Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z azylu w ramiona nowych opiekunów [ZDJĘCIA]

Magda Hejda
Budrys został Królem tegorocznego marszu, choć królem życia nie był. Tak wyglądał kiedyś, na łańcuchu w oborze. A tak teraz
Budrys został Królem tegorocznego marszu, choć królem życia nie był. Tak wyglądał kiedyś, na łańcuchu w oborze. A tak teraz archiwum
Byliśmy na Marszu Azylanta, zorganizowanym na pamiątkę ewakuacji schroniska dla zwierząt. Budrys został Królem imprezy, a Królowymi - Dalia i Harolda. Zadecydowały oklaski publiczności.

Znowu przeszliśmy bulwarami Wisły, żeby podziękować krakowianom za spontaniczną ewakuację zwierząt ze schroniska w czasie powodzi 2010 r.

Wszyscy, którzy dotrwali do końca imprezy, dostali kartkę z numerem, potem było losowanie dziesięciorga kandydatów na Króla i Królową Marszu Azylanta. O tym, kto dostał zaszczytny tytuł, zdecydowały oklaski. Wybraliśmy Króla Budrysa i dwie Królowe: Dalię i Haroldę.

Chociaż ślepy traf rządzi tą zabawą, Haroldzie tytuł należy się jak psu buda. W końcu rok temu na Marszu Azylanta załatwiła staruszkowi Misiowi dom. Gdyby nie ona - kundelek ze schroniskową przeszłością, jej opiekunowie Natalia i Bartosz nie wybraliby się na Marsz Azylanta, nie przygarnęliby drugiego psa.

Spotkali się na marszu

Ona szczęśliwa, bo z rodziną, on bezdomny na przepustce ze schroniska. Półtora roku za kratami. Kto zawinił ? Los.
Kiedyś miał kanapę, spacery i tę, którą kochał bez pamięci. We dwoje starość nie była straszna. Pewnego dnia Ona zniknęła. On czekał. Potem przyszli obcy ludzie, wynieśli meble, Misia wsadzili do samochodu. W budynku, który nie przypominał domu, oszołomiło go mnóstwo obcych zapachów, dźwięków, usłyszał szczekanie, skomlenie i wycie wielu takich jak on. Został sam. Półtora roku smutku, strachu.

Ciche schroniskowe dramaty. Samotność starego psa po śmierci opiekuna. Rok temu wolontariusze zabrali go na spacer. Dziwny spacer w tłumie psów i ludzi. Niewiele z tego rozumiał, ale dreptał z innymi w Marszu Azylanta.

Natalia Wałach i Bartosz Guca przyszli na marsz ze swoją suczką Haroldą. - Nie planowaliśmy drugiego psa - mówi Natalia, ale Misiu się spodobał. - To, że ma 12 lat, nie miało znaczenia. Misia zabraliśmy dwa tygodnie po marszu. Jest starszy, ale w domu rządzi Harolda - w końcu jest Królową.

Budrys został Królem tegorocznego marszu, choć Królem życia nie był. Jego "królestwo" to była ciemna obora, na szyi pół- metrowy łańcuch przyczepiony do żłobu, gnój zamiast legowiska. O jedzeniu mógł tylko pomarzyć, okaleczona głowa bardzo bolała, z nosa ciekła krew.

Kostucha już upominała się o niego, ale ubiegli ją inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Właścicielem był młody człowiek. Budrys trafił do schroniska, ważył 12 kg, okazało się, że ma uszkodzoną czaszkę, przez miesiąc lekarze walczyli z krwawieniem z nosa. W schronisku wyzdrowiał, przytył, ale poranioną psychikę trudno uleczyć.

Już potrafi cieszyć się
- Miałem cztery psy, ostatniego 15 lat temu. Wszystkie wychowywałem od szczeniaka, tym razem zdecydowałem się przygarnąć zwierzaka z azylu - mówi Stanisław. Budrysa zobaczył na wybiegu, bardzo na niego szczekał. Pracownik opowiedział mu, jak go skrzywdzono. Dowiedział się, że już dwa lata jest w azylu i ciągle źle reaguje na mężczyzn. - Na drugi dzień znowu przyszedłem, a on znowu na mnie szczekał. Przyniosłem mu coś dobrego do jedzenia. Pracownik wyprowadził go z boksu, nie bardzo miałem odwagę wyciągnąć rękę ze smakołykiem, ale odważyłem się, wziął delikatnie - opowiada pan Stanisław.

