Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Sączowie ludzie mówią: To chyba jakieś miejsce przeklęte

Anna Zielonka
Pod tym autobusem zginął 10-letni Patryk. Strażacy wyciągnęli spod pojazdu  także jego 8-letnią siostrę
Pod tym autobusem zginął 10-letni Patryk. Strażacy wyciągnęli spod pojazdu także jego 8-letnią siostrę Fot. Piotr Sobierajski
Mieszkańcy Sączowa modlą się, aby ośmioletnia Paulinka odzyskała przytomność i wróciła do swoich rodziców cała i zdrowa. Jednocześnie płaczą nad losem jej braciszka, dziesięcioletniego Patryka, który zginął w sobotę pod kołami autobusu.

Dzieci jechały na sankach przyczepionych do samochodu osobowego ich ojca. Nagle sanki zjechały na lewy pas ruchu. Tragedii nie dało się uniknąć.

W sobotę byliśmy na miejscu wypadku. W poniedziałek ponownie odwiedziliśmy Sączów. Miejsce, w którym doszło do tragedii jest zasypane śniegiem. Na ulicy Wolności jeżdżą pługi. Sączowianie powrócili do swoich codziennych obowiązków. Tylko oczy mają smutne i mokre od płaczu...

- To była taka udana rodzina. Dzieci dobrze wychowane, rodzice uśmiechnięci i życzliwi. Zawsze wszystkim się kłaniali - mówi Henryk Janota, sąsiad rodziny, którą dotknęła tragedia.
W poniedziałek Sączów obiegła kolejna smutna wiadomość. Zmarło siedmiomiesięczne niemowlę, które zakrztusiło się jedzeniem.
- To jakaś plaga. Fatum zawisło nad naszym Sączowem - załamują ręce sączowianie.

Tu nie ma czegoś takiego jak kuligi. Kiedyś, gdy byłam dzieckiem, chodziło się na Dziewczą Górkę i zjeżdżało na sankach albo na nartach.A teraz, gdy w tamtym miejscu powstaje autostrada, zimą w Sączowie naprawdę nie ma co robić - mówi Klaudia Kuś, nastolatka z Sączowa.

Chodzi do liceum w Będzinie. W jej szkole wszyscy wciąż mówią o tragedii, do której doszło w sobotę.
10-letni Patryk i 8-letnia Paulinka jechali na sankach przyczepionych do samochodu ojca. Nagle sanki zjechały na lewy pas, prosto pod nadjeżdżający autobus. Patryk zginął. Paulinka walczy o życie.

- Byłam na miejscu tego wypadku. Wszyscy pomagali. Jak tylko mogłam, wspierałam matkę tych dzieci. Pamiętam jej płacz, gdy usłyszała, że jej synek nie żyje. Wciąż nie mogę otrząsnąć się z tego, co tam widziałam - mówi ekspedientka w jednym ze sklepików w Sączowie. Co chwilę do jej sklepu wchodzą jacyś ludzie robią zakupy i roztrząsają to co się stało. Wszyscy tu się znają, bo to mała miejscowość. Dlatego tym bardziej płaczą nad tragedią swoich sąsiadów.
- Rodzice tych dzieci to dobrzy ludzie. Grzeczni, zawsze uśmiechnięci. Dzieci dobrze wychowywali - mówi Henryk Janota, sąsiad rodziny dotkniętej tragedią. Sączowianie znają okoliczności wypadku. Wiedzą też, że ojciec dzieci nie chciał źle.

- Jeździ tirami, z dziećmi rzadko się widywał. Po prostu chciał sprawić im przyjemność, a dzieciom przecież się nie odmawia - mówi Danuta Mańczyk, mieszkanka Sączowa. - Jakiejś tradycji robienia kuligów u nas nie ma. Może kiedyś jakieś 30 albo 50 lat temu ludzie organizowali takie atrakcje - dodaje.

Wczoraj przy tej samej ulicy doszło do kolejnej tragedii: zmarło siedmiomiesięczne niemowlę. Zakrztusiło się, a pogotowie dojechało za późno. Teraz ludzie w Sączowie mówią, że na ich miejscowość to chyba jakaś klątwa spadła.

- Gdy usłyszeliśmy syrenę, wspięliśmy się na most, żeby zobaczyć, co się dzieje - mówi Janusz Gółkowski, który pracuje w pobliżu przy budowie autostrady. - Myśleliśmy, że znowu jakiś wypadek na drodze. A tu się okazuje, że kolejne dziecko nie żyje. To chyba jakieś miejsce przeklęte. Lepiej jak najszybciej stąd uciekać - dodaje.

