Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa pod Szczekocinami: Pasażerka miała kawałek metalu w płucach, mam to przed oczami...

Patryk Drabek
04.03.2012 szczekociny katastrofa pkp fot.  arkadiusz gola / polskapresse
04.03.2012 szczekociny katastrofa pkp fot. arkadiusz gola / polskapresse Fot. Arkadiusz Gola /Polskapress
Katastrofa pod Szczekocinami. Po trzech latach od tragedii, osoby, które były najbliżej tych wydarzeń, nie potrafią zapomnieć. Po Chałupkach spacerujemy z Anną Kwiecień, panią sołtys, która mieszka niedaleko torów

Huk i krzyki, a potem ciemność. Tak 3 marca 2012 roku wyglądała noc w niewielkich Chałupkach koło Szczeko-cin. Przed godziną 21 na jednym torze zderzyły się dwa pociągi, a mieszkańcy ruszyli pasażerom z pomocą.

ZOBACZ TAKŻE:
Rocznica katastrofy kolejowej pod Szczekocinami [WIDEO, ZDJĘCIA]

Anna Sap mieszka naprzeciwko torów, gdzie doszło do tragedii. Tej nocy akurat wyszła z wanny i zasuwała żaluzje. - Zdążyły dolecieć do końca i zrobiło się wielkie "bum". Dom zadygotał i mój mąż Grzegorz wybiegł na dwór. Myśleliśmy, że wybuchła butla gazowa, ale okazało się, że zderzyły się pociągi. Najpierw widać było błysk, a później to światło gasło. Pamiętam taki moment, że gdy te pociągi były takie zawinięte, widzieliśmy jednego z pasażerów przy szybie, który krzyczał, by go ratować. Byliśmy bezradni, ale na szczęście ten mężczyzna przeżył - wspomina Anna Sap.

Wiele historii, te same emocje

Takich wspomnień jest właściwie tyle, ilu mieszkańców niewielkich Chałupek. Od czasu katastrofy miejscowość zmieniła się niewiele, poza tym, że mieszkańcy w ramach uznania za bohaterską postawę dostali w prezencie nową, asfaltową drogę oraz altankę. Spacerujemy razem z sołtys Chałupek Anną Kwiecień i dochodzimy do tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy. Znajduje się tuż przy krzyżu, który ufundowali dziadkowie teściowej pani Ani, dokładnie 99 lat przed katastrofą. To również był 3 marca. Obie panie dbają teraz o nową tablicę. W ciągu roku do Chałupek przyjeżdża wiele osób z różnych krańców Polski po to, by zapalić znicze.

W domu sołtys Anny Kwiecień tego dnia cała rodzina oglądała program "X Factor". Nagle wszyscy usłyszeli potężny huk, który pamiętają do tej pory. Anna Kwiecień wyjrzała przez okno, które znajduje się dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym pociągi zwinęły się niczym harmonijki. Uchyliła okno i na zewnątrz było słychać krzyki. - Nawet ostatnio znajomi pytali mnie, co to był za huk. To przypominało wybuch pod ziemią. Później wybiegliśmy z domu, wzięłam ze sobą komórkę, była akcja. Wszystko potoczyło się bardzo szybko - wspomina Anna Kwiecień. - Tego, co wydarzyło się dokładnie 3 lata temu, nie da się zapomnieć. My, wszyscy mieszkańcy, będziemy to pamiętać chyba do końca życia. Były to przeżycia, których nikomu bym nie życzyła. Nie chcę wracać do tych wspomnień, ponieważ to był ogromny stres i odpowiedzialność za tych, którzy potrzebowali pomocy, oraz za tych, którzy wychodzili z pociągów bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Oni nie wiedzieli, gdzie mają iść. Nie chcę do tego wracać, a o pewnych rzeczach nie chciałabym w ogóle rozmawiać - nie ukrywa Anna Kwiecień, poprawiając znicz ustawiony tuż przy tablicy.

Niedziela, 1 marca 2015 roku, kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Goleniowach. Burmistrz Szczekocin uczestniczy w mszy świętej w intencji ofiar katastrofy kolejowej pod Szczekocinami. - Wystarczyła chwila zadumy, by te obrazy wróciły - wzdycha już po mszy świętej Krzysztof Dobrzyniewicz. - To chyba już nigdy nie zostanie wymazane z pamięci. To były traumatyczne przeżycia - wspomina.

