Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Pusta scena i osierocona widownia

Krzysztof Karwat
Niepowetowane straty poniosły środowiska teatralne naszego regionu. Zwykło się powtarzać, że nigdzie "nie ma ludzi niezastąpionych", to jednak poza żalem i smutkiem czuję, że pojawiła się pustka, której nie ma jak zasypać.

Z końcem czerwca minęła pierwsza rocznica śmierci Jacentego Jędrusika, bodaj najbardziej rozpoznawalnego aktora scen śląskich - przez długie lata chorzowskiej, a wcześniej katowickiej. Tylko nieliczni wiedzieli, że ten wybitny artysta nigdy nie miał żelaznego zdrowia. Reżyserzy - do ostatnich chwil - obsadzali go w najtrudniejszych rolach, nieraz wymagających ogromnej fizycznej wydolności.

Do legendy przeszła jego kreacja Mistrza Ceremonii z musicalu "Cabaret". Jakież karkołomne figury akrobaty-czno-taneczne musiał wtedy wykonywać, i to przez dziesięć lat, bo tak długo ten spektakl nie schodził z afisza. Ci, którzy zdążyli zobaczyć "Historię filozofii po góralsku" według księdza Józefa Tischnera - a to był jeden z ostatnich ważnych spektakli Jędrusika - mogli się przekonać, że czas się go nie imał.

Bo aktor ten łączył żywiołowy temperament z namysłem intelektualnym i samodyscypliną zawodową. Choć podobno byli tacy - usłyszałem po jego śmierci - którzy go delikatnie napominali, próbując skłonić do zwolnienia tempa. Bezskutecznie, bo Jacenty - zawsze uśmiechnięty, ale i trochę choleryczny - należał do tych wiecznie nienasyconych i ciągle wyczekujących na nowe wyzwania. A skądinąd wiem, że go irytowało, gdy raz czy drugi nie dostał jakiegoś ważniejszego zadania aktorskiego, choć to była jego perspektywa, bo według mnie on nigdy nie miał prawa się nudzić.

Inaczej ułożyły się losy innego aktora tej generacji, Wiesława Kańtocha, przez lata związanego z Teatrem Śląskim. Zdawać się mogło, że parę tygodni temu jego nagłego odejścia nikt nie zauważył, a przecież był nadzwyczaj utalentowany. Ba, znam takie opinie reżyserów, że wręcz nikt o podobnych do Kańto-cha możliwościach w ostatnich kilku dekadach u nas się nie pojawił. Świetnie ustawiony głos, zamaszystość ruchu, trudna do zdefiniowania diaboliczność w twarzy i geście.

Cóż z tego, skoro - a dziś to już można powiedzieć - Kańtoch był aktorem niespełnionym, bo za dużo w nim było dezynwoltury w życiu i na scenie. Zapłacił za ten trochę nienaturalny "luz" najwyższą cenę. Od kilkunastu lat nieobecny, czasem tylko gościnnie gdzieś się pojawiał (np. w Zabrzu, gdzie od razu dostał wyróżnienie na Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona"). Jesienią miał zagrać Prospera w niezależnej produkcji "Burzy" według Szekspira. Rolę ponoć przyjął z radością, ale do pierwszej próby nie zdołał podejść…

Trudno nie wspomnieć Piotra Szmitkego, którego ciężka choroba powaliła w sierpniu ubiegłego roku. Ciągle młody, hippisowski, przyjacielski, łagodnie ekstrawagancki.

Piotrek chyba bardziej był kojarzony ze sztukami plastycznymi i performatywny-mi, ale przecież zrealizował kilka autorskich eksperymentów teatralnych, napisał awangardową operę (wystawioną w Bytomiu) i opracował serię ciekawych projektów scenograficznych (m.in. w Katowicach, gdzie pozostawił też po sobie nową kurtynę teatralną).

I w końcu Zbyszek Gruca. Dopiero co go pożegnaliśmy. Człowiek teatru? Co się zowie, choć przecież był "tylko" lekarzem. Świat podzielił mu się na pół. Z rana robił za medyka, a od godzin popołudniowych po nocne - no, właśnie: kim wtedy był? Niepoprawnym teatromanem, który nie odpuścił żadnej premierze? Krytykiem amatorem? Tzw. znawcą? Salonowym mentorem? Gadułą teatralną i kawalarzem? Bibliofilem i kolekcjonerem grafiki?

Był przede wszystkim przyjacielem wszystkich artystów teatralnych, od Tatr (czyli Zakopanego) po Bałtyk (czyli Teatr Wybrzeże), ze szczególnym uwzględnieniem scen całej południowej Polski. Wszyscy go znali i lubili (także za to, że im masowo dusze i ciała leczył). Albo jak ja - kochali, choć przecież mogła odrzucać jego bezpośredniość i górnośląskością podszyta ludyczność, sprzyjająca ekspresji skrajnych emocji.

Kiedyś go zapytałem, gdzie nabył tę swoją chorobę teatralną. To rodzice - głównie ojciec, nauczyciel i dyrektor - w głębokim dzieciństwie wycierali nim kurze w teatrach. Gdy nie wytrzymywał, kładli go pod fotelami albo w garderobach. I Zbyszek paskudnie się zaraził na sześć-dziesiąt parę lat. Choroba okazała się śmiertelna.


*Trąba powietrzna spustoszyła Pszczynę! ZDJĘCIA + WIDEO
*Mundial 2014: Brazylia - Niemcy 1:7 [MEMY + OPINIE] Brazylia upokorzona, drwiny w internecie
*Katastrofa samolotu pod Częstochową: ZDJĘCIA, PRZYCZYNY, OPINIE ŚWIADKÓW
*Gdzie na basen? Zobacz kryte baseny w woj. śląskim [LISTA BASENÓW]
*Jakie będzie lato? Zobacz prognozę pogody na lipiec 2014 i zaplanuj urlop

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!