Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadul: Być radnym i górnikiem

Jan Dziadul
Jan Dziadul
Jan Dziadul Mikołaj Suchan
Jako obywatel czynny podpisałem chyba z 10 poparć wyborczych na szczeblu miejskim i wojewódzkim. Chcą kandydować, pragną zmienić na lepsze moje otoczenie - proszę bardzo. Prawica, lewica, autonomiści, miejscowi itd. - wszyscy zasługiwali na moje uznanie. To nie zmienia faktu, że długo przed udzieleniem cennego wsparcia temu i tamtemu, podjąłem decyzję, na kogo będę głosował.

Jako obywatel bierny, a więc ten, który ma prawo zostać wybrany i rządzić, miałem 4 propozycje wejścia na listy. Z lewa, z prawa i od tutejszych. Autonomiści jakoś się do mnie nie zgłosili. Adresu nie znają, czy co? Nie dawano mi wprawdzie czołowych miejsc na owych listach, ale kuszono: może się uda? W życiu jest tak - uwodziła sympatyczna blondynka odkrywczo - że ostatni bywają pierwszymi. Z ciekawości dociekałem, jak to jest - władza i pieniądze prawie leżą na ulicy, a nie ma chętnych, żeby się nad nimi pochylić? Nie ma chętnych na radnych. Blondynka miała na poczekaniu odpowiedź: ten naród nie ma jeszcze świadomości, co taki radny może!

Po głowie chodziła mi jakaś błyskotliwa sentencja w rodzaju: radny nie musi być bez-radny! - więc nią błysnąłem. Właśnie, o to chodzi - wdzięcznie podjęła temat blondynka i zapytała: to wchodzi pan na listę? Od ręki daje mi 5-6 pozycję. Wszedłbym, nawet chętnie, ale zaczęły mnie ogarniać wątpliwości. Czy bym podołał? Radny to musi być radny! Nie byle kto z ulicy. Głowa nie od parady! Musi znać się na mieście i województwie. Musi coś wiedzieć o górnictwie, sprawach narodowościowych, autonomii, o pieniądzach rzucanych nam przez Unię Europejską, co nieco choćby o Ukrainie, no - musi to być tęgi łeb! Ale co pan - żachnęła się blondynka - nie wszyscy muszą się na tym znać. Gramy w drużynie i to ona ma być tęga - mądrością zbiorową. Ładnie powiedziane. Ale odmówiłem kandydowania. Bo cóż takiego mógłbym wnieść do zbiorowej mądrości drużyny, która i tak jest nią już napakowana po brzegi? Kulą u nogi byłbym, niczym więcej. Tak więc zrezygnowałem ze swojego biernego prawa - i biernym pozostałem.

Ale bierność kłuje mnie, jak myślę o tragedii w kopalni Mysłowice-Wesoła. Bierność przechodząca w mierność. Naszą mierność powszednią. Zjadającą cichcem tkankę "tego narodu" niczym podstępna osteoporoza.

Bo jakże inaczej nazwać - w dniach żałoby po pięciu już śmiertelnych ofiarach wybuchu metanu - wysyp anonimowej odwagi głoszenia o skandalicznych warunkach pracy w kopalni! Między miernością, biernością i tragedią - spokojnie i bezczelnie rozpanoszył się znak równości. Worki foliowe na czujnikach metanu, praca w stężeniach na pograniczu wybuchu pyłu i gazu…

To wszystko za aprobatą i pod przymrużonym okiem tego czy innego związku zawodowego, bo to ich firmy fedrują w dni wolne od pracy…
Z Markiem Kempskim płyniemy rzeką - wywiadem z ks. prałatem Bernardem Czerneckim, byłym kapelanem górniczej i śląskiej Solidarności, wieloletnim diecezjalnym duszpasterzem ludzi pracy. We wrześniu 1980 r. sprawował opiekę duchową nad tymi, którzy dla górników wywalczyli w Porozumieniach Jastrzębskich wolne soboty i niedziele. Rwie ostatnie włosy z głowy, jak słyszy, co się dzisiaj w kopalniach wyprawia. Jego ojciec przepracował 36 lat na Wujku jako górnik strzałowy. Z kamratami szedł do powstań, strajkował i głodował. Zapytaliśmy prałata, co to wówczas oznaczało - być górnikiem?

Nie będę się wymądrzał - od-rzekł - tylko sięgnę do moich słów dotyczących ewangelizacji pracy, wygłoszonych 20 lat temu w Radiu Maryja. Choć lepiej by było, żeby powiedział je stary górnik, jak mój ojciec. Jako syn górnika mogę tylko wspomnieć, co w domu widziałem i słyszałem. I na co w ostatnich latach się napatrzyłem. Oto z ta-mtej mojej katechezy kilka słów.

"Przed wojną być górnikiem, to był wielki zaszczyt i honor. Górnik cieszył się szacunkiem nie ze względu na tony wydobytego węgla, ale ze względu na nieposzlakowany charakter. Odznaczał się wielką miłością bliźniego. Bo co w kopalni znaczy człowiek sam jeden, co zdziała w pojedynkę wobec tąpnięć, zawałów i całego żywiołu: ognia, wody, gazu, podmuchów, ciemności? W kopalni można pracować i żyć tylko w serdecznej wspólnocie. Tylko we wzajemnej, nieobłudnej i szczerej przyjaźni. I tę umiejętność współżycia z innymi przenosił górnik na życie w rodzinie. Na współżycie z sąsiadami.

Przed wojną nie było znane bumelanctwo. Bumelant, bumelka, partacka robota - to były słowa obce górnikom. Było nie do pomyślenia, by nie pójść do pracy z powodu pijaństwa. Honor na to nie pozwalał. Pracę traktowano sumiennie i obowiązkowo. Ale praca była przepojona modlitwą i ściśle powiązana z religią i świętymi patronami robotników. Tam, gdzie w każdej chwili groziła utrata życia, nie wypadało bluźnić". Powiecie: czy to naprawdę słowa ni z gruchy, ni z pietruchy?

Jan Dziadul,
publicysta


*Prawybory z DZ: Kto prezydentem? Kto burmistrzem? ZOBACZ i ZAGŁOSUJ
*Nowy Supersam w Katowicach będzie nową galerią handlową ZDJĘCIA
*Najlepsza jednostka OSP w woj. śląskim ZAGŁOSUJ W PLEBISCYCIE FINAŁOWYM
*Praca w Oplu w Gliwicach: Kogo poszukują, jakie zarobki SPRAWDŹ
*Śląsk, którego nie było. Niesamowite wizjonerskie projekty śląskich miast

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!