Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak ksiądz wodą chlupnie, to wszystkim pomoże! [ZDJĘCIA]

Redakcja
Pani Zuzannie wspólna modlitwa i rozmowy z księdzem podczas kolędy nieraz pomogły w życiu
Pani Zuzannie wspólna modlitwa i rozmowy z księdzem podczas kolędy nieraz pomogły w życiu FOT. Mikołaj Suchan
Na stole biały obrus. Zapalone świece. Krzyż, który często jest w naszej rodzinie od pokoleń. Tak nadal wyglądają kolędy w naszym regionie. Pisze o tym Katarzyna Domagała

W tym roku miałem jeden taki przypadek. Pukam do drzwi mojego parafianina. Otwiera je mężczyzna, po którym widać, że jeszcze do końca nie wytrzeźwiał. Wydawać by się mogło, że kolęda to ostatnia rzecz, jaką ma w głowie. Po chwili woła mnie do środka, "proszę księdza, bo znalazłem krzyż, proszę wchodzić, to nas ksiądz pobłogosławi". Na stole popielniczka pełna niedopałków. Niegodne to było postawienia krzyża. Mogłem powiedzieć "bracie, jak wytrzeźwiejesz, to pogadamy". Jednak wszedłem do środka i wspólnie pomodliliśmy się. To dowód, że i w zdegradowanych moralnie sercach znajdzie się miejsce na odrobinę miłości do Boga.

Księża: ludzie czasem czekają, że wypiszemy recepty na ich bolączki. Damy otuchę

To jedna z wielu opowieści księdza Andrzeja Stępnia, proboszcza w będzińskiej parafii pod wezwaniem św. Trójcy. Swoich parafian zna bardzo dobrze. I oni wiedzą, kto po świętach odwiedzi ich po kolędzie. Bo w końcu związany jest z nimi prawie 20 lat.

Różnie to bywa z kolędą
Ksiądz do większości z naszych domów przychodzi raz w roku. Jedni jego wizytę traktują jak obowiązek. Zdarza się, że dowiadują się o dacie kolędy w ostatniej chwili. Naprędce trzeba wtedy ogarnąć mieszkanie. Może starczy tylko jeden pokój? Wtedy ołtarzyk na stole przygotowywany jest w pośpiechu.

Nie ma czasu na dokładne wyprasowanie odświętnego obrusa. Nikt nie wypoleruje srebrnych świeczników, które są w naszych domach od pokoleń. Często zapomni się odpalić świece. W pośpiechu nie można znaleźć zapałek. Trzeba wymacać zagrzebane gdzieś w szafie kropidło. W tym wszystkim brakuje szczypty dostojności, która nierozerwalnie powinna wiązać się z wizytą duszpasterza. W końcu ksiądz to pośrednik między wierzącymi a Bogiem.

Drudzy kolędy wyczekują z niecierpliwością. Dla nich to czas na rozmowę z duszpasterzem. Okazja, aby podzielić się swoimi radościami czy problemami. Widać to już od progu. Podłoga lśni. Wszystko poukładane jak należy. Na stole obrus równiusieńko rozłożony. Rodzina w odświętnych ubraniach wypatruje księdza przez okno lub co chwilę wygląda na klatkę, czy już wyszedł od sąsiadów z dołu. Chyba że przeszkodzi starość lub choroba...

Przed nami 75 mieszkań
Wizytę po kolędzie zaczynamy chwilę po godzinie dziewiątej rano. Ja, fotoreporter, dwaj ministranci - Piotr i Patryk oraz ksiądz Zygmunt Skipirzepa, od niedawna proboszcz w parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny - Sanktuarium Polskiej Golgoty Wschodu w będzińskiej dzielnicy Syberka. Przed nami czteropiętrowy blok. W nim 75 mieszkań. Księdza przyjmuje ponad połowa lokatorów. To sporo, jak na tak ogromne osiedle. Ma ponad 16 tysięcy mieszkańców. 30 lat temu, kiedy ruszała budowa kościoła, mieszkało tu ponad 22 tysiące osób.
- Ale są i tacy, którzy trzepną drzwiami - mówią ministranci.
Zaczynamy od pierwszej klatki. Drzwi otwiera 71-letnia Zuzanna Łabuda. Wchodzimy za księdzem. Razem mówimy pacierz. Ksiądz sięga po kropidło, moczy je w święconej wodzie. Pani Zuzanna ma własną, przywiozła ją z Jasnej Góry.
- Trzeba pobłogosławić wszystkie kąty w domu, aby się dobrze żyło przez cały nadchodzący rok - wyjaśnia proboszcz. Krople wody spadają na ściany, meble i na nas. W powietrzu robimy znak krzyża.

