Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biznesmen od taśm, poseł, syn posła i łapówka, której nigdy nie było

Marcin Rybak
Dolnośląski biznesmen od afery taśmowej i historia z przeszłości: o przedsiębiorcy, parlamentarzyście PiS, jego synu, poselskiej interwencji w ABW i 50 tysiącach łapówki, której nie zapłacono. Nigdy.

Dziś pochodzący z Lubina biznesmen Marek Falenta jest podejrzany o nielegalne nagrywanie polityków w warszawskich restauracjach. Media obiegły zdjęcia agentów ABW prowadzących go na przesłuchanie. Oraz zdjęcia jego podwarszawskiej rezydencji. Przy wejściu funkcjonariusze z naszywkami "Wydział V" na rękawach. Wydział V, czyli Zabezpieczenia Realizacji i Działań Antyterrorystycznych. To elitarna jednostka antyterrorystyczna. Coś jak GROM. ABW rzuciło przeciwko biznesmenowi wszystko co ma najlepszego. Marek Falenta nie przyznaje się do zarzutu udziału w akcji podsłuchiwania polityków i przedsiębiorców.

W czwartek sąd cofnął wobec niego kaucję w wysokości 1 miliona złotych. Zakaz wyjazdów za granicę też.

Uwaga! To nie było przestępstwo
Ale my nie o tym. My cofniemy się do lat 2o05- 2009. Wtedy to Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego po raz pierwszy zetknęła się z Markiem Falentą. Przy okazji agenci poznali dolnośląskiego posła PiS Waldemara Wiązowskiego, wówczas członka sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych z ramienia rządzącej partii. Poseł wstawił się we wrocławskiej delegaturze Agencji za Falentą.

Bo - jak dziś wspomina - biznesmen czuł się nękany przez ABW. Szefem Rady Nadzorczej firmy Marka Falenty, której działalność Agencja badała w swoim śledztwie, był wówczas syn posła, Bartłomiej Wiązowski. Nie mamy dowodów, że te fakty - interwencja poselska i syn w radzie spółki - mają ze sobą coś wspólnego. Inni też nie mieli. Gdyby było inaczej, jeleniogórska Prokuratura Okręgowa nie umorzyłaby śledztwa "w sprawie wręczenia korzyści majątkowej parlamentarzyście Dolnego Śląska...". A umorzyła je " z powodu niepopełnienia przestępstwa". Żadnych półsłówek, czy "brak znamion, brak dostatecznych dowodów". Konkretnie i jednoznacznie.

No to teraz opowiemy - krok po kroku - historię, która nie była przestępstwem. Wcale. Żadnym. Najpierw daty. 3 listopada 2005 roku Waldemar Wią-zowski (Prawo i Sprawiedliwość) zostaje członkiem sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych.
9 listopada 2005 roku Delegatura ABW we Wrocławiu wszczyna śledztwo w sprawie podejrzeń o zachowania korupcyjne, których sprawcą miały być osoby z kierownictwa firmy Electus. Śledztwo wszczęto "na materiałach własnych". Najpewniej były to podsłuchane rozmowy telefoniczne.

15 grudnia 2005 spółka Electus kontrolowana przez biznesmena Marka Falentę powołuje na przewodniczącego Rady Nadzorczej Bartłomieja Wiązowskiego, syna posła PiS, członka Komisji do spraw Służb Specjalnych. Wiosna 2006. Dokładniej daty nie znamy. Mógł to być marzec. Poseł Wiązowski spotyka się z pełniącym obowiązki szefa wrocławskiej delegatury ABW Pawłem Wąsowiczem. Jak dziś przypomina sobie Waldemar Wiązowski, dostał list od Marka Falenty ze skargą na Agencję. Biznesmen czuł się nękany przez służbę a pracownicy firmy - jak pisał - byli zastraszani.

Znowu podsłuch?
Rok 2008 -nadzorująca śledztwo w sprawie Electusa Prokuratura Okręgowa w Legnicy decyduje o wyłączeniu fragmentu sprawy do osobnego śledztwa. Przekazano je prokuraturze jeleniogórskiej. Sprawa ma dwa wątki. Pierwszy: Podejrzenie o wręczenie łapówki parlamentarzyście w zamian za interwencję w ABW i spowolnienie śledztwa dotyczącego firmy Electus. Drugi - przekroczenie uprawnień w ABW, polegające na spowalnianiu śledztwa w sprawie Electusa. Uwadze śledczych nie uszedł fakt, że z firmą związany był wówczas syn posła.

W czerwcu 2009 roku prokuratura umarza śledztwo "z powodu niepopełnienia przestępstwa". Uzasadnienie jest niejawne. Klauzula "zastrzeżone"- najniższa z możliwych klauzul tajności. Ale jednak. Niewiele wiemy. Choć - jak się wydaje - wersja o łapówce dla posła pochodziła z podsłuchów. Być może nagrano rozmowy, jak panowie z firmy - choćby teoretycznie - rozważają taką kwestię. Albo tak ich słowa zrozumieli śledczy.

