Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarne chmury nad Zawierciem. Mieszkańcy i policja wyszli na ulice

Patryk Drabek
Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają, by w Zawierciu w kilka dni zapanował taki chaos. Prezydent Ryszard M. siedzi w areszcie, a w samym mieście - w związku ze śmiercią 21-latka - doszło do manifestacji oraz zamieszek

Każdego można zatrzymać na 48 godzin

- Myślę, że już w poniedziałek prezydent wróci do pracy - mówiła nam jedna z osób z otoczenia Ryszarda M., gdy cały kraj obiegły zdjęcia i filmy, na których widać prezydenta Zawiercia z kajdankami na rękach, prowadzonego przez funkcjonariuszy policji. Te nadzieje bardzo szybko pękły jak bańka mydlana. Był piątek, już po godz. 22, gdy Bogusław Zając, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Częstochowie, poinformował o tym, że prezydent Zawiercia zostanie tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Informacje były lakoniczne. - Sąd ocenił materiał dowodowy i uznano, że istnieje duże prawdopodobieństwo popełnienia trzech przestępstw o charakterze korupcyjnym - podkreślał sędzia Bogusław Zając.

Chodziło m.in. o zarzut przyjęcia łapówek w łącznej wysokości 40 tysięcy złotych. Prezydentowi zarzuca się również, że zgodził się na to, by w zamian za sfinansowanie jego kampanii wyborczej, wpłynąć na rozstrzygnięcie przetargu na sprzedaż działki należącej do miasta oraz, że w związku z zajmowanym stanowiskiem miał przyjąć łapówkę w wysokości 600 tysięcy złotych. W weekend był to główny temat rozmów mieszkańców nie tylko Zawiercia, ale i całego powiatu zawierciańskiego, którzy prześcigali się w domysłach i przedstawianiu własnych teorii na temat aresztowania. - Ciekawe, kogo jeszcze zatrzymają - zastanawiała się w długiej kolejce w jednym ze sklepów mieszkanka Zawiercia, ale na razie - poza 37-letniem zawiercianinem Bartłomiejem K., którego dzień wcześniej zatrzymano (a po przesłuchaniu zwolniono, stawiając mu zarzut wręczania łapówek) - w związku z tą sprawą nie zatrzymano więcej osób.

Zarówno rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego Łukasz Czop, jak i najbliższa rodzina Ryszarda M. zaapelowali do wszystkich, by zachować rozsądek i poczekać z opiniami do zakończenia prokuratorskiego śledztwa. Przebywający w Areszcie Śledczym w Częstochowie prezydent nie zobaczył natomiast tego, co działo się w mieście na początku tygodnia. W tym czasie jego obowiązki przejął już wiceprezydent Wojciech Mikuła.

Niedzielny wieczór, około godziny 21

Przed budynkiem Komendy Powiatowej Policji w Zawierciu zaczyna się gromadzić coraz więcej osób. Przyszli, by uczcić pamięć 21-letniego kolegi, który zginął w tajemniczych okolicznościach. Mają ze sobą znicze i w niecenzuralnych słowach wypowiadają się o policji. Ich zdaniem to właśnie stróże prawa pobili młodego mieszkańca Poręby, gdy ten wracał ulicą Szkolną po tym, jak wcześniej poszedł z jednym z kolegów napić się piwa do baru. - To właśnie wtedy miał do niego podjechać radiowóz. Adrian zadzwonił do nas i powiedział, że nie może chodzić i boli go głowa, ponieważ pobili go policjanci. Trafił do szpitala, ale z niego wyszedł. Rano był u jednego ze znajomych i wyszedł na plac. Nagle upadł i już się nie podniósł - podkreślali młodzi ludzie, którzy zebrali się przy ulicy Kasprowicza.

Z 21-letniem Adrianem G., który pochodził z Zawiercia, ale ostatnio mieszkał w Porębie, feralnego wieczoru spotkał się Krystian Koclęga. Rozmawiamy już w poniedziałek, przy ulicy Marszałkowskiej. Obok stoi grupa osób, które również chcą poznać szczegółowe okoliczności tego zdarzenia. Gdy przejeżdża nieoznakowany radiowóz, krzyczą: - Mordercy, zabiliście naszego kolegę! - to właściwie jedyny cytat, który nadaje się do publikowania. Ulica Marszałkowska znajduje się niedaleko ulicy Szkolnej oraz ulicy 11 Listopada, w okolicy której stwierdzono zgon 21-latka. Cały rejon nie cieszy się zbyt dobrą sławą i rzadko ktoś decyduje się na to, by przechodzić tędy już po zmroku. To jednak tutaj wychowali się i żyją ludzie, z którymi przyjaźnił się Adrian. Jego kolega Krystian sprawia wrażenie, jakby do tej pory nie dochodziło do niego to, co wydarzyło się w weekend.