Trzeba posprzątać
Pani Zuzanna w 1963 roku przyjechała za mężem do Katowic aż z Gdańska-Wrzeszcza. On też był nietutejszy. Pochodził z Kieleckiego. Jak większość Polaków, przyjechał tu za pracą. W końcu jakoś los tak pokierował, że osiedlili się w Będzinie. I tak zostało. Była nauczycielką języka polskiego. Jej mąż w 1976 roku miał wypadek samochodowy. Wtedy musiała zaopiekować się dwiema córeczkami. Księdza przyjmuje co roku. Taką tradycję wyniosła z domu. I przekazuje ją dalej. - W Gdańsku też przyjmowaliśmy księdza po kolędzie. Nie różniła się za bardzo od tej w Zagłębiu - mówi. - Trzeba posprzątać, żeby Boga godnie przyjąć i przygotować stół. Bo jak ksiądz wodą chlupnie, to pomoże.

- Pokropienie domu wodą święconą ma na dom przynieść błogosławieństwo od Boga - wyjaśnia ksiądz Skipirzepa. W Izraelu, kiedy nie było deszczu, panował nieurodzaj. Kiedy spadł - było jedzenie. Wtedy mówiono, że Pan Bóg zesłał z nieba błogosławieństwo. Stąd też tradycja błogosławienia wodą święconą każdego kąta w domu.

Siadamy w fotelach i chwilę rozmawiamy. - W czym ma pomóc to chlupnięcie święconą wodą ? - pytam panią Zuzannę.
- Rozmowy z księdzem pomagały mi przejść przez życie, zwłaszcza w tych najtrudniejszych momentach. Przecież bez Boga się nie dojdzie do proga - wyjaśnia kobieta.

5 minut i pół godziny
Po krótkiej rozmowie wychodzimy. Ksiądz jeszcze chwilę zostaje. Na klatce schodowej czekają ministranci. 15-letni Piotr i 14-letni Patryk. Po kolędzie chodzą od kilku lat. Dla nich to same plusy. W szkole mają dzień wolny i trochę drobniaków zawsze wyląduje w kieszeni. - Nieraz skończy się kolędę późno, około 20, brakuje czasu, żeby lekcje odrobić. To wszystko zależy od księdza. Jedni wchodzą na kilka minut. Inni siedzą i po pół godziny. Dzisiaj odwiedzamy 50 mieszkań - opowiadają chłopcy.

A na Syberce są dziesięciopiętrowe molochy, w których mieszkają nawet 244 rodziny. Kolęda w takim wieżowcu zajmuje kilka dni. Skipirzepa należy do tych, co lubią porozmawiać. Skąd to wiem? Wcześniej był proboszczem w mojej parafii. Więc miałam okazję poznać księdza podczas kilku kolęd. Z Łaz przeszedł na Syberkę.

W Zagłębiu, do niedawna nazywanym czerwonym i rzekomo opanowanym przez komunistów, kolędę przyjmuje około 60-70 proc. wiernych. Jednak wszystko wskazuje na to, że w tym roku ten wynik będzie wyższy. Proboszcz św. Trójcy już zakończył kolędę. W tym roku odwiedził 76 proc. swoich parafian.

Ksiądz opuszcza mieszkanie pani Zuzanny. Idziemy na pierwsze piętro. W drzwiach czeka na nas Irena Żaba oraz Kropka, jej 16-letni piesek. W pokoju zamknięta jest Kita, kotek, którego pani Irena znalazła dwa lata temu na ulicy. Wizyta rozpoczyna się podobnie jak u sąsiadki z dołu.
Kolęda znaczy dużo
- Dla mnie właściwie kolęda łączy ze sobą trzy najważniejsze rzeczy. Tradycję, przyjemność i obowiązek. Tak, obowiązek, bo z dziada pradziada jestem osobą wierzącą. To do czegoś zobowiązuje. Trudno, aby w moim wieku odejść od tej wiary - przyznaje pani Irena. W Będzinie mieszka odkąd powstał blok. Będzie ze 30 lat. Sprowadziła się tutaj z Pińczowa. Dziś została sama. - Nieraz trudno jest być samej, ale cóż. Trzeba przyjąć, co Bóg da. Takie jest życie. Ubarwiają je zwierzęta. Kropka i Kita. Dla niej bardzo ważne jest, jak pies zachowuje się przy księdzu. Pani Irena uważa, że pies potrafi wyczuć dobrych ludzi. I jako pierwszy pokaże, jaki człowiek jest naprawdę.
Jeśli to prawda, wszyscy w trójkę jesteśmy dobrymi ludźmi. Kropka zachowuje się przy nas swobodnie. Pozwala się pogłaskać, pozuje do zdjęć. - Lata temu odwiedził mnie ksiądz, na którego Kropka strasznie warczała. On mówi "pies w mieszkaniu? Zwierzęta powinny być w oborze". To jest jedyne spotkanie z księdzem, które wspominam nie najlepiej. Jak ludzie nie kochają zwierząt, to ich nikt nie będzie kochał - przyznaje.

Rodzina jest najważniejsza

Da się to wyczuć zaraz po przekroczeniu progu w mieszkaniu Marii i Stanisława Piechotów. To kolejna rodzina, która przyjęła księdza po kolędzie. Na ścianach wiszą portrety dziadów i pradziadów. A pani Maria przed księdzem może pochwalić się niesamowitą pamiątką. Książeczką do nabożeństwa wydaną w 1753 roku w Kaliszu. - To taki nasz mały 300-letni skarb rodzinny. Przeczytałam w niej jak jest w niebie i od razu zmieniłam się na lepsze - mówi. - Była też druga do kompletu. Książeczka do nauki i modlitwy. Wziął ją ze sobą mój brat.

Pani Maria urodziła się w 1939 roku. Czasów wojny pamiętać nie może. Za to bardzo dobrze pamięta lata następne. - Mama miała 46 lat, jak mnie rodziła. Żydówki jej mówiły, że dzieci i szklanek w domu nigdy nie za wiele. I tak sobie przyszłam na świat. Można powiedzieć, że pierwsze 20 lat żyłam bez fundamentów. Czas wojny i lata po niej były bardzo trudne. Ojciec nie podpisał volkslisty. Żeby jakoś żyć, sprzedawał domowe obrazy. Miał też trochę złota. Wujek piekarz wspierał nas chlebem. Mimo to, gdziekolwiek byśmy się nie przeprowadzali, to najpierw musiał przyjść ksiądz.

Słyszeli opowieści
Rodzina Wiesławy i Jerzego Żmijów to dowód, że każdy zna swojego proboszcza. Nawet jeśli jest na parafii od niedawna. U nich w domu o nowym proboszczu było głośno już od jakiegoś czasu. Dlatego wizyta po kolędzie była tutaj naprawdę wyczekiwana. Gospodarze bali się, że w ostatnią niedzielę księdza mogły piec uszy. Okazało się, że proboszcza Skipirzepę zna ich synowa Ewa. Co ważniejsze, bardzo ciepło wspomina. Więc w tym mieszkaniu na czwartym piętrze wspomnienia o dawnych czasach zaczęły się jeszcze przed kolędą. Wizyta księdza to był tylko powód, aby to wszystko opowiedzieć jeszcze raz już do właściwego adresata.

Tutaj na koniec spotkania nie czekaliśmy. Nie zapowiadał się szybko. - Na oazy to już za starzy jesteśmy, a tak raz do roku ksiądz sam nas odwiedza, jak z takiej okazji do rozmowy nie skorzystać - stwierdziła pani Wiesława.

A gdyby kolędy nie było?
W domach gdzie przyjmują kolędę panuje życzliwa atmosfera - mówi ksiądz Stępień. Czy wiedziałby o tym, gdyby nie kolęda, po której co roku chodzi się po świętach? Pewnie nie, bo w naszym regionie nie ma nawyku, aby ksiądz w ciągu roku chodził do wiernych. To oni przychodzą do niego, czyli do kościoła. Trochę inaczej to wygląda w okolicach Bielska-Białej. Tam ksiądz rozpoczyna wizyty duszpasterskie w pierwszą niedzielę adwentu. Dopiero po świętach rozpoczyna się kolęda. A takie odwiedziny są doskonałą okazją do poznania parafian. - Ludzie dzielą się z nami swoimi radościami czy troskami - mówi Stępień. - Często czekają, abyśmy, tak jak lekarz, wypisali receptę na jakieś ich bolączki. Jeśli podejdziemy do tego serdecznie, to często widać w ludziach otuchę.

Księża pamiętają jak rok temu żyli ich parafianie. Wizyty pozwalają im zobaczyć, czy ich sytuacja polepszyła się, czy pogorszyła. W tym drugim przypadku mogą przyjść z pomocą. W Będzinie jest wiele rodzin, które parafia zaopatruje w żywność. Jednak w złej sytuacji materialnej można znaleźć się z dnia na dzień. A często nasza duma nie pozwala, aby zwrócić się o pomoc. - Staramy się pomagać tak, aby nie urazić niczyjej dumy. Jednym brakuje jedzenia, drugim siły, aby przynieść z piwnicy węgiel na opał. Są i tacy, którzy przede wszystkim potrzebują rozmowy z drugą osobą - przyznaje ksiądz Stępień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak ksiądz wodą chlupnie, to wszystkim pomoże! [ZDJĘCIA] - Dziennik Zachodni