Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kresowiacy w Bielsku-Białej: Poddani Jakuba Sobieskiego trzymają się razem

Teresa Semik
Józef Argasiński prezentuje sztandar straży ogniowej z Wicynia, przywieziony do Polski w 1945 r. przez  komendanta samoobrony, Marcina Barabasza.
Józef Argasiński prezentuje sztandar straży ogniowej z Wicynia, przywieziony do Polski w 1945 r. przez komendanta samoobrony, Marcina Barabasza. Teresa Semik
Wicyń, polska wieś na Kresach, 70 km od Lwowa, dziś ukraińska. Smerekivka. Nie ma w niej Polaków, bo wrócili do kraju, ale ojcowiznę wciąż noszą w sobie

Mają w Polsce swoją stolicę "Wicynia rozrzuconego", za każdym razem jest to inne miasto, akurat to, gdzie na dorocznym zjeździe spotykają się wicynianie. Tydzień temu tą stolicą było Bielsko-Biała, tutaj zjechali z całej Polski na rodzinne święto.
Nie było to miejsce przypadkowe. To właśnie do Starego Bielska, dziś dzielnicy Bielska-Białej, przyjechał ze Wschodu pierwszy transport z wicynianami. Był 9 maja 1945 roku, koniec wojny zastał ich w drodze.

- Wskazano nam dom poniemiecki, w którym zamieszkamy, ale on nie był pusty. Właścicielka z córką, ze strachu przed rosyjskim wojskiem, schroniły się u sąsiadów. Przez tydzień lub dwa mieszkaliśmy razem. Uczyła nas, jak tu uprawia się ziemię, bo jest gorsza, twardsza od tej naszej na Kresach - przypomina Weronika Bojanowicz, z domu Kamińska. Miała wtedy 12 lat. Niemców przed wysiedleniem, kwaterowano potem tymczasowo w hotelu "Prezydent".

- Ojciec wysyłał mnie do tej kobiety i córki z obiadami tak długo, póki nie wyjechały do Niemiec - dodaje W. Bojanowicz. - To nie była dla nas komfortowa sytuacja, wręcz było nam przykro. Nas wypędzono ze swoich domów, a teraz zajmowaliśmy domy innych wypędzanych.

Myśleli, że wrócą

Rodzina Józefa Czaka przez ponad dwa lata mieszkała w jednym domu pod Głubczycami z Niemcami przeznaczonymi do przesiedlenia.

- Mieliśmy wspólną kuchnię, żyliśmy bez problemów - wyjaśnia. Ale to nie był czas radosny, raczej tymczasowy i to dla wszystkich. - Czekaliśmy na ojca, którego Rosjanie zabrali do armii. Na szczęście uciekł do polskiego wojska i w 1945 roku zakończył wojnę w Szczecinie. Odnalazł nas po miesiącach poszukiwań. Wiedział, że wszyscy mieszkańcy Wicynia opuścili swoje domostwa i ruszyli na zachód, do Polski. A potem przez 20 lat dalej żyliśmy tymczasowo. Wicynianie w ogóle nie inwestowali w gospodarstwa, bo to przecież nie była ich własność. Opowiadali, że jak wrócą do siebie, to rozbudują dom, posadzą nowe drzewa. I tak dzień po dniu marzyli o powrocie na swoją ziemię, na której gospodarowali od 300 lat.

Wytworzyli własną elitę

Co było tak niezwykłego w Wicynie, leżącym 70 km na południowy-wschód od Lwowa, że kolejne pokolenia jego mieszkańców noszą go w sobie?

- Niezwykła jest nasza historia, jesteśmy osadnikami Jakuba Sobieskiego, ojca króla Jana III Sobieskiego, do którego należały te ziemie - odpowiada Józef Argasiński z Bielska-Białej, polonista i badacz dziejów Wicynia. - Tereny te, zamieszkałe przez Rusinów, były tak często pustoszone przez Tatarów, że opustoszały. Jakub Sobieski postanowił je zaludnić sprowadzając osadników, prawdopodobnie z Mazur, bo okoliczna ludność nazywała naszych przodków "Mazurami". To był rok 1630.
Przez następne wieki żyli w swojej enklawie, w grupie jednolitej etnicznie, zgodnie z religią rzymskokatolicką. Wytworzyli silne więzi , bo stale musieli się konsolidować przeciwko żywiołom z zewnątrz; Tatarom Ukraińcom. Ciągle musieli być czujni.

