Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niepolscy Polacy - obcokrajowcy, którzy walczą o laury z orłem na piersi [GALERIA]

Hubert Zdankiewicz
Mamed Chalidow
Mamed Chalidow TOMASZ BOŁT/POLSKAPRESSE
Co określa narodowość? Miejsce urodzenia, korzenie, ale... Historie Yareda Shegumo czy Mameda Chalidowa pokazują, że liczy się również stosunek do miejsca, w którym żyjesz.

Patrząc na losy wspomnianej dwójki, można nawet dojść do szalonego na pozór wniosku, że mają z Polską więcej wspólnego niż Ludovic Obraniak czy Eugen Polanski. Obaj piłkarze mają co prawda polskie korzenie, zagrali nawet w biało-czerwonych barwach podczas Euro 2012. Nie jest jednak żadną tajemnicą, że nasz zespół narodowy był dla nich reprezentacją drugiego wyboru.

Obraniak nawet nie pomyślałby o "oddawaniu hołdu dziadkowi Polakowi" (tak tłumaczył swoje starania o nasz paszport), gdyby wcześniej upomniała się o niego reprezentacja Trójkolorowych (zagrał jeden mecz w kadrze U-21). Do dziś nie nauczył się nawet dobrze mówić po polsku. Drugi radzi sobie z naszym językiem dużo lepiej (w sumie nic dziwnego, skoro urodził się w Sosnowcu). Swego czasu stwierdził jednak bez ogródek: - Mój cel jest jasny. Chciałbym kiedyś zagrać w reprezentacji Niemiec. Wprawdzie urodziłem się w Polsce, lecz żyję od trzeciego roku życia w Niemczech, tam dorosłem, mam przyjaciół i nauczyłem się grać w piłkę. Myślę, że trzeba być wdzięcznym krajowi i być zaszczyconym, by móc wyraźnie powiedzieć, że gra się dla Niemiec - nieważne, jakie ma się szanse.

Zdanie zmienił dopiero, gdy się okazało, że na grę w pierwszej reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów (był kapitanem kadry U-21) szanse ma... znikome.

Polska to mój dom
- Gdy stałem na podium i słuchałem włoskiego hymnu (granego dla Daniele Meucciego - red.), to patrzyłem na polską flagę. Gdybym był pierwszy, tobym śpiewał, bo znam polski hymn - wyjawił z kolei Shegumo, tegoroczny wicemistrz Europy w maratonie. Dla niego Polska była co prawda krajem wybranym dość przypadkowo.

- Nawet nie wiedziałem do końca, gdzie jestem. Poland pomyliło mi się z Holland - żartuje, wspominając swoje początki w nowej ojczyźnie. Szybko jednak polubił Polskę. Na tyle, że gdy stracił w pewnym momencie stypendium sportowe i musiał wyjechać za chlebem do Anglii (spędził tam trzy i pół roku), nawet nie pomyślał o pozostaniu w tym kraju. - Polska to mój dom - podkreślał rok temu, po zwycięstwie w 35. Maratonie Warszawskim.

Nie są to deklaracje bez pokrycia, bo ściągnął do Polski swoją żonę. Birtukan była jego dziewczyną już w 1999 r., gdy zdecydował się opuścić rodzinną Etiopię. Mają dwoje dzieci. Dwuletnią córkę Elroie i miesięcznego synka Arona. Medal z Zurychu zadedykował właśnie córce. Synowi chce poświęcić kolejny medal. Cele ma ambitne. - Chcę reprezentować Polskę na igrzyskach olimpijskich - mówi całkiem poprawną polszczyzną.

Przyjeżdżając do naszego kraju, już wiedział, że w nim zostanie (obywatelstwo w 2003 r. przyznał mu prezydent Aleksander Kwaśniewski). Etiopia od roku toczyła wojnę z Erytreą i - choć miał tylko 16 lat - groziło mu powołanie do wojska.
Okazją do ucieczki były rozgrywane w Bydgoszczy mistrzostwa świata kadetów. W zawodach odpadł w półfinale na 400 m. Wrócił do Warszawy, a na Okęciu złapał taksówkę i dotarł na Dworzec Centralny. Bez dokumentów, bez pieniędzy. Tylko z torbą, w której miał kolce i dres. Ani słowa po polsku... Miał szczęście, bo spotkany przypadkowo Etiopczyk skierował go do ośrodka dla uchodźców w podwarszawskich Otrębusach.