- Przyjechaliśmy do Zawiercia, wracając z Pogorii - zaczyna relację z sobotniej nocy, chociaż co chwilę zawiesza głos. Tak jakby próbował poukładać sobie to wszystko w głowie. - Poszliśmy do baru na piwo i zagraliśmy w bilard. Wypiliśmy dodatkowo lampkę whisky. Poszedłem odprowadzić dziewczynę i dziecko do domu, a w międzyczasie dostałem telefon od Adriana, który powiedział mi, że już na mnie nie czeka i idzie do domu. Wróciłem do baru, gdzie wypiłem jeszcze jedno piwo i poszedłem z kolegami do klubu. Zadzwoniłem do Adriana, ale powiedział, że pobiło go dwóch policjantów i nie może zgiąć nóg. Liczyłem na to, że do wesela się zagoi. Rano dowiedziałem się jednak, że Adrian nie żyje. Do teraz w to nie wierzę. Gdy tam przyjechałem, to był już zakryty czarnym workiem. Nie miał na sobie swoich ubrań - podkreśla mieszkaniec Zawiercia. Dodaje, że został przesłuchany i pojechał do rodziny 21-latka. - Adrian nie miał wrogów i był bardzo spokojny. Jeśli chodzi o naszą grupę, to praktycznie tylko on nie pakował się w kłopoty - dodają jego koledzy. Krystian Koclęga po rozmowie z nami jeszcze raz był przesłuchiwany na komendzie. Po tej wizycie zamknął się w domu i nie chciał wyjść do swoich znajomych.
- Powiedział tylko, że nie ma sensu robić z tego afery i namawiał nas do tego, byśmy nie przychodzili przed komendę - podkreślał Mariusz Urbańczyk.

Tego dnia przed komendę przyszło jednak około 150 innych osób. Zaczęło się spokojnie, ale atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Głos zabrali m.in. członkowie rodziny Adriana. Mariusz Gajewski groził nawet, że zabije policjantów. - Śmierć za śmierć! - krzyczał.

Jego żona, Anna była bardziej stonowana, mówiąc, że chce wyjaśnienia tej sprawy i ukarania winnych. Na razie nie chciała jednak nikogo osądzać. Już po godzinie 22, mimo rozmów komendanta powiatowego policji z delegacją mieszkańców, doszło do zamieszek, a policjantów z Zawiercia wspierali funkcjonariusze z Katowic i Częstochowy. Nikt nie ucierpiał. Lekko uszkodzono dwa radiowozy i wybito szybę w drzwiach wejściowych do komendy. We wtorek było już nieco spokojniej. W sumie przez dwa dni zatrzymano pięć osób. Postawiono im m.in. zarzuty naruszenia nietykalności funkcjonariuszy.

Przełomowe wyniki sekcji

Rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Zawierciu Andrzej Świeboda od początku podkreślał, że policjanci nie pobili chłopaka i są to jedynie plotki.

- W niedzielę, 20 lipca, około godz. 5.30 policjanci otrzymali zgłoszenie dotyczące młodego mężczyzny, który leży na terenie jednej z prywatnych posesji w okolicy ul. 11 Listopada w Zawierciu. Na miejsce wysłano policjantów i powiadomiono prokuratora. Okazało się, że mężczyzna nie żyje - mówił Andrzej Świeboda. - Jak wstępnie ustalono, nietrzeźwy 21-latek trafił wcześniej do szpitala m.in. z rozciętym kolanem i licznymi otarciami skóry. Śledczy przesłuchali lekarza, który się nim zajmował. Według niego młody mężczyzna w trakcie rozmowy stwierdził, że przewrócił się. Nie mówił nic na temat policjantów, którzy mieliby go rzekomo pobić. Po wyjściu ze szpitala, razem ze znajomą powrócili pieszo na teren jej posesji. Kobieta zostawiła go na chwilę przed domem, a gdy wróciła, 21-latek leżał już na ziemi - dodał Świeboda. Tak właśnie wyglądała wersja wydarzeń przedstawiona przez policję. W środę wstępne wyniki sekcji zwłok wykazały, że w moczu 21-latka stwierdzono 0,4 promila alkoholu, a w organizmie - obecność dopalaczy. Biegli podtrzymali przedstawioną dzień wcześniej opinię, że bezpośrednią przyczyną zgonu było zadławienie się wymiocinami.W ieczorem przed budynkiem policyjnej komendy zapanował spokój.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!