- Na skutek tych ciągłych zagrożeń wytworzyły się więzi więcej niż sąsiedzkie, które pozwalały naszym przodkom tam przetrwać - dodaje Argasiński.

Przed wojną wieś, ciągnąca się w pięknej dolinie na przestrzeni 4 km, liczyła ponad 1500 mieszkańców. Miało swoją wioskową elitę: nauczycieli, urzędników, księży. Pierwszy kościół zbudowali w 1890 roku, a w 1927 rozbudowali go własnym wysiłkiem. Gdy wojna dobiegała końca zaczęli się pakować. Wszyscy wyjechali, mimo silnego zakorzenienia. - Wicynianie byli świadomi sytuacji politycznej - wyjaśnia Andrzej Krupa, prezes Klubu Wicynian. - Mieli swoją elitę, która potrafiła pozostałym wyjaśnić, z czym wiąże się trwanie na swoim; rusyfikacją, wywózka, kołchozami. Wybrali tułaczkę, byle do Polski. Zwyciężyła przynależność narodowa, tak to rozumiem.

- Wrócili do Polski, tak łatwiej było im zrozumieć te przesiedlenia - dodaje Józef Argasiński.

Jechali sześcioma transportami. Zbiórka była na rampie w sąsiednim Złoczowie. Kolejną stacją, po Bielsku, były Katowice.
- Moja rodzina dostała najpierw przydział do Bytomia - przypomina Józef Czak, dziś mieszkaniec Katowic. - Źle się tam czuła, bo to byli rolnicy, chcieli nadal uprawiać ziemię. Dlatego wkrótce ruszyli dalej na zachód.

Z dokumentów repatriacyjnych Józefa Zagrobelnego, który osiedlił się w Górze Śląskiej, wynika, że przywiózł ze sobą: naczynia kuchenne, pościel i ubrania, wóz, szafę, pług, brony, sieczkarnię i dwa łóżka, konia, krowę, około 750 kg produktów żywnościowych, 350 kg ziarna i produktów zbożowych.

Na ich miejsce do Wicynia przywieziono Ukraińców przesiedlanych z Polski.

Wicyń rozrzucony

Największe dziś skupiska Wicynian to: Bielsko-Biała, Nowa Wieś Głubczycka, Góra Śląska, Biskupice Oławskie, Sulęcin. Od kilkunastu lat, co roku zjeżdżają się w jedno miejsce, by wspominać przeszłość, a przede wszystkim spisywać historię swoich rodzin. Regularnie jeżdżą też do Wicynia, właściwie do Smerekivki. Ich kościół jest teraz cerkwią.

- Z naszego rodzinnego domu zostały resztki, bo Ukraińcy go rozebrali i z tego budulca postawili swój dom w innym miejscu. Nie chcieli zasiedlać gospodarstw polskich w obawie, że kiedyś wrócą ich dawni właściciele - mówi Józef Czak. - Mój starszy brat właściwie poznał to miejsce po gruszy w zarośniętym już ogrodzie.

- Od wysiedlenia nie byłam w Wicynie i nie pojadę - mówi Weronika Bojanowicz. - We mnie ciągle jest ogromny żal, że musiałam opuścić to miejsce.

Samoobrona Wicynia

Historia Wicynia podczas drugiej wojny nie jest do końca zbada. Wieś przetrwała z niewielkimi stratami dzięki własnej grupie samoobrony i partyzantce.

To w Wicynie chronili się Polacy z okolicznych miejscowości uciekając przed ukraińskimi pogromami. Samoobrona była tu świetnie zorganizowana. Dzień i noc patrolowano teren. Pod domami mieszkańcy kopali bunkry, wciąż trzymali się razem. Poza pojedynczymi przypadkami, łapankami na roboty, uniknęli sowieckich wysiedleń. Niemniej dookoła grasowały bandy UPA, ale nacjonaliści ukraińscy bali się podchodzić bliżej wsi. W pobliżu operowały dwa silne oddziały Armii Krajowej.
Na skutek ukraińskich donosów Niemcy spacyfikowali wieś 25 kwietnia 1944 roku. Uczestniczyli w tej akcji Ukraińcy z dywizji SS Galizien. Szukali broni, ale partyzanci polscy opuścili kryjówki nieco wcześniej, prawdopodobnie dowiedzieli się o planowanej pacyfikacji. Zabrali broń. Niemcy, choć niczego nie znaleźli, spalili 20 domów, zginęło 10 mieszkańców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kresowiacy w Bielsku-Białej: Poddani Jakuba Sobieskiego trzymają się razem - Dziennik Zachodni