Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy nie potrafią się pogodzić, bo są wspólnotą tylko od święta

Redakcja
Prof. Mikołejko: Konflikt społeczny podsycają politycy i media
Prof. Mikołejko: Konflikt społeczny podsycają politycy i media Bartek Syta
O tym, jakimi jesteśmy katolikami, jak to możliwe, że krzyż nas podzielił, a nie połączył, do czego dąży Jarosław Kaczyński i czym jest religia zemsty Boga - opowiada etyk, filozof i religioznawca prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską

Co pan myśli, gdy patrzy na Jarosława Kaczyńskiego? To człowiek, który zdaje się tworzyć państwo w państwie.
Coś więcej jeszcze: mam wrażenie, że on zmierza do posłużenia się religią jako formą życia politycznego. To nowe zjawisko. W świecie nowoczesnym partie polityczne zużyły się, upodobniły do siebie. Projekt Kaczyńskiego, w moim odczuciu, polega na tym, by przekształcić to, co polityczne, w to, co religijne. Żeby partia działała na zasadach religijnych.

Co to właściwie znaczy?
Ano, potrzebna jest np. ofiara założycielska. Ludzie czują to intuicyjnie, mówiąc "sekta", "religia smoleńska". Prawda? Używa się bowiem całego archiwum tradycji religijnej, aby realizować pewne cele polityczne. Służy temu symbolika, sposób narracji, proroczy styl Jarosława Kaczyńskiego, powtarzalność rytuałów przed Pałacem Prezydenckim, idea rzekomego męczeństwa ofiar katastrofy. I coś jeszcze. Znakomity badacz nowych zjawisk religijnych Gilles Kepel mówi o tzw. religiach zemsty Boga: oto mesjanizmy świeckie - socjalizm, nacjonalizm, liberalizm - zużyły się, wyczerpały, nie sprawdziły się jako dobre dla wszystkich projekty życia zbiorowego. I zostawiły na marginesie odtrąconych, wzgardzonych, odrzuconych, niepotrzebnych, ze złymi nastrojami w sercu. W to miejsce wkraczają zatem takie propozycje, które błędnie nazywamy fundamentalizmami religijnymi. To są właśnie religie zemsty Boga, czyli takie postaci działania politycznego, które używają form religijnych, żeby spełniać różne inne cele, m.in. wypełniać nadzieje czy oczekiwania tych wzgardzonych, zostawionych sobie, przegranych na różne sposoby, także w sferze ekonomicznej, kulturowej, religijnej. Kaczyński tej zróżnicowanej zbiorowości nadaje kierunek, wyznacza cel, podsuwa zasady działania. I coś jeszcze jest ważne: ci ludzie nagle odczuwają za sprawą Kaczyńskiego wspólnotę interesu emocjonalnego, bo on mówi, że stają się ważni i widzialni, bo on daje im prawo głosu i twarz.

A jak pan patrzy na Kaczyńskiego, to co widzi? Emocje, ból po stracie brata czy wyrafinowaną grę?
Widać w Jarosławie Kaczyńskim autentyczne emocje - tyle że polityk zawsze powinien mieć na względzie dobro wspólne. Powinien panować nad prywatnymi odczuciami i nie przenosić ich do polityki. Ale ta niby-religijność, którą wnosi do niej Kaczyński, pozwala mu na swego rodzaju wyznanie wiary, bólu, cierpienia wobec tłumu. Kaczyński dokonuje tutaj jakby spowiedzi publicznej, która też jest czynnikiem integrującym. To są autentyczne, chociaż złe emocje. Nie on jeden. Jest taki znamienny wywiad z Ludwikiem Dornem udzielony latem 2010 roku "Tygodnikowi Powszechnemu", kiedy Dorn mówi coś bardzo charakterystycznego dla tego środowiska: wszelkie budowle - czy to ideowe, czy materialne - muszą mieć u podstawy złożenie ofiary. Żeby więc powstała IV RP, też musiała pojawić się ofiara - i Smoleńsk jest tą właśnie ofiarą założycielską. Trumny spod Smoleńska są więc fundamentem tego typu światopoglądu.
I do czego to doprowadzi?
Jeśli Polska nie dozna jakiejś traumy ekonomicznej, kryzysu, załamania się porządku liberalno-demokratycznego, dojdzie do marginalizacji Kaczyńskiego i jego formacji. Coraz bowiem więcej osób zacznie korzystać z dobrodziejstw gospodarki, wolnego rynku, coraz więcej będzie młodych wykształconych ludzi. I coraz mniej tych odtrąconych. Ale, nie daj Boże, przyjdzie kryzys, a wtedy Kaczyński odniesie sukces, bo rozżalonych pojawi się więcej. Na szczęście Polska nie jest w sytuacji dramatycznego załamania. A poza tym, jak mówi ulubiony poeta Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniew Herbert, jest jeszcze "sprawa smaku". Polityka zatem przebrana w szaty tandetnej wiary to kicz religijno-polityczny. Tandetę wprawdzie każdy może kupić, pod warunkiem jednak, że jest ubogi duchem.

Dlaczego Polacy nie potrafią się pogodzić, przemienić jako naród