Odcięta głowa przykryta blachą

Trzy lata wcześniej brał udział w walnym zebraniu sprawozdawczo-wyborczym Ochotniczej Straży Pożarnej w Goleniowach. Nagle wszyscy usłyszeli potężny huk, włączył się system alarmowy. Każdy z zebranych wiedział, że wydarzyło się coś złego, a pierwsze informacje, które do nich dotarły, mówiły o tym, że wykoleił się pociąg. To był moment. Wszyscy już po chwili byli w wozach strażackich i pojechali w kierunku Chałupek. Gdy przyjechali, okazało się, że to nie było wykolejenie… - Część ludzi wychodziła o własnych siłach, ale było już ciemno. Trzeba było oświetlić teren, a po chwili wszyscy ruszyli na nasyp kolejowy - wspomina Krzysztof Dobrzyniewicz i dodaje, że każdy starał się zachować ostrożność. Nie było wiadomo, czy jeden z wagonów nie przechyli się. - Najgorsze było to, co widzieliśmy - głos burmistrza na moment zamarł. - Była tam dziewczyna, która wręcz błagała o pomoc. Widziałem jednak, że miała wbity w płuco kawałek metalu. Później okazało się, że zmarła - mówi Krzysztof Dobrzyniewicz. Na nasypie widział też odciętą głowę, prawdopodobnie jednego z pasażerów. Przykryto ją blachą.
Młodszy brygadier Marek Fiutak jest komendantem powiatowym Państwowej Straży Pożarnej w Zawierciu. 3 marca 2012 roku miał urlop, ale pomimo tego odwiedził druhów podczas zebrania OSP w Goleniowach. Gdy jechał w kierunku Zawiercia, dowiedział się o wypadku pociągu. - Byłem na miejscu kilkanaście minut po zdarzeniu, ale dopiero po przyjechaniu do Chałupek dowiedziałem się, że zderzyły się dwa pociągi osobowe. Wcześniejsze informacje mówiły o tym, że doszło do wypadku pociągu - wspomina Marek Fiutak, który dowodził akcją ratowniczą. Najpierw sam, a później koordynował działania wspólnie z zastępcą śląskiego komendanta wojewódzkiego PSP starszym brygadierem Jeremim Szczygłowskim. - Cały czas, przejeżdżając w okolicy Chałupek, analizuję tę akcję i zastanawiam się, czy można było zrobić coś więcej dla poszkodowanych osób oraz strażaków, którzy działali na miejscu. Myślę, że zawsze można zrobić coś więcej - uważa Marek Fiutak, chociaż wszystkie analizy wykazały, że akcja ratownicza była przeprowadzona wzorowo. Nie obyło się jednak bez pomocy mieszkańców. Gdy zderzyły się pociągi, Jolanta Borowiecka była w domu. W tym czasie obudził ją syn Konrad. Przyszedł do pokoju i powiedział, że chyba wybuchła gdzieś butla z gazem. - Okazało się natomiast, że zderzyły się pociągi. Trzeba było pomóc pasażerom. Szło się bezinteresownie, bez zastanowienia, bez tremy. Tak po prostu. Nie wspominam tego, co widziałam - mówi Jolanta Borowiecka. Do dzisiaj sprząta przy krzyżu, który znajduje się tuż przy torach i upamiętnia osoby, które zginęły 3 marca 2012 roku. Trzy lata temu jednym z bohaterów okrzyknięto 16-letniego wówczas Sławomira Molendę, który też pomagał rannym. Na jego rękach umarła kobieta i dziś nie chce rozmawiać o tych wydarzeniach.

Maria Cieślak z Warszawy nawet nie kryje łez. Feralnego wieczoru czekała w domu na swojego męża, Szymona. Był maszynistą i prowadził pociąg z Przemyśla do Warszawy. Miał wrócić do domu, jak za każdym razem. Mąż nigdy nie mówił jej, gdzie jedzie. Mówił tylko, że do pracy. Gdy nie wrócił po północy, Maria Cieślak przez całą noc czekała na niego. Liczyła na to, że pociąg jest po prostu opóźniony. - Oglądałam telewizję i był taki moment, tak jakby mąż dał mi jakiś sygnał. Przełączyłam jednak wtedy kanał telewizji. Nigdy nie pomyślałabym, że mąż jechał tym pociągiem, ale rano dowiedziałam się, że już nie wróci - wspomina ze łzami w oczach Maria Cieślak. Plany były zupełnie inne. Wcześniejsza emerytura, pięcioro wnucząt. Szymon Cieślak miał dla kogo żyć, ale los brutalnie pokrzyżował jego plany. - Co roku pamięć i cierpienie powracają. Staram się to oddalić, ale niestety bez rezultatu. Przyjeżdżam tu z moimi dziećmi dwa razy w roku. Właśnie na rocznicę katastrofy oraz przed dniem Wszystkich Świętych. Pamiętam, co czułam trzy lata temu. Mąż zamknął drzwi. Zamknął je na całe życie - mówi wyraźnie wzruszona Maria Cieślak.

W katastrofie kolejowej w Chałupkach pod Szczekocinami zginęło 16 osób, a około 160 zostało rannych. Na zjeździe z CMK w kierunku Krakowa zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa", który jechał z Przemyśla do Warszawy, oraz Interregio "Jan Matejko" (Warszawa - Kraków). Ten drugi pociąg wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg relacji Przemyśl - Warszawa. Prokuratura Okręgowa w Częstochowie postawiła zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy i fałszowania dokumentacji Jolancie S., dyżurnej ruchu z posterunku Sprowa, i Andrzejowi N., dyżurnemu ze Starzyn. Grozi im do 8 lat więzienia. Oboje nie przyznają się do winy. Akt oskarżenia skierowano do Sądu Okręgowego w Częstochowie. Do prokuratury nie trafiły jeszcze informacje, kiedy odbędzie się pierwsza rozprawa w tej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!