Pan Janusz prowadzi nas do swojego kolegi z budowy. To Stanisław Mańko - ten sam mężczyzna, który wyciągnął dzieci spod autobusu za pomocą dźwigu. Operacja była bardzo ryzykowna, na szczęście pomogli mu strażacy i policjanci.

- Po wypadku nie spałem całą noc. Do pracy w niedzielę wstałem o 5 nad ranem, ale do tej pory nie mogę patrzeć na miejsce, w którym to się stało - mówi ze łzami w oczach.

Paulinka nadal jest w stanie śpiączki farmakologicznej, rokowania lekarzy ostrożne

Stan zdrowia 8-letniej Paulinki, która po sobotnim, tragicznym wypadku w Sączowie, trafiła do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach nadal jest bardzo ciężki, ale w miarę stabilny.
W nocy z soboty na niedzielę dziecko przeszło operację neurochirurgiczną. Jak udało nam się ustalić, obecnie dziewczynka cały czas przebywa w stanie śpiączki farmakologicznej i nie odzyskała przytomności. Wczoraj miała przejść kolejne badania. Dopiero potem lekarze zadecydują o dalszym toku postępowania. Jednocześnie rodzice Paulinki zastrzegli, by katowicki szpital nie podawał oficjalnych informacji o stanie zdrowia ich córki. PAS

Na co należy zwrócić uwagę, by Wasze dzieci bezpiecznie jeździły na sankach, łyżwach i nartach

SANKI
Na sankach niebezpieczeństwo może grozić dzieciom z powodu zmrożonego śniegu czy wystającego konara.
Jazda na sankach nie zwalnia z wyobraźni i zachowania zasad bezpieczeństwa. W styczniu br. w Będzinie 9-letni chłopiec zjeżdżając na sankach z jednego z pagórków na os. Syberka, wjechał pod przejeżdżającego jeepa i... wyjechał z drugiej strony. Na szczęście nic mu się nie stało.
- Każdy pagórek, wzniesienie, który kończy się drogą, absolutnie nie nadaje się do zjazdów - podkreśla Tomasz Czerniak, oficer prasowy z będzińskiej policji. Ostrzega, by nie ufać dzieciom, które zapewniają, że będą jeździć w bezpiecznym miejscu. - Dzieciom należy zapewnić opiekę dorosłego - podkreśla.
ŁYŻWY
Podstawą bezpieczeństwa dzieci na łyżwach jest kask, nauka pod okiem instruktora oraz bezpieczne miejsce.
O to, jak zadbać o bezpieczeństwo podczas jazdy na lodzie zapytaliśmy Marię Domagałę, trenerkę łyżwiarstwa z UKŁ Spin Katowice. Podczas jazdy na łyżwach dzieciom najczęściej grożą urazy głowy. Mniej złamania. Zdaniem Marii Domagały dzieci są elastyczne i zwykły upadek jest dla nich mniej groźny. Pod kilkoma warunkami. - Najgorzej gdy dziecko upadnie do tyłu, na potylicę. Dlatego kask to rzecz obowiązkowa. Ważnym zabezpieczeniem są grube rękawice. Dzieci podczas upadku często na siebie najeżdżają i ręce muszą być chronione - podkreśla trenerka. Należy unikać jeżdżenia po zamarzniętych zbiornikach wodnych. Lód może pęknąć.

NARTY

Profesjonalny sprzęt, zabezpieczenia i dobrze przygotowane stoki to warunek bezpiecznej jazdy na nartach. Najczęściej spotykane urazy podczas tego sportu to złamane nogi, ręce, urazy głowy, a także ostatnio... rany cięte. Te ostatnie wynikają z tego, iż narty są coraz bardziej zaostrzone. W jaki sposób uchronić dziecko od niebezpieczeństwa podczas jazdy na nartach czy snowboardzie? Tomasz Maśnica, ratownik GOPR i instruktor narciarstwa z Katowic: - Nie wyobrażam sobie dziecka nawet na małej górce bez kasku, nałokietników, nakolanników, pajączków. To czasami spore wydatki, ale dzięki nim naprawdę zwiększamy bezpieczeństwo - podkreśla. Drugi warunek to zjazd w odpowiednim miejscu i koniecznie pod okiem instruktora. MANO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W Sączowie ludzie mówią: To chyba jakieś miejsce przeklęte - Dziennik Zachodni