Chciał dalej biegać, więc w końcu trafił na stadion Legii. Dowiedział się jednak, że największy klub w stolicy nie ma już sekcji lekkoatletycznej. Ludzie z sekcji piłkarskiej pomogli mu jednak skontaktować się z trenerami Polonii i na Konwiktorskiej Yared znalazł w końcu ludzi, którzy się nim zaopiekowali. Jego trenerem został Janusz Wąsowski. Ten sam, który pomagał mu przygotowywać się do startu w Zurychu za pośrednictwem Skype'a, bo Shegumo trenował przez dwa miesiące w Etiopii. Sentyment dla rodzinnych stron nie rodzi w nim jednak myśli o powrocie. - Etiopia jest dobra, żeby tam potrenować, a nie wracać na stałe - mówi.

Polska była najbliżej
- Jestem Czeczenem i jestem Polakiem - mówi o sobie Mamed Khalidov. A właściwie Mamed Chalidow, bo od 2010 r. jest pełnoprawnym obywatelem naszego kraju i na każdym kroku podkreśla, jaki jest dumny z tego, że może go reprezentować, choć nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi.

Jest praktykującym muzułmaninem, w związku z tym nie trenuje w czasie ramadanu ani nie toczy walk przez prawie dwa miesiące po nim (jest jedną z największych gwiazd mieszanych sztuk walki MMA). Na ring ma zwyczaj wychodzić nie tylko przy czeczeńskich rytmach, ale również w koszulce z napisem "Wolna Czeczenia". - To nie jest w żadnym wypadku okazywanie agresji ani antyrosyjska manifestacja - podkreśla. - Nie czuję nienawiści do Rosjan, przecież nie każdy Rosjanin jest zły. A winnych osądzi Bóg... - dodaje.

Do naszego kraju trafił jako 17-latek. Trzy lata wcześniej w Czeczenii wybuchła wojna i widział na własne oczy, jak Rosjanie w Groznym mordują jego rodaków.
- Po pierwsze, strach, to czujesz przede wszystkim - wspominał kiedyś w rozmowie z NaTemat.pl. - Po drugie, niezrozumienie. Ciężko jest sobie wyjaśnić, dlaczego w ogóle do czegoś takiego dochodzi. Ale z drugiej strony to, że widziałem wojnę z bliska, na własne oczy, czegoś mnie nauczyło. Dziś wiem, że ludzie dzielą się na tych, którzy w pewnych warunkach mogliby zrobić krzywdę drugiemu. I na tych, którzy nigdy nie byliby do tego zdolni - dodaje.

Wyjazd do Polski był pomysłem jego rodziców. Wojna wprawdzie się skończyła, ale zrujnowany kraj nie dawał zbyt wielu perspektyw ambitnemu chłopakowi. W grę wchodziły jeszcze m.in. Włochy, ale do nas miał najbliżej. - Nigdy nie żałowałem - podkreśla, choć być może na Półwyspie Apenińskim żyłoby mu się wygodniej.

- Polska jest moim drugim domem i tu znalazłem swoje miejsce na ziemi. Mam tu rodzinę, przyjaciół i pracę, którą kocham, czyli jestem szczęśliwy - podkreśla Chalidow.

W naszym kraju Mamed skończył najpierw szkołę językową we Wrocławiu (po latach wspomina ze śmiechem, że nauka polskiego była dla niego koszmarem i nawet do dziś nie potrafi wymówić poprawnie słowa "chrząszcz"), później studiował w Olsztynie, na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, na kierunku zarządzanie i administracja.

Dopiero w 2004 r. rozpoczął regularne treningi w klubie Arrachion MMA Olsztyn, ale nie minęło dużo czasu, by wszyscy się przekonali, że ma nieprzeciętny talent. Dwa lata później został międzynarodowym mistrzem Polski. W latach 2009-2011 był międzynarodowym mistrzem KSW w wadze półciężkiej. Ożenił się z Polką, Ewą, mają syna o imieniu Kerim.

