Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozsiewam wirusa, a ludzie go podają dalej. Rozmowa z Robertem Kuśmirowskim

Sylwia Hejno
Robert Kuśmirowski
Robert Kuśmirowski Michał Jadczak
Potrafi podrobić wszystko, legitymację i wagon kolejowy. Robert Kuśmirowski jest genialnym fałszerzem historii i rzeczy. W ich miejsce tworzy nowe, znacznie ciekawsze od oryginału. Nic nie oczarowuje go tak, jak wizualny chaos. W Galerii Labirynt można zobaczyć jego "Tężnię"

W 1998 roku rozpocząłeś studia na Wydziale Artystycznym UMCS, miałeś wtedy 25 lat. Co się działo z Tobą wcześniej?
Zajmowałem się muzyką i pracowałem. Jako osiemnastolatek muzykowałem w zespole, wcześniej z powodu biedy grałem na różnych mikroinstrumentach, nie było mnie stać na nic porządnego. Podejmowałem się różnych zajęć, między innymi kopałem doły na światłowody, co pozwoliło mi wreszcie uzbierać sumę potrzebną do kupna mojej pierwszej używanej yamahy, którą można było podpiąć do innych instrumentów. Świat kręcił się dla mnie wokół pracy, bywało, że tyrałem na dwie zmiany w dwóch fabrykach i zupełnie nie miałem kiedy nawet wydać tych zarobionych pieniędzy. Miałem coraz mniej czasu na komponowanie, na znajomych, z drugiej strony w wolnych chwilach graliśmy zupełnie niekomercyjnie, na uboczu show-biznesu. Trzeba było jednak pomyśleć o podstawowych sprawach, jak na przykład o okładce płyty. Zapytałem znajomą, czy w Lublinie nie znalazłoby się takie miejsce, gdzie można by za darmo sobie coś zaprojektować i wydrukować, ona odpowiedziała, że oczywiście, nie nie ma sprawy, tylko musiałbym zapisać się na studia.

Przyznałeś się w jednym z wywiadów, że w chwili, gdy zaczynałeś studia artystyczne trochę podśmiewałeś się ze sztuki współczesnej...
Zawsze ceniłem sobie konkretne propozycje, takie, które coś sobą znaczą. Wyrażanie siebie za pomocą na przykład czarnej kropki na białym prześcieradle uważałem za jakieś jaja i coś, co w moim przekonaniu dla przeciętnego człowieka było zwykłą paranoją. Z czasem jednak wsiąkałem w te studia, rzuciłem się na rzeźbienie w glinie, w mojej głowie coraz bardziej rozrastała się ta plastyczna, wizualna część, mniej poświęcałem się muzyce, chociaż w pewien sposób ciągle mi towarzyszy.

Na przykład gdy przy minusowych temperaturach występujesz zimą jako Died Moroz.
To moja twardsza propozycja, na przekór różnym miłym, kawusiowatym tendencjom. Paradoksalnie to sztuka i wystawy umożliwiły mi wydanie winylowej płyty i granie koncertów tu w Lublinie czy na Offie w Katowicach. Tej potrzeby nie umiem się wyzbyć.

Sztukę współczesną coraz trudniej dotknąć, staje się coraz bardziej ulotna. W Twoim wydaniu to majsterkowanie, ciężka praca rąk i narzędzi, która trwa nieraz całymi tygodniami. Przypomina się sztandarowe hasło "Zrób to sam".
Swego czasu wszyscy byli zarażeni ideą tego programu w telewizji. Pamiętam chuligańskie wypady na materiały budowlane, kradło się styropian, robiło się łódeczki i samochodziki… Ogólnie za komuny był nacisk na praktykę, po to, żeby się nie zajmować polityką, dzieci też miały majsterkować. Czuć było, że nie są tak porzucone jak dziś. Oczywiście miało to swoje praktyczne uzasadnienie, chodziło o to, żeby wykształcić przyszłych robotników.


