To człowiek białej rasy, ale z dziwną brunatną plamą na twarzy i szyi, przypominającą chorobowe znamię. To ktoś "inny" zatem, ale kto jest trochę z jednej, a trochę z drugiej kultury. A może nawet z trzeciej i czwartej - bo widzimy w sztuce, że nie są mu obce wschodnie sztuki walki i praktyki medytacyjne, a kostium, jaki nosi: złoto-plamista marynarka i błyszczące cekinami półbuty, mogą się skojarzyć z tymi obywatelami Czarnego Lądu, którzy noszą się w taki właśnie jarmarczny sposób, ulegając złudzeniu, że się zeuropeizowali.
Takich przebieranek jest w przedstawieniu Raźniaka więcej. W Szekspirowskim tekście z Wenecji przenosimy się w pewnym momencie na Cypr. Na scenie Teatru Miejskiego trafiamy chyba na Polinezję, bo to raczej ze stereotypowym obrazem rajskich wysp skojarzyły mi się tancerki w półnegliżu, rozsypujące płatki kwiatów. Z kolei wenecjan autorka kostiumów Martyna Kander poubierała ni to we fraki, ni to w garnitury (albo stroje całkiem już współczesne), które na tle egzotycznej mieszaniny pozostałych kostiumów można by uznać za symbole "europejskości".
Wypadki Szekspirowskiego dramatu rozgrywają się tu zatem wśród stereotypowych obrazków i wyobrażeń różnych kultur. "Otello" w interpretacji Raźniaka jest opowieścią nie tyle o zazdrości, ile o obcości, budowanej na stereotypach. Ich władza rozciąga się też na to, co łączy kobietę i mężczyznę. Wystarczy posłuchać, z jaką prymitywną męską pogardą wypowiada się Cassio o zakochanej w nim Biance...
No właśnie: wzgarda. Czy to nie wzgardliwe poczucie wyższości jest powodem, dla którego Jago postanawia omotać głupiego, w jego przekonaniu (bo też rzeczywiście naiwnego), Otella podejrzeniami, że jest zdradzany przez Desdemonę? Czy ślepa agresja Otella nie jest przewidywalną i w jakimś sensie uzasadnioną reakcją na to?
Aby widz nie miał wątpliwości, że to problem pogardy dla "innych" jest najważniejszym motywem jego inscenizacji, Waldemar Raźniak wyświetla nam na koniec pogardliwe określenia Murzynów z internetowego hejtu. Gdyński "Otelllo" trafiałby zatem w ważny współczesny problem. Sęk w tym, że robi to nieprzekonująco. Po "Biesach" "Otello" jest dla mnie kolejną ilustracją tego, z jak, niestety, wątpliwym rezultatem gdyński Teatr Miejski mierzy się ostatnio z tekstami z wysokiej półki. Pod nieobecność Macieja Wiznera (świetny Piotr Wierchowieński w "Biesach"), który złamał nogę i nie mógł zagrać na premierze Otella, brakuje na scenie charakterów. Mateusz Nędza jako Otello jest sprawny, ale mało przekonujący, gdy ma zagrać targające jego bohaterem emocje. Rafał Kowal nie ma w sobie potrzebnej dla zagrania Jago demoniczności. Dorota Lulka nie może przekonać do swojej Desdemony. Sceny zbiorowe rażą sztywnością czy wręcz nieudolnością. A to przecież Szekspir...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?