Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spis Powszechny na Śląsku jest jak plebiscyt

Michał Smolorz
Michał Smolorz
Michał Smolorz Arkadiusz Ławrywianiec
No to mieliśmy magiczną datę 1 kwietnia. Magiczną nie z powodu primaaprilisu, ale za sprawą rozpoczęcia Narodowego Spisu Powszechnego, który na Śląsku jest traktowany jako plebiscyt na rzecz regionalnej odrębności.

Niektóre sondaże wskazują, że deklarację śląskiej narodowości może tym razem złożyć nawet 400 tysięcy osób, co dodatkowo wzmocni polityczną pozycję Ruchu Autonomii Śląska (po spektakularnym sukcesie w jesiennych wyborach samorządowych).

Trudno się dziwić, że w różnych regionach Polski brzmią już dzwonki alarmowe. Śląski regionalizm budzi niepokój, to zrozumiałe, bo inność zawsze wywołuje podskórny lęk. Protesty kanapowych organizacji odwołujących się do tradycji narodowych są zrozumiałe i naturalne, jednak i w poważnej publicystyce coraz więcej głosów szafuje utartymi stereotypami.

Nawet nobliwy Tygodnik Powszechny wpisał się w tę litanię (zob. Madlena Szeliga i Jakub Sokołowski Śląsk się spisuje, TP nr 10/2011) operując wyświechtaną argumentacją. Na przykładzie tej publikacji prześledźmy, jak bardzo pisanie o śląskiej odrębności grzeszy niewiedzą, jak bardzo kalekie i fałszywe wnioski są z tej niewiedzy wyciągane.

Liczby i wątpliwości

Najprościej manipulować statystyką. W Tygodniku czytamy, że: W 2002 r. w Polsce według danych spisowych, mieszkało 173 tys. Ślązaków. To zaledwie 3 proc. mieszkańców województwa śląskiego oraz 2,3 proc. sąsiedniego, opolskiego.

Tymczasem owe 173 tysiące z poprzedniego spisu, to nie ogólna liczba Ślązaków, ale osób które przed rachmistrzem zadeklarowały narodowość śląską, a to nie jest to samo. Ogółem na terenie polskiego Górnego Śląska mieszka łącznie 1,2-1,5 mln autochtonicznych Ślązaków (ok. 24 proc. mieszkańców śląskiego i 45 proc. opolskiego), a to przydaje ich aspiracjom, postulatom i historycznym doświadczeniom zupełnie innej wagi.

W tej liczbie są osoby deklarujące narodowość polską, niemiecką, śląską a także unikające narodowej identyfikacji (indyferentne), przy czym ta ostatnia grupa (określająca się jako ludzie stąd) zawsze była dominująca i jest to jeden z głównych wyróżników śląskiej odrębności. Jest to zjawisko właściwe Górnemu Śląskowi odkąd przeprowadza się na jego terenie powszechne spisy i tym bardziej zrozumiałe, że wichry polityczne wielekroć przesuwały tutejsze granice ; żyją jeszcze Ślązacy, którzy w XX wieku byli kolejno obywatelami 7 państw.
Kolejna Tygodnikowa manipulacja polega na fabrykowaniu tezy, że przeciwko aspiracjom Ślązaków działa jakaś twarda, zorganizowana opozycja. Z artykułu wynika, że najważniejszą organizacją kontestującą Ruch Autonomii Śląska jest... bydgoskie stowarzyszenie Unum Principum.

Gdzie Rzym, gdzie Krym? Oczywiście i w Katowicach i w Opolu trwa normalny polityczny spór w sejmikach i na łamach regionalnej prasy, w który wpisuje się i PiS i SLD, jest wreszcie Ruch Obywatelski Polski Śląsk. Można się z nimi zgadzać lub nie, ale organizacje te reprezentują przynajmniej jakąś grupę mieszkańców regionu, co daje im mandat. Ale co ma do tego sporu kanapowe stowarzyszenie spod Bydgoszczy, o którym na Śląsku nikt nie słyszał ? Czy to jakaś nowa forma misjonarstwa? Trudno zgadnąć.

Trochę historii

Zawstydzająco stereotypowi są autorzy Tygodnika, kiedy sprowadzają sens śląskiej inności do regionalnego dialektu. Najbardziej bawi fragment, w którym - w ślad za rachmistrzami poprzedniego spisu - wątpią w autentyzm śląskich deklaracji "bo przewodniczący RAŚ mówi bez śladu gwary".

Najwyraźniej są przekonani, że Ślązak tylko wówczas jest prawdziwy, kiedy wzorem Kabaretu Młodych Panów rzuci na powitanie "zaroz ci ciulna", ewentualnie mówi jak poseł Tomczykiewicz.

Podobnie "fachowe" są obszerne wywody o domkach czerwonej cegły jako najważniejszym symbolu śląskości. Do kompletu brakuje górnika z pióropuszem, hałdę i krupnioki. Ta banalizacja wiedzy o Śląsku prezentowana nawet w poważnej publicystyce jest zatrważająca.

Tymczasem obserwowane dziś rozbudzenie aspiracji śląskich autochtonów ma swoje głębokie, sięgające setek lat wstecz korzenie historyczne. Na tyle trwałe i ugruntowane, że nie zdołała ich zglajchszaltować ani polityka sanacji, ani lata zunifikowanego PRL-u. Spróbujmy prześledzić katalog najważniejszych doświadczeń, z których wyrasta dziś śląski ruch regionalistyczny.

Po pierwsze: odmienne doświadczenia historyczne, inaczej lokujące poczucie patriotyzmu i wrażliwość obywatelską. Wynika to z oczywistego a przecież ciągle niezrozumianego faktu, że Śląsk był poza Polską przez sześć stuleci, więc nie zaznał całego katalogu doświadczeń, do których odwołuje się dziś polska polityka historyczna, począwszy od bitwy pod Grunwaldem.

Śląsk nigdy nie był pod zaborami, nie przeżył utraty państwowości, nie uczestniczył w ruchu narodowowyzwoleńczym. W przeważającej masie nie czytał literatury ku pokrzepieniu serc, nie znał narodowych wieszczów, nie celebrował przegranych powstań (powstania śląskie to zupełnie inna sprawa, wymagająca odrębnego potraktowania).

Z tych doświadczeń wynika wolność od polskich strachów narodowych, zwłaszcza germano- i rusofobii, równie egzotyczny dla Ślązaków był antysemityzm. Nie znali kultury jidysz, małych stettl, ani chasydzkich chałatów. Tutejsi Żydzi byli przede wszystkim mieszczanami zasymilowanymi w kulturze niemieckiej, różnili się jedynie wyznaniem (i to w jego liberalnej wersji), co w wielokonfesyjnym świecie było normalne.

No i rzecz podstawowa: 200 lat w państwie pruskim - przy wszystkich jego grzechach i niedoskonałościach - dało Śląskowi doświadczenie nowoczesnego państwa prawa, rozwiniętej samorządności i obywatelskiej podmiotowości.

Po drugie: wielojęzyczność, mylnie utożsamiana z wielokulturowością. Stosowane na co dzień trzy języki (polski z jego dialektową odmianą, niemiecki z jego dialektem i czeski wymiennie z morawskim) nie pokrywały się z wyborami narodowymi. Fakt, że któryś z języków był językiem serca, nie pociągał automatycznych deklaracji narodowych ani tym bardziej państwowych.

W spisie powszechnym z 1910 roku 55 proc. mieszkańców późniejszego obszaru plebiscytowego wskazywało polski, a niespełna 35 proc. niemiecki jako język serca. Wybór państwa w plebiscycie był odmienny: 60 proc. za Niemcami, 40 proc. za Polską, przy czym granice językowe przechodziły w poprzek wyborów politycznych.

Po trzecie : przywołana już wielowyznaniowość. Mimo, że po okresie wojen religijnych na Górnym Śląsku utrwaliła się dominacja religii katolickiej, jednak etos luterański został Śląskowi trwale zaszczepiony, tworząc do dziś odczuwalną odrębność. Przypisywane Ślązakom cechy kulturowe (kult pracy, rzetelność i praworządność, dyscyplina społeczna), to w istocie głęboko zakorzenione dziedzictwo luteranizmu.

Po czwarte wreszcie: syndrom śląskiej krzywdy - bardzo subiektywna i intymna cecha Ślązaków, która wciąż wpływa na dzisiejsze wybory. Jest to głęboko zakorzenione przekonanie o społecznym i kulturowym upośledzeniu na własnej ziemi, na której "zawsze nami pomiatano", zawsze "ci oni" byli u władzy i spychali rdzenną ludność do getta, wykorzystywali i eksploatowali. Poczucie to pielęgnowano przez stulecia i żywe jest do dziś. Choć trudno rozgraniczyć krzywdy rzeczywiste od urojonych, trudno oddzielić upośledzenie niezawinione od zawinionego - jednak wciąż jest to głęboka i trwała zadra. W przeszłości spowodowała kilka fal masowej emigracji (w XX wieku 2 miliony Ślązaków wyjechało do Niemiec), współcześnie pobudza ruchy autonomiczne.

Ile wolno Ślązakowi?

Dzisiejsze sprzeciwy i odruchy obronne wobec dążeń emancypacyjnych Ślązaków wynikają też z przyzwyczajeń, z utrwalonego katalogu koncesjonowanych zachowań. Jakże typowa była reakcja poważnej katowickiej dziennikarki na wieść, że RAŚ zamierza startować w wyborach samorządowych: "Kocham Ślązaków, kiedy pielęgnują swoje ogródki i troszczą się o swoich starzyków, ale trudno się zgodzić, by sięgali po władzę".

Wedle takiego rozumowania, dopuszczalne jest świętowanie Barbórki, hodowla gołębi i składanie wieńców pod pomnikiem powstańców, ale na tym katalog praw obywatelskich się wyczerpuje. Jakby nie było oczywistym, że w demokratycznym państwie każdy obywatel ma prawo stowarzyszać się, prowadzić legalną działalność polityczną, manifestować, a nawet dążyć legalnymi metodami do... zmiany konstytucji.

Jest swoistym znakiem czasu, że postulaty autonomii kulturowej i politycznej formułują przede wszystkim młodzi Ślązacy, wykształceni i obeznani z własną historią. Choć żyją jeszcze roczniki przedwojenne, które zakosztowały czasów przed PRL-owskich, są one jedynie depozytariuszami historii. Ton nadaje pokolenie z większymi aspiracjami, które od ojców i dziadków przejęło tożsamość i bagaż historyczny, ale w przeciwieństwie do przodków nie chce poddawać się tradycyjnej śląskiej dupowatości (wg Kazimierza Kutza) i bez zahamowań korzysta ze zdobyczy demokracji. Polskim elitom politycznym powinno dać do myślenia, że idea śląskiej autonomii pojawiła się wraz z epoką szybkiego internetu, który napędza wszystkie współczesne rewolucje. Mieliśmy tego przykład w świecie arabskim.

Na Górnym Śląsku postępuje rewolucja mentalna, ale - co najważniejsze - przy poszanowaniu prawa i reguł uprawiania polityki, co trzeba zauważyć i docenić. Ślązacy sięgają do pokładów swoich najlepszych doświadczeń historycznych. Tego procesu nie da się zatrzymać, więc współczesna Polska musi znaleźć dobrą receptę na Śląsk, także ustrojową.

Nie zatrzymają tego zaklęcia groteskowe protesty, nie pomogą kierowane do GUS żądania, aby w zaczynającym się spisie powszechnym wyłączyć możliwość deklarowania śląskiej odrębności. Wiara w to, że można zlikwidować gorączkę przez stłuczenie termometru, najwyraźniej wciąż jest żywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Spis Powszechny na Śląsku jest jak plebiscyt - Dziennik Zachodni