WIĘCEJ NA 2. STRONIE - CZYTAJ

Skąd ta hipoteza? Legnicka prokuratura odmawia jakichkolwiek informacji o wyłączonych materiałach. - Tajemnica służbowa - mówi rzeczniczka prokurator Lilianna Łukasiewicz. A więc w materiałach wyłączonych musiały być informacje tajne do dziś. A podsłuchy dziś już rzadziej, a wówczas prawie zawsze były niejawne. No i utajnienie uzasadnienia umorzenia. Jest też jeszcze jedna istotna rzecz. Nadzorowane przez Legnicę śledztwo, dotyczące Electusa, szło jak po grudzie. Na to dowody są bezsporne, bo to potwierdza legnicka Prokuratura Okręgowa. Prokuratorzy prosili szefa delegatury, by odciążyć od innych zajęć funkcjonariusza, który sprawę prowadzi i by dać mu kogoś do pomocy. Nie odciążyli i nie dali. W aktach jest sporo "wytyków". Czyli śladów, że prokurator pisemnie zwraca ABW uwagę: "róbcie to sprawniej, szybciej, lepiej".

Skąd więc umorzenie? Tajemnica. Znów jesteśmy skazani na hipotezy. Najpewniej były informacje - z podsłuchów lub innych tajnych źródeł - że panowie rozmawiali o łapówce dla posła. Ale to żaden dowód, że ją wręczyli. Poseł rozmawiał w ABW? Też zgoda. Ale o czym? - Funkcjonariusz sporządził notatkę z rozmowy. Wynika z niej, że nie rozmawiano wprost o sprawie firmy Electus. Innych dowodów, w oparciu o które można by ustalić treść tej rozmowy, nie ma - mówi Ewa Węglarowicz-Makowska, szefowa Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

Były poseł: - Nie wiedziałem
- Nic nie wiedziałem i nie byłem nigdy przesłuchiwany przez prokuraturę w sprawie podejrzeń o płatną protekcję - mówi dziś już były poseł Prawa i Sprawiedliwości Waldemar Wiązowski. - Dziękuję za te informacje panu redaktorowi i za wiadomość o prowadzonym, a nieznanym mi śledztwie, które wobec braku podstaw do jego wszczynania zostało umorzone. Nikt nigdy - w związku z tą i jakąkolwiek inną sprawą - nie odważył się proponować mi pieniędzy ani innych korzyści materialnych. Na ogół wszyscy wiedzieli o moich zasadach.

Poseł wie, że syn pracował w Radzie Nadzorczej Electusa. Czy rozmawiali o skargach Falenty? Nie kojarzy, choć być może tak. Na pewno o interwencję prosił sam Marek Falenty. Poseł się jej podjął. O swojej rozmowie w ABW powiedział koordynatorowi do spraw służb specjalnych, zmarłemu tragicznie w katastrofie smoleńskiej Zbigniewowi Wassermannowi.

Bartłomiej Wiązowski pamięta, że nigdy nie pośredniczył w kontaktach Falenty z ojcem. Nie przypomina sobie, by Falenta prosił go o interwencję u posła. - Niedorzecznością jest sugerowanie, że byłem kimś w rodzaju łącznika pomiędzy panem Falentą a innymi osobami - mówi Bartłomiej Wiązowski. - W 2008 roku przesłuchiwało mnie CBŚ albo ABW, dziś już nie pamiętam. Pytano mnie ogólnie o firmę i o pana Marka. I nie przypominam sobie, by informowano mnie o kontekście tego przesłuchania. Brak mi słów dla skwitowania rozważań o "pieniądzach za interwencję" w odniesieniu do mojego ojca. Wykluczam, by mógł on nawet przyjąć taką propozycję. Mój ojciec był i jest zawsze uczciwy, kierował się praworządnością zarówno jako polityk, parlamentarzysta, a przede wszystkim jako człowiek.

A jak on sam się znalazł w Radzie Electusa? Prawdopodobnie - jak mówi - znalazł się w gronie osób z wysokimi kwalifikacjami, które polecono Markowi Falencie. Przecież jest menedżerem i ekonomistą z wykształcenia.

A Falentę oskarżyli
W grudniu 2009 roku Marek Falenta został oskarżony o składanie ofert korupcyjnych prawnikowi Zakładów Energetycznych w Częstochowie i namawianie go do ujawnienia firmowych tajemnic. Wątek łapówek został umorzony z powodów formalnych. Sprawa tajemnicy toczy się.

Nie udało się nam do niego dotrzeć, by porozmawiać o jeleniogórskiej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska