi. "Polonia" słusznie krzyczy, że to skandal.

Dynamit i kratki

Praca śląskiego dziennikarza przed wojną jest ryzykowna. Nie chodzi tylko o więzienie; spory polityczne to nie żarty. Budynek "Polonii" mógł w 1926 roku wylecieć w powietrze; zatrzymano w ostatniej chwili trzech mężczyzn z dynamitem. Mieli zamiar wysadzić redakcję. Ale i wewnątrz zespołów wrze. W 1928 roku siedmiu najlepszych dziennikarzy z hukiem odchodzi z "Polonii", co jej konkurencja zaraz ogłasza, nie zważając na styl: "Koledzy opuścili swojego kolegę w skórze hipopotama!".

Byli redaktorzy twierdzą, że Korfanty traktuje zespół "z całą bezwzględnością, jak woły robocze, które należy wyzyskać". Później wielu dziennikarzy wraca i nawet przyjaźni się dalej z Korfantym, uznając go za wybitnego fachowca.

Ale niektórzy redaktorzy odpowiedzialni nie wytrzymują napięcia. Jak pan Motyka z "Gazety Robotniczej", który wyjechał za granicę. Napisał w pożegnalnym artykule, że ma dość "wystawania przed kratkami sądowymi za niedorzeczności różnych panów, których twórcze pióro zgotowało mu arcyniemiłe sytuacje".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Awantury prasowe i zniewagi wyssane z palca [HISTORIA DZ] - Dziennik Zachodni