Przychodził do niego koło południa, spacerowali dwie godziny, on wracał do boksu, a pan Stanisław czekał. W czasie karmienia zwierząt schronisko jest zamknięte. Potem znowu "dogadywali się" przez dwie godziny, aż do zamknięcia azylu. To trwało dwa miesiące.

- Poznałem panią Różę, wolontariuszkę, która opiekowała się nim w schronisku. Budrys w jej towarzystwie był szczęśliwy. Miałem momenty zwątpienia, bo jak wychodziłem z nim na spacer, ogon miał skulony, a kiedy wracał do boksu, machał nim radośnie. Bardzo powoli przełamywał strach. W końcu przyjechaliśmy do domu - dodaje pan Stanisław.

W nocy na tapczanie poczuł łapę, potem drugą, pies chwilę się zastanawiał, w końcu wskoczył. - W schronisku poradzili, żebym nie pozwalał mu spać w łóżku, bo mimo różnych lęków po tym, co przeszedł, jest psem dominującym. Kazałem mu zejść. Posłuchał. Nie śpi na tapczanie, ale rano zawsze przychodzi, kładzie obok mnie łeb i czeka, żeby go przytulić i pogłaskać - mówi Stanisław. Nie domaga się porannego spaceru tylko porcji czułości. Niestety, przeszłość ciągle daje o sobie znać. - Nie mogę wziąć do ręki dużej plastikowej butelki, bo chowa się z podkulonym ogonem w najciemniejszym kącie. Jest u mnie dwa miesiące - mówi Stanisław.

Dalia i stęskniony Madej
- W 2010 roku w czasie ewakuacji schroniska zagrożonego powodzią zatelefonowała do mnie córka - mówi Joanna Andrzejewska. - Nie mogłam wyjść z pracy, więc wybrałyśmy się po południu do Krakowskiego Klubu Jeździeckiego. Tam trafiły psy, których ludzie nie zabrali ze schroniska. Obiecałam Weronice, że weźmiemy psa, jak ludzie zaczną przywozić do schroniska zwierzęta zabrane w czasie ewakuacji. Po dwóch tygodniach pojechałyśmy do azylu.

Weronika zobaczyła kudłatą, chudą suczkę i powiedziała: - Nie ruszę się stąd bez niej. Suczka zawiesiła łapy na kratach i machała nie tylko ogonem, ale całą sobą. - Popatrzyłam w te oczy i przepadłam z kretesem - przyznaje Joanna.

Dalia jest idealnym psem, kocha ludzi i zwierzęta, a opiekunki dzięki niej zyskały fantastycznych znajomych. - Co wieczór spotykamy się w parku Tysiąclecia na spacerach z psami, ludzie w różnym wieku, różnych profesji. Wyprawiamy sobie i psiakom urodziny z balonami i ciastem, urządzamy wigilie, na Wielkanoc dzielimy się jajeczkiem. Jestem dumna, że mam psa ze schroniska i każdemu polecam.

Madej nadal jest bezdomny. Był na Marszu Azylanta, ale nikt go nie chciał. Jak na swoje jedenaście lat ma mnóstwo wigoru. Jest bardzo pojętny, nauczył się wszystkich komend i na Marszu Azylanta perfekcyjnie wykonywał na scenie wszystkie polecenia wolontariuszki. Nie jest statecznym staruszkiem, uwielbia bawić się, ponad wszystko ceni sobie piłeczki i każdą rzecz, która tylko nadaje się, by ją aportować. W azylu może to robić tylko wtedy, gdy wolontariusze zabiorą go na spacer. Nie jest "szarą myszką", na jaką wygląda. Ma w sobie wiele radości. Pozwólcie mu nią podzielić się. Tel. 12 429 74 72, w schronisku Madej jest zarejestrowany pod nr P77/01/11

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska