Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Terapia fotografią: Czasem trzeba najpierw spruć sweter, żeby przytulić matkę...

Agata Pustułka
Terapia za pomocą fotografii: po śmierci matki, po chorobie nowotworowej męża, po cierpieniu. Kobiety w różnym wieku, o różnych doświadczeniach szukają prawdy o sobie w sobie

Fotografia ma wielką terapeutyczną moc. Przejrzenie albumu z rodzinnymi zdjęciami działa jak antytoksyczna tabletka. Pozwala spojrzeć na siebie i swoich bliskich inaczej. Fotografka, prezes Fundacji Kultura Obrazu Anka Sielska, i psychoterapeutka Helena Zakliczyńska postanowiły wypróbować "lekarstwa" i na warsztaty fotografoterapii zaprosiły kobiety po przejściach, bolesnych doświadczeniach, zmagające się z traumą. - Rodzinne zdjęcie pozwala na podróż w czasie. Dotknięcie wspomnień. Fotografia to uchwycona chwila. Uświadamiamy sobie, kogo brakuje - mówi Zakliczyńska.

Ochotniczek do pionierskiej sesji szukały w ośrodkach terapeutycznych, ale też pantoflową pocztą. Gwarantowały anonimowość. I pomoc. - Fotografia to świetne narzędzie, bo łatwo dostępne. Wizualizacja problemu daje szansę, żeby szybciej sobie z nim poradzić - mówi Zakli-czyńska.

Pomysł na warsztaty wyrósł z doświadczeń Anki Sielskiej. - Przez lata prześladowało mnie wspomnienie z dzieciństwa związane z moim ojczymem, który cały czas przypominał mi o zakręcaniu butelek z szamponem i płynem do mycia naczyń. Już jako osoba dorosła, bez przymusu, wracałam karnie do domu, by sprawdzić, czy zakręciłam te butelki i dopiero potem mogłam spokojnie iść do pracy czy na spotkanie. Moja terapeutka zaproponowała mi, abym wylała do zlewu cały płyn i zrobi się z niego mnóstwo piany. Zrobiłam temu zdjęcie. I wyzwoliłam się z dręczącego mnie przeżycia - wyjaśnia Sielska.

Na warsztaty zgłosiły się m.in.: kobieta, której mama zmarła w tragicznych, do końca niewyjaśnionych okolicznościach, kobieta, której mama zginęła w wypadku samochodowym, a ona nie miała nawet szans, żeby się z nią pożegnać, kobieta, która ma nie najlepsze relacje z córką, ale chce je naprawić. Spotykały się przez dziesięć miesięcy. Poznawały, uwalniały emocje, odreagowywały. - Opowiedzenie o problemach pozwala na lepsze zrozumienie ich i siebie - mówi Zakliczyńska.

Gdy brakuje jednego klocka

Uczestniczki warsztatów sięgały w przeszłość i oglądały stare fotografie. - Przeszukiwanie domowych archiwów, przekopywanie się przez zakurzone półki, rozmowy z rodziną o minionych chwilach. Jakbyśmy odnalazły dawno ukryty skarb.

Powoli uświadamiamy sobie znaczenie historii, którą mamy za sobą, która nas stworzyła i którą możemy podzielić się z innymi - wspomina Sielska. - Znajdujemy w albumach wspólne tematy, bo chyba każda z nas ma zdjęcie na małym koniku, każda spogląda przez szczebelki w łóżeczku i każda ma zdjęcie… w Szczawnicy.
Malwa, żeby "odnaleźć" mamę, założyła zrobiony przez nią różnokolorowy sweter. Potem spruła go i wydziergała ciepły szalik, którym może otulać się w zimne dni. Szalik stał się symbolicznym przytuleniem przez matkę. Tak, jak przerobiła sweter, "przerobiła" jednocześnie trudne i bolesne wspomnienia. Jej mama zginęła w wypadku samochodowym. Wcześniej trochę się posprzeczały, nie zdążyły przeprosić i pożegnać. Brak pożegnania, nagle urwany kontakt, tkwił w niej przez te wszystkie lata, jak brakujący element domina. Bo jako dziecko uwielbiała układać pasujące do siebie elementy. Jednego klocka brakowało i ktoś go domowym sposobem dorobił. Po warsztatach Malwa poczuła, że wreszcie jest kompletna. Że skończyła układać swoje osobiste domino.

Jak jeden warkocz

Beata najpierw chciała przyprowadzić córkę, ale to w końcu ona stała się uczestniczką spotkań. Jest w średnim wieku, po rozwodzie, relacje z córką nie są idealne, ale ona chce je zmienić, żeby tak jak na zdjęciu stanowiły jedno: krew z krwi, kość z kości. - Ta fotografia jest ponadczasowa. Pokazuje splecenie losów, splecenie historii. Matka i córka to nie tylko wspólny genotyp - wyjaśnia Zakliczyńska.

Każda z uczestniczek warsztatów, by zobaczyć siebie w... sobie musiała wykonać autoportret. Niekoniecznie klasyczny, pokazujący twarz. Kilka z nich ukazało dłonie albo ramię z widocznymi bliznami. Jedna, gdy była dzieckiem, przewróciła się na łyżwach, inne przecięła sobie rękę szkłem. - Gdzieś w tle tych wydarzeń stali ich ojcowie. Te fotografie to znak opuszczenia, niedopilnowania - dodaje Zakliczyńska. - Okazało się, że relacje z ojcami wciąż są zaburzone, że mają poczucie krzywdy, zawodu. Guru fotografote-rapii jest Amerykanka Judi Weiser. To ona zainspirowała świat, by właśnie w taki sposób pomagać osobom po ciężkich przeżyciach. M.in. fotografowała chorych na AIDS.

W Polsce katowickie warsztaty są pionierskie. Zrealizowano dwa podobne pomysły: foto-grafka szła brzegiem morza z niepełnosprawną kobietą, fotografując każdy etap podróży, zaś celem była zbiórka pieniędzy na wózek inwalidzki dla jednej z nich. Drugi projekt był przeznaczony dla dziewczyn z patologicznych środowisk. W ramach warsztatów miały stworzyć swoje książki. - W przyszłości chciałybyśmy takie albumy zrobić razem z podopiecznymi jednego z domów dziecka. W ten sposób mogliby oni tworzyć swoją osobistą historię - wyjaśnia Zakliczyńska.
Sztukę, by wspierała chorych i potrzebujących, po raz pierwszy wykorzystano w jednym z brytyjskich sanatoriów przeciwgruźliczych. Twórcą słowa i idei arteterapii jest angielski artysta i terapeuta, Adrian Hill. W Wielkiej Brytanii, Kanadzie czy USA to poważna dziedzina wiedzy, której uczą się studenci medycyny. U nas raczkuje, tam służy pacjentom szpitali psychiatrycznych, jest bezcenna w opiece paliatywnej nad terminalnie chorymi i ich bliskimi, także w okresie żałoby.

Szukanie dowodów

Jak wspomina w swojej pracy o arteterapii Wita Szulc z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, w szpitalu w Oslo pacjenci mogą wypożyczać obrazy z kolekcji norweskich malarzy, zgromadzone w celach leczniczych. Chorzy na nowotwory mogą sobie wybrać jeden z nich i powiesić w pokoju. Okazuje się, że najlepsze dla zdrowia są pejzaże, ale pozbawione ostrych barw, ze szczególnym uwzględnieniem żółtego.

Magda nigdy nie dowiedziała się, jak zmarła jej matka, czy została otruta, czy popełniła samobójstwo. Wprawdzie podejrzany został skazany i zmarł w więzieniu, to ona żyła w niepewności. Nie opowiadała o mamie rodzinie. Nie potrafiła. Udział w warsztatach miał pozwolić jej na zrewidowanie przeszłości. - W tym okresie zachorował mój mąż. Jego choroba wywołała u mnie to samo uczucie bezsilności i niemocy, jak po odejściu mamy. A przecież musiałam znaleźć w sobie siłę - opowiada.

Jak się już wzięła za historię rodzinną, to odtworzyła drzewo genealogiczne aż do praprababci. Z córką może już spokojnie oglądać zdjęcia mamy. Dla siebie, ale i dla swoich bliskich przygotowała specjalny rodzinny album, w którym znalazły się nie tylko fotografie, ale też skany dokumentów z Archiwum Państwowego. - Byłam tak rozpędzona, że nawet chciałam wrócić do rozwikłania tajemnicy śmierci mojej mamy, ale po rozmowie z terapeutką, doszłam do wniosku, że nie jest mi to w ogóle potrzebne - wyjaśnia Magda i dodaje: - Zrozumiałam, że trzeba pielęgnować dobre uczucia, dobre wartości. Wtedy jest się mocniejszym.


*Prawybory z DZ: Kto prezydentem? Kto burmistrzem? ZOBACZ i ZAGŁOSUJ
*Nowy Supersam w Katowicach będzie nową galerią handlową ZDJĘCIA
*Najlepsza jednostka OSP w woj. śląskim ZAGŁOSUJ W PLEBISCYCIE FINAŁOWYM
*Praca w Oplu w Gliwicach: Kogo poszukują, jakie zarobki SPRAWDŹ
*Śląsk, którego nie było. Niesamowite wizjonerskie projekty śląskich miast

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!