Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Kaczyński wizytuje jak Edward Gierek

Kamil Durczok
arc.
To były zakupy, które wstrząsnęły Polską. To, co wpadło do koszyka prezesa, było po wielokroć liczone, ważone, wyceniane, porównywane i rozkładane na czynniki pierwsze. 55 zł 60 gr, które Jarosław Kaczyński zostawił w warszawskim spożywczaku, mają już trwałe miejsce w historii polskiego handlu. To najpewniej najbardziej znane 55 zł 60 gr, które w ogóle przytrafiły nam się w dziejach nowoczesnej wymiany towarowo-pieniężnej. Prawdopodobnie także sklep na warszawskim Okęciu stanie się miejscem licznych wizyt tak wielbicieli prezesa, jak i rzeszy kpiarzy, którym te zakupy znowu dały powód do jazdy po prezesie od rana do nocy.

Pomysł był niezły, choć lekko zgrany i oklepany. Najwyraźniej połączone siły strategów i sztabowców nie doceniły: A - loży szyderców, która czai się do skoku przy każdej okazji, B - pewnej nieporadności prezesa pośród sklepowych półek, by nie rzec: kompletnego braku znajomości takiego miejsca jak sklep, C - tego, że za pomocą cen można udowodnić niemal wszystkie prawa ekonomii. Nawet te ze sobą sprzeczne.

Prezes, nienawykły do zakupów, kroczył pośród sklepowych regałów niczym Edward Gierek wizytujący w 1978 r. katowicki Skarbek. Co oczywiście nie powinno dziwić, bo uznanie dla dokonań towarzysza Edwarda Jarosław Kaczyński wyraził już dawno. Zaraz po wyjściu zaś wystrzelił z opinią, za którą właściciele sieci Biedronka - z Portugalii, a nie - jak twardo twierdzi prof. Staniszkis z Polski - powinni mu ufundować dożywotni bon na cukier i prince polo.

Reklama, jaką Biedronka - dotąd raczej symbol wyzysku pracowników przez kapitalistów - dostała najpierw od prezesa, a za nim od premiera i długiej listy posłów partii wszelakich, liczy się w milionach złotych. Ta kampania warta jest takich pieniędzy, że na miejscu szefów sieci do cukru i wafelków dorzuciłbym cukierki Michałki i śliwki w czekoladzie ze spółdzielni Solidarność. Ale jak znam kapitalistów, nikt niczego nie dostanie. Taką mają szpetną naturę.

Ale pośród śmichów-chichów warto odnotować i inne następstwa sklepowej eskapady. Premier Tusk, który dotąd zdawał się odbierać na innych częstotliwościach, niż nadaje Jarosław Kaczyński, po spożywczym exposé lidera PiS zarządził rozprawę z cukrowymi spekulantami. Mieliśmy więc akcję opozycji, reakcję rządu i zatroskane miny wszystkich do kupy. Bo wszyscy wiedzą, że połowa Polaków musi się nieźle wysilać, żeby związać koniec z końcem, ale też nijak nie wiedzą, co z tym zrobić. Pozostają więc ruchy pozorne. Jest więc prezes, udający, że się martwi, ile musi zapłacić za swoje zakupy. Jest premier udający, że wie, jak zaradzić szalejącej drożyźnie, choć jest jasne, że ceny to rynek. I są wyborcy, którzy udają, że ich zaskoczył ten wielki seans politycznej troski.

Tylko gdzieś z tyłu głowy przemyka myśl, że gdzieś już to widzieliśmy. I to nie za komuny. Gdzieś całkiem niedaleko, całkiem niedawno... Gdzie to było? W jakim kraju? Ni cholery nie pamiętam. Daswidania. O, przepraszam, taka pomyłka. Do widzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!