Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Billy Elliot zwycięzca w Teatrze Rozrywki w Chorzowie [Z NOTATNIKA RECENZENTKI]

Henryka Wach-Malicka
Billy Elliot w Teatrze Rozrywki
Billy Elliot w Teatrze Rozrywki Kamila Rożnowska/Dziennik Zachodni
Nie jest łatwo mierzyć się z legendą, a "Billy Elliot" powoli legendą przecież się staje. Przede wszystkim za sprawą wersji filmowej, choć wielu polskich teatromanów widziało także jego słynne, londyńskie wystawienie sceniczne. Dobrze się jednak stało, że Teatr Rozrywki w Chorzowie, nie oglądając się na inne inscenizacje, proponuje własną wizję musicalowej historii, z budująco dydaktycznym przesłaniem w tle.

Billy Elliot w Teatrze Rozrywki PREMIERA

W Teatrze Rozrywki powstało przedstawienie, które ogląda się z przyjemnością, a momentami z podziwem: dla reżyserskiej inwencji Michała Znanieckiego, dobrego aktorstwa, rozmachu scenograficznego Luigiego Scoglia i… kasy, jaką dyrekcja musiała zdobyć. Gadanie o pieniądzach do recenzenta niby nie należy, ale bieda dziś w kulturze taka, że porządne wystawienie musicalu, z "obowiązkowym" i kosztownym sztafażem gatunku, na uwagę recenzenta po prostu zasługuje.

A "Billy Elliot" to tylko z pozoru prosta historia - zderzenie niewinnych marzeń dziecka z brutalną rzeczywistością upadającej górniczej osady, w której ludzie myślą o tym, jak przetrwać kryzys, a nie jakie znaczenie może mieć w życiu człowieka sztuka. W teatralnej rzeczywistości tak prosto już nie jest, bo libretto Lee Halla oscyluje wokół dwóch trudnych do zainscenizowania (i raczej naszkicowanych, niż zbudowanych dramaturgicznie) wątków-kluczy.

ZOBACZ KONIECZNIE:
Billy Elliot w Teatrze Rozrywki: Konotacje śląskie są oczywiste [WIDEO]

Z jednej strony to sentymentalny portret utalentowanego półsieroty, tęskniącego w snach za zmarłą matką, z drugiej - (niby) naturalistyczny obraz strajkującej górniczej wspólnoty, która nagle doznaje cudownej odmiany i solidarnie wspiera potencjalnego tancerza dobrowolną składką na jego edukację. Oczywiście to trochę pretekst dla wybrzmienia wyrazistej (choć nie klasycznie musicalowej) muzyki Eltona Johna, ale jeśli musical ma nas wzruszyć i przekonać, to warstwa narracyjna nie może trącić banałem. I pod wprawną ręką Michała Znanieckiego nie trąci!

Nie ma w tym przedstawieniu krępującej ckliwości, jest za to kilka momentów szczerze poruszających, w których widownia nie wstydzi się okazać wzruszenia. To między innymi sceny z matką, w delikatnej interpretacji Wioletty Białk, i kilkuminutowa sekwencja, gdy współmieszkańcy składają się na wyjazd chłopca do Londynu, ale robią to dyskretnie i jakby lekko zaskoczeni własnymi decyzjami.

Jeszcze większe brawa należą się reżyserowi za to, że nie uległ pokusie nagięcia angielskiego strajku do polskich realiów, choć pewno pokusa była, a sytuacja nieomal sama się o to "prosiła". Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że nie zamieniono twarzy premier Thatcher na wizerunek naszej szefowej rządu… Oczywiste zaś analogie do tego, co dzieje się u nas, widzowie sami już sobie, nomen omen, dośpiewali.

Zgodnie z intencją autorów, przedstawienie zbudowane jest na kontraście. Samotne wrażliwe dziecko, które marzy o występach w balecie, pozostaje w kontrze nie tylko do społeczności dorosłych, ale i do tradycji, nakazującej synowi górnika planować pracę w kopalni. Łączniczką pomiędzy tymi dwoma światami silnych (ale sprzecznych) emocji jest nauczycielka tańca, pani Wilkinson w kapitalnej kreacji Elżbiety Okupskiej.

To aż niewiarygodne, jak wiele możliwości aktorskich wciąż tkwi w ulubienicy chorzowskiej (i nie tylko) publiczności i jak zaskakuje ona w każdej nowej roli. A jej pani Wilkinson to skomplikowany charakter… Jest w niej zgoda na ogłupiającą rzeczywistość i jednocześnie głębokie pokłady buntu przeciw schematom wychowania i zachowania współmieszkańców miasteczka. Jest ironiczny dystans do samej siebie, ale też poczucie godności, gdy na szali kładzie przyszłość utalentowanego chłopca. Jest wreszcie wrażliwość i ciepło, które przebijają się, gdy trzeba, przez skorupę pozorowanej szorstkości.

Jedną z najmocniejszych scen spektaklu jest dialog, prowadzony przez nauczycielkę z ojcem Billy'ego, którego gra Robert Talarczyk. To w gruncie rzeczy tak samo dobrzy ludzie, tylko inaczej ukształtowani przez okoliczności i otoczenie. W interpretacji Talarczyka ojciec chłopca miota się między tradycją bycia "twardym chłopem" a miłością do syna, której nie potrafi wyrazić. Po rozmowie z panią Wilkinson dokonuje się nie tylko dramaturgiczny zwrot akcji, ale też rewolucja w jego uczuciach. Ważna dla syna, ale dla ojca też.

Wreszcie sam Billy Elliot. To rola karkołomna dla doświadczonego aktora, a cóż dopiero dla dziecka! Trzy godziny na scenie; plus taniec, śpiew i zadanie aktorskie z bardzo wysokiej półki. A jednak drobniutki kilkunastolatek Karol Huget przykuwa wzrok nawet wtedy, gdy jest częścią tłumu, o solówkach nie mówiąc. Nawet pierwszy kwadrans, gdy jeszcze trochę pętała go trema, paradoksalnie przysłużył się wiarygodności postaci, bo pozwolił pokazać narastanie młodzieńczej determinacji bohatera. Najbardziej zaimponowała mi jednak naturalność Karola, brak tego specyficznego "recytowania", dość powszechnego u dziecięcych aktorów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Billy Elliot zwycięzca w Teatrze Rozrywki w Chorzowie [Z NOTATNIKA RECENZENTKI] - Dziennik Zachodni