Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zderzenie pociągów na trasie Katowice - Lubliniec było blisko. Dyżurny zapłaci za błąd?

Tomasz Klyta, Aneta Kaczmarek
Pociąg osobowy relacji Katowice - Lubliniec, nie powinien wyjeżdżać ze stacji w Kaletach. Po błędzie dyżurnego wjechał na tor, na którym już znajdował się pociąg towarowy.
Pociąg osobowy relacji Katowice - Lubliniec, nie powinien wyjeżdżać ze stacji w Kaletach. Po błędzie dyżurnego wjechał na tor, na którym już znajdował się pociąg towarowy. Tomasz Klyta
Dwa pociągi znalazły się na jednym torze po błędzie człowieka. Wisi nad nim groźba zarzutu o sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy.

Pasażerów, którzy w ostatni piątek podróżowali pociągiem na trasie Katowice - Lubliniec, spotkała groźnie wyglądający incydent.
- Po godz. 15 za Kaletami pociąg musiał się zatrzymać, gdyż na tym samym torze, z drugiej strony, jechał pociąg towarowy. Na szczęście nie zderzyły się, ale nikt nic nie wiedział. Pasażerowie na własną rękę opuszczali pociąg i wracali do Kalet. Nie było komunikacji zastępczej, nikt nie wiedział kiedy pociąg ruszy dalej, czekali tam na jakąś komisję. Ten tor to podobno jedyny do Lublińca, dlatego nic rzekomo nie pojedzie, parę minut po nas zatrzymał się pociąg do Herbów - relacjonuje pani Monika, pasażerka pociagu osobowego. - Ja sama dotarłam jakoś do Kalet. Jakiś młody chłopak czekał na ojca, zabrałam się z nimi, bo nikt nie wiedział, czy będzie komunikacja zastępcza, a jeśli tak, to kiedy. Każdy, kto miał taką możliwość, organizował transport na własną rękę - dodaje.

Koleje Śląskie zorganizowały autobusowy transport zastępczy dla pasażerów. Trasa Katowice - Lubliniec, przez kilka godzin była zablokowana.

Na miejscu pojawiła się policja, prokuratura oraz specjalna komisja zakładowa, która ma ustalić przyczyny znalezienia się dwóch pociągów na jednym torze.

Już wiadomo, że była to wina człowieka

Pociągi zatrzymały się w odległości ok. 270 m od siebie. Pociąg towarowy, który jechał w kierunku Kalet, poruszał się z prędkością ok. 5 km/h. Skład osobowy Kolei Śląskich jechał niewiele szybciej - ok. 20 km/h. Maszyniści skontaktowali się drogą radiową i zatrzymali pociągi. Dlaczego jednak pojazdy znalazły się na jednym torze? Ma to ustalić komisja zakładowa PKP.

CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Dwa pociągi na jednym torze! Wstrzymano ruch Katowice-Lubliniec i Tarnowskie G.-Herby Nowe [ZDJĘCIA]

- Komisja pojawiła się na miejscu od razu po incydencie i rozmawiała z osobami, które brały w nim udział. Teraz przeprowadzona zostanie dokładna analiza zebranych materiałów. Na wnioski komisji, trzeba będzie poczekać ok. 4 tygodnie, choć ten termin może się wydłużyć. Zbadane zostaną przede wszystkim okoliczności, w jakich dyżurny popełnił błąd, wyprawiając pociąg osobowy na zajęty tor - tłumaczy Mirosław Siemieniec, rzecznik prasowy PKP PLK.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Czołowe zderzenie pociągówna trasie Katowice-Lubliniec było o krok[WIDEO]

- Obydwaj znajdujący się na miejscu dyżurni ruchu byli trzeźwi. Maszyniści również nie spożywali alkoholu. - informuje Barbara Orłowska Lubas, p.o. rzecznika Komendy Powiatowej Policji w Tarnowskich Górach.

Prokuratura Rejonowa w Tarnowskich Górach, podjęła wczoraj decyzję o wszczęciu śledztwa.
- Prowadzimy postępowanie z art. 174 Kodeksu Karnego o sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Grozi za to kara od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności. - mówi prokurator Hanna Barwinek - Folek, zastępca prokuratora rejonowego w Tarnowskich Górach. - Dyżurny przyznał się błędu, choć badamy wszystkie okoliczności sprawy. W momencie zdarzenia, w dyżurce był tylko jeden pracownik, a drugi wyszedł bo źle się poczuł. Sprawdzamy, jaki był podział pracy dyżurnych i czy wyjście jednego z nich, również miało wpływ na incydent. Szczęśliwie nikt nie odniósł obrażeń. - zaznacza.

Jakie konsekwencje dla dyżurnego?

Na razie za wcześnie, żeby mówić o zarzutach prokuratorskich dla dyżurnego ruchu. Co najmniej do czasu zakończenia pracy komisji zakładowej, został odsunięty od obowiązków. - Codziennie w całym kraju kursuje ok. 4 tys. pociągów pasażerskich i dyżurni podejmują setki tysięcy decyzji. Sytuacja z Kalet jest wyjątkowa. Trzeba ją dokładnie przeanalizować, żeby w przyszłości uniknąć podobnych zdarzeń. Choć wiadomo, że dyżurny popełnił błąd, musimy poznać przyczyny podjęcia przez niego złej decyzji. - mówi Mirosław Siemieniec.

Kalety jak Szczekociny?

Minęło 2,5 roku od jednego z najtragiczniejszych wypadków kolejowych w woj. śląskim, jakim była katastrofa pod Szczekocinami.
Na początku marca 2012 r. na linii kolejowej Koniecpol - Kozłów zderzyły się dwa pociągi pospieszne(relacje: Warszawa - Kraków i Przemyśl - Warszawa). W katastrofie zginęło 16 osób a prawie 60 zostało rannych. Przez dwa dni w Polsce obowiązywała żałoba narodowa. Śledztwo prokuratury trwało ponad dwa lata. Tu również zawinili dyżurni. Dwójka z nich usłyszała zarzuty prokuratorów, za nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Oboje nie przyznają się do winy. Według powołanych przez częstochowską prokuraturę biegłych z zakresu kolejnictwa zawinili nie tylko dyżurni ruchu, lecz także maszyniści obu pociągów, którzy zginęli w katastrofie. Pociąg Warszawa-Kraków na krótko przed katastrofą jechał 100 km/h i 400 metrów przed zderzeniem rozpoczął manewr hamowania. W chwili zderzenia jego prędkość wynosiła 40 km/h. Skład relacji Przemyśl - Warszawa jechał 98 km/h i w ogóle nie zaczął hamować. Obaj maszyniści zginęli w wypadku i śledztwo w tym wątku zostało umorzone.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!