Jesteś w stanie "podrobić" wszystko - od legitymacji po wagon kolejowy, a potem te przedmioty żyją swoim życiem jakby były prawdziwe. Czy jest dla Ciebie jakaś istotna różnica między kopią a oryginałem?

Mógłbym o tym opowiadać przez parę dni. Zauważyłem pewną prawidłowość: kiedy potrzebuję czegoś i wykonuję to sam, to bez względu na to, czy są to dokumenty, sprzęty czy coś innego, to ta kopia staje się dla mnie cenniejsza od oryginału. Kopia może też być hybrydą oryginału, co znaczy, że może wyglądać jak on, ale ja czy inni ludzie dobudujemy do niej nowe sensy i historie. Oryginał jest dla mnie punktem wyjścia, wiedzą techniczną na temat tego, jak wykonać dany obiekt. Znowu wracamy do idei "Zrób to sam". Zdecydowałem się na muzykę, ponieważ na rynku nie było propozycji, która by mi odpowiadała, podobnie było ze sztuką. Czułem pewien głód wrażeń, chodziłem na wystawy, a czułem, że brakuje mi czegoś, co mnie zachwyci i wciągnie żywcem. Coś w tyle głowy mi powiedziało "zamiast jęczeć i stękać weź się do roboty i sam to zrób". Okazało się, że dobrze się napocić i produkować, że jesteśmy w stanie sami kreować własne światy.

Lubisz wciągać odbiorców w swój? W pracy pt. "Deja-vu" w Galerii Białej ustawiłeś kilka identycznych regałów ze starymi przedmiotami w taki sposób, że człowiek zaczynał wątpić ,czy nie zwariował.
Cała zabawa polegała na tym, że gdy ktoś stawał przy pierwszej szafce, to najwyżej puknął się w czoło, śmiejąc się "ile on nazbierał tych rupieci!". Przy drugim i trzecim razie te przedmioty zaczynają nękać, nie wiadomo, o co chodzi, człowiek zaczyna się zastanawiać, liczyć, mierzyć, robić zdjęcia, żeby sobie jakoś to wszystko uporządkować, tymczasem te rzeczy już się oderwały od naszej racjonalności i żyją po swojemu. Najpiękniej to działa w przypadku staroci, albo tych rzeczy, które na stare wyglądają. Zrobiłem kiedyś unikatową książkę, wydrukowałem na dawnym papierze, zilustrowałem moimi zdjęciami, które wyglądają jakby sięgały początków fotografii. Nie było w niej stopki redakcyjnej, opisu, niczego. Powstała książka-wirus, która za jakiś czas może wygenerować niesamowite narracje. Podobnie było w przypadku zdjęć, które porozrzucałem na targu staroci w Krakowie. Po kilku latach od projektu "Usługi fotograficzne dla ludności" pojechałem tam i okazało się, że moje fotografie można kupić jako stare oryginały. Przy straganach, udając kolekcjonera, próbowałem się dowiedzieć, co to za fotografie i nasłuchałem się wręcz niebywałych opowieści. Zasiałem więc wirusa, a ludzie sami go dokarmiają i podają dalej. Nie wiadomo, czy nastąpi to za pięć lat czy za dwadzieścia i o to właśnie w sztuce chodzi, nie powinna być ani festiwalem, ani ukoronowaniem artysty.

Skąd bierzesz te wszystkie bibeloty, stare książki i graty, których używasz, jesteś patologicznym zbieraczem?
Wystawą "Masyw kolekcjonerski" pokazałem sobie, że nie, bo pozbyłem się ogromnej części moich zbiorów z lubelskiego magazynu. Ten zbiór stanowią przeróżne przedmioty, które czekają i czekają na wystawę, ale w międzyczasie nie mam serca się ich pozbyć. To trochę tak, jak wyrzucić wciąż jadalną kromkę chleba, tylko dlatego, że nie jest się głodnym.