Polak potrzebny pilnie
Polską żonę (Beatę Smolińską) ma również Emmanuel Olisadebe. To go różni od Rogera Guerreiro, poza tym obaj stali się Polakami, bo... taka była potrzeba chwili. W 2000 r. szykująca się do eliminacji mistrzostw świata piłkarska reprezentacja Polski biła niechlubne rekordy spotkań bez strzelonego gola (licznik zatrzymał się na 660 minutach) i selekcjoner Jerzy Engel
na gwałt szukał napastnika.

Jego wybór padł właśnie na Olisadebe, którego dobrze znał z czasów, gdy prowadził Polonię Warszawa. "Emsi" trafił do niej w 1997 r. z Jasper United (na świat przyszedł w mieście Warri na południu Nigerii). Początki w stolicy miał trudne. W pierwszy sezonie strzelił zaledwie jedną bramkę. Narzekał na pogodę, wszechobecny wówczas na polskich stadionach rasizm. Kiedyś, w trakcie meczu z Zagłębiem Lubin, został obrzucony bananami.

- To, co się stało, nie od razu do mnie dotarło. Byłem bardzo młody, świeżo po przyjeździe z Afryki, gdzie z rasizmem, co jasne, nie miałem do czynienia. I nagle te banany... Zacząłem nad tym myśleć, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie mogę się przejmować. Powiedziałem sobie, że przyjechałem tu grać w piłkę. Rasiści mnie nie złamali, nie zamierzałem się nimi przejmować - wspominał po latach.

W sezonie 1999/2000 Olisadebe znacząco przyczynił się do wywalczenia przez Polonię tytułu mistrza Polski. To właśnie wtedy pojawił się pomysł, by zrobić z niego Polaka.

Nie było to jednak łatwe. Żony jeszcze nie miał, konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej precyzuje ponadto wyraźnie, że o obywatelstwo może ubiegać się osoba mieszkająca w naszym kraju od przynajmniej pięciu lat, a Olisadebe w Polsce przebywał znacznie krócej. Polski paszport przyznano mu w trybie nadzwyczajnym, a procedura została skrócona do minimum. Urzędnik, który wręczał piłkarzowi obywatelstwo... przekręcił jego nazwisko.
Później już nikt nie przekręcał, bo dzięki bramkom "Czarneckiego" Polska po raz pierwszy od 16 lat zakwalifikowała się do mundialu (a on sam przeszedł za 1,7 mln dolarów do Panathinaikosu Ateny). W Korei i Japonii furory co prawda nie zrobiła, ale Olisadebe zdążył jeszcze strzelić gola w wygranym 3:1 meczu z USA.

Później już tak nie błyszczał. Tak naprawdę nigdy do końca nie czuł się Polakiem. Mimo to podkreśla w wywiadach, że Polska to jego drugi dom, nie tylko ze względu na żonę.

Mnie nie zimno, bo ja Polak
Roger Guerreiro stał się Polakiem, bo szykująca się do Euro 2008 kadra Leo Beenhakkera pilnie poszukiwała ofensywnego pomocnika. Wybór padł na grającego w Legii Warszawa Brazylijczyka, który składając wniosek o obywatelstwo w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim, deklarował, że bardzo dobrze czuje się w naszym kraju i codziennie spotyka się z wyrazami sympatii. - Dla mnie jest bardzo ważne to, jak ludzie w Polsce mnie odbierają i jak się do mnie odnoszą. Lubię Polaków, lubię Polskę i chciałbym zostać obywatelem kraju, w którym przeżyłem wiele pięknych chwil - powiedział. Z entuzjazmem opowiadał też o polskiej kuchni, żurku, oscypkach, i pierogach z mięsem. Również o tym, że na Euro 2008 zaśpiewa polski hymn
Nie wszystkich jednak przekonał, a kulminacyjnym punktem sporu o "polskość" Rogera była konferencja prasowa Beenhakkera, który - wyprowadzony z równowagi kolejnym pytaniem na ten temat - wypalił: "W reprezentacji Niemiec grają Polacy, w kadrze Chorwacji Brazylijczycy, to zupełnie normalne. Ludzie, mamy rok 2008, wyjdźcie ze swoich drewnianych chatek". Później przeprosił.

A wychowanek AD Sao Caetano strzelił dla nas jedynego gola w finałach mistrzostw Europy. W zremisowanym 1:1 grupowym meczu z Austrią. U następców Beenhakkera dużo już jednak nie pograł. Rok temu wrócił do Brazylii.
W wywiadach podkreśla jednak, że to właśnie w Polsce przeżył najpiękniejsze chwile w życiu. Nie kryje też swojego sentymentu do Legii (pochował nawet ojca w jej koszulce). Przy Łazienkowskiej do dziś opowiadają sobie również historię z zimowego zgrupowania w Mrągowie.

- A co ty się tak trzęsiesz - zapytał Roger Martinsa Ekwueme. - Bo strasznie zimno - odparł Nigeryjczyk. - Widzisz, ty marzniesz, bo ty Murzyn. Ja nie marznę, bo ja Polak - rzucił z kamienną twarzą Guerreiro. Po chwili śmiała się cała drużyna Legii.

Czasem nazwą mnie "żółtkiem"
- Reprezentowanie 40 mln Polaków jest dla mnie czymś wyjątkowym. Chcę być częścią układanki, która pomoże reprezentacji zwyciężać - mówi Thomas Kelati. Pochodzący z USA reprezentant Polski w koszykówce do historii i spraw narodowościowych przywiązuje szczególną wagę. W dużej mierze dlatego, że choć zarówno on, jak i jego rodzeństwo urodzili się w miejscowości Walla Walla w stanie Waszyngton, to oboje rodzicie przyjechali tam z Erytrei. A właściwie uciekli.

- Gdyby zostali, groziła im śmierć w czasie wojny. Urodziłem się w USA, jestem wdzięczny temu krajowi za to, że dał schronienie moim rodzicom. Jestem dumnym Amerykaninem, w którym płynie erytrejska krew. Jestem jednak także Polakiem. Tu jest moja rodzina, tu poznałem żonę - podkreślał w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - I tutaj także moja kariera koszykarska zaczęła się właściwie od nowa. A taka mieszanka sprawia, że moje życie jest... interesująco zróżnicowane - dodał koszykarz, który w swoim życiu grał w koszykówkę nie tylko w Polsce, lecz także w Belgii, Rosji i Hiszpanii.

To właśnie po ślubie z Martą Biros (w 2009 r., dziś mają dwie córki - Lilianę i Mayę Azieb) Kelati rozpoczął starania o polski paszport. Nie był pierwszym naturalizowanym koszykarzem, bo wcześniej w reprezentacji Polski występowali też inni Amerykanie: Joe McNaull, Jeff Nordgaard i David Logan. Ten ostatni nie krył jednak, że traktuje to wyłącznie instrumentalnie. Kiedyś palnął nawet w chwili szczerości: - Mogę zdobywać punkty nawet dla Afganistanu, to żadna różnica.

Takich przypadków było więcej. W 1992 r. brązowy medal olimpijski w podnoszeniu ciężarów wywalczył dla Polski Ukrainiec Sergiusz Wołczaniecki. Mistrzem Europy w 2010 r. został Gruzin Arsen Kasabijew. To dwie różne historie, bo pierwszy wrócił potem w rodzinne strony, a drugi spędził w naszym kraju pół życia i do dziś mieszka w Ciechanowie.

Podporą naszej reprezentacji w tenisie stołowym od lat są Chińczycy - Miao Miao, Xu Jie, Li Qian. W ich przypadku jest to jednak chłodna kalkulacja. - Do Polski przyjechałem, bo nie miałem szansa na to, by dostać się do chińskiej kadry. Zawitałem tutaj dzięki trenerowi Miao. Zacząłem grać w polskiej lidze, ale kompletnie nie myślałem o tym, by grać w reprezentacji tego kraju. Kiedy jednak w 2004 r. otrzymałem polski paszport, zacząłem grać w kadrze - nie kryje Wang Zengyi. - Dlaczego Polska? Trener Miao miał tu kontakty. Jestem jednak zadowolony. Bardzo dobrze czuję się w tej kulturze. Ludzie są tutaj bardzo mili i sympatyczni, choć czasami ktoś nazwie mnie "żółtkiem".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Niepolscy Polacy - obcokrajowcy, którzy walczą o laury z orłem na piersi [GALERIA] - Portal i.pl