Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat o Tragedii Górnośląskiej "... To nie tak, jak było w książkach"

Krzysztof Karwat
kRZYSZTOF kARWAT
kRZYSZTOF kARWAT ARC
Moją generację, ale także młodszych ode mnie, uczono w szkołach rozmaitych bzdur, przemilczając te momenty historii, które nie mieściły się w propagandowym obrazie Polski Ludowej. Czy to znaczy, że później, po likwidacji cenzury, problemy się skończyły, bo wytrysnęły wszystkie ukryte źródła wiedzy? A może pojawiły się nowe przeszkody?

Niektórych dat nie dało się ominąć nawet w ósmej klasie szkoły podstawowej. To dziwne, że tak dobrze zapamiętałem podręcznikowy zapis dotyczący 17 września 1939 roku. Okazuje się, że tego dnia "Armia Czerwona wkroczyła na dawne terytoria Polski wschodniej, by przejąć ochronę nad bratnimi narodami Białoruskiej i Ukraińskiej SRR". O Polakach, Litwinach i Wilnie ani słowa w tej bajeczce nie było. Nie sądzę, aby nauczyciele nam o tym mówili. Większość z nich robiła, co mogła, a mogła - w najlepszym przypadku - nic nie mówić. I tak też było.

CZYTAJ KONIECZNIE I ZOBACZ ZDJĘCIA + WIDEO:
MARSZ NA ZGODĘ KATOWICE - ŚWIĘTOCHŁOWICE 2015

Ale w liceum miałem belfra - bynajmniej nie historyka - który od czasu do czasu lubił rzucić jakąś aluzją i dwuznacznością. Dlatego wszyscy go lubili, choć do swej roboty niespecjalnie się przykładał. Historyczka za to nie wychodziła ani jednym słowem poza podręcznikowy wykład.

Uchodziła za surową, więc kolega, który nie miał z nią łatwego życia, ze strachu przed dwóją nauczył się na pamięć kawałka podręcznikowego rozdziału. Miał szczęście, że to właśnie on był tego dnia pytany. "Gdy rankiem 22 czerwca 1941 - zaczął bez zająknięcia - wojska niemieckie wkroczyły na tereny Związku Radzieckiego...". Ach, radość nasza była wielka, bo kolega zdołał zachować stylistykę a nawet znaki przestankowe, co - dusząc się ze śmiechu - konfrontowaliśmy z ukradkiem położonym na kolanach podręcznikiem.

Zgadza się, mój kumpel orłem nie był. Ale chyba wszyscy - lepiej czy gorzej - wiedzieliśmy, że "to nie tak, jak było w książkach" - co w tamtych latach, wierszem Ewy Lipskiej, cudnie wyśpiewywał nam Marek Grechuta.

Skąd wiedzieliśmy? Z przekazów rodzinnych, a ja jeszcze z audycji Radia Wolna Europa, których namiętnie słuchałem niemal codziennie, choć były niemiłosiernie na Śląsku zagłuszane. Po roku 1980 było już łatwiej. Miałem szeroki dostęp do "bibuły", prohibitów z Londynu, Paryża i naszego podziemia.
A dzisiaj? No, nie - w internecie nie ma "wszystkiego". Nawet najlepsza biblioteka też nie wystarczy. W procesach edukacyjnych, zwłaszcza obejmujących historię i humanistykę, lekturą musi kierować dobrze przygotowany nauczyciel, któremu da się do ręki różne narzędzia i możliwości. Nie tylko dziennik lekcyjny i czarną tablicę. Ważnym elementem jest praca zindywidualizowana, wykraczająca poza progi szkoły.

Niestety, na przeszkodzie stoją kwestie finansowe, bo zakłada się, że nauczyciel powinien być pasjonatem i nie oczekiwać wynagrodzenia za zajęcia pozalekcyjne, wycieczki edukacyjne, wyjazdy do muzeów, galerii, teatrów itp.

Takich belfrów nie brakuje, ale systemu nie zbudujesz bez premiowania najlepszych i dodatkowych funduszy, które mogłyby wspierać edukację regionalną. W tym obszarze niedobory są dotkliwe.

Dowody znajduję w niepublikowanym jeszcze artykule mojego kolegi, od paru lat pracującego w Instytucie im. Georga Eckerta do spraw Międzynarodowych Badań nad Podręcznikami w Brunszwiku.

Marcin Wiatr - w kontekście 70. rocznicy Tragedii Górnośląskiej i pierwszych wywózek do ZSRR, głównie kopalń Donbasu - dokonał analizy treści podręczników do historii. Zauważył, że wprawdzie już 10 lat temu w jednej z książek dla polskich licealistów napisano, że w roku 1945 "na okupowanych terenach Armia Czerwona konfiskowała i rabowała dzieła sztuki oraz całe linie technologiczne niemieckich fabryk", to jednak pominięto, że wywieziono także kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Górnego Śląska.

Niewielka pociecha, że również młodzież niemiecka niewiele dowiaduje się ze swoich podręczników o skomplikowanych dziejach stosunków polsko-niemieckich. W efekcie - jak skonstatowali tamtejsi badacze - "osoby poniżej 30. roku życia nie wiedzą dziś o Śląsku (…) zasadniczo więcej niż o krajach afrykańskich".
Marcin Wiatr sugeruje, że nasze podręczniki powinny być bardziej "zregionalizowane". To prawda, bo historia Polski bywa redukowana do dziejów Kongresówki i zaboru rosyjskiego. A odrębnych "ścieżek edukacyjnych" jak nie było, tak nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!