Z czego skonstruowałeś "Tężnię" w Galerii Labirynt?
Z różnych powystawowych pozostałości, z rzeczy, które zasilały moje ekspozycje w głównych rolach, także z tych, które tworzyły scenografię i raczej umykały uwadze. Moja "Tężnia" będzie stała w Lublinie przez cztery miesiące, będzie nas koić i leczyć z niedokładnego spojrzenia, zwłaszcza gdy się będzie zmieniała pod wpływem deszczu, śniegu i mrozu.

Sztuka jak uzdrowisko w Ciechocinku


Przechodniów nie ciekawiło, co budujesz?

Poznałem parę dni temu pana, który poprosił mnie o wyjaśnienie cóż to za koromysło. Próbowaliśmy znaleźć wspólny język, choć nie było to łatwe, bo wyznał mi, że od sztuki oczekuje czegoś w rodzaju socrealistycznego dzieła, które jest tak oczywiste, że nie trzeba o nim rozmawiać… Ale wbrew pozorom moja propozycja może mieć coś z klimatu tamtej epoki, myślę, że w korytarzu "Tężni" potrafiłby się odnaleźć na przykład dawny ślusarz, który w zasięgu ręki miał cały ten swój zakurzony zakład z narzędziami. Fascynuje mnie świat takich rzemieślniczych kanciap, ale podejrzewam, że żeby poznać prawdę takiego miejsca, odkryć różne zakamarki, potrzeba by było co najmniej miesiąca. Podobnie jest z "Tężnią", to takie miejsce, w którym zwykły człowiek, który nie odbył żadnej edukacji artystycznej, może się zaciekawić i próbować zrozumieć to, co go otacza.

Pan zrozumiał?

Pogadaliśmy sobie o tym, że miło się gawędzi, zachęcałem go, żeby przez najbliższe cztery miesiące rozważył obejrzenie pracy, niestety, w trakcie rozmowy nie chciał wejść do środka. Nie da się, niestety, tego zrobić z zewnątrz, trzeba wejść między półki, żeby zobaczyć, jak jest poukładany ten świat, poinhalować się atmosferą zgromadzonych przedmiotów. Muszę się przyznać, że ja ją uwielbiam, kocham zachodzić w samotności do magazynów, zaraz po otwarciu drzwi aura nagromadzonych rzeczy pochłania mnie bez reszty. Optyczny chaos jest dla mnie największą zagadką.

Rzeczy jest dużo i sztuki jest dużo. Pamiętam Twój postulat przy okazji Muzeum Sztuki Zdeponowanej, żeby wszystkie dzieła skompresować na powierzchni o objętości 1 cm sześciennego. To nadal aktualne?
Jestem za kompresją dzieł, które są nikomu niepotrzebne. Tak się dzieje z pracami typu site-specific, które powstają dla konkretnej przestrzeni. Zastanawiałem się, co robić z resztkami, które trafiają na śmietnik. Dla mnie ta resztka jest najbardziej intrygująca, a stosunek do niej stanowi o pewnym szacunku. Resztka budzi pewną nostalgię, jest wspomnieniem po czymś, czego już nie ma, budzi chęć, żeby się dowiedzieć więcej, chociaż jest już za późno… Gdyby ktoś na świecie stworzył prawdziwe muzeum takich pozostałości, to byłbym pierwszy, żeby oddać swoje prace.

"Tężnia"
Nawiązuje do tężni solankowych, czyli drewnianych budowli pokrytych gałązkami tarniny, które pierwotnie służyły do zagęszczania solanki w toku produkcji soli konsumpcyjnej i leczniczej. Tężnie zyskały zastosowanie w profilaktyce i leczeniu schorzeń górnych dróg oddechowych. Monumentalną pracę można oglądać na terenach zielonych przed Galerią Labirynt przy ul. Popiełuszki 5. Wystawa potrwa do końca marca. "Tężnię" Robert Kuśmirowski prezentował także na placu Artystów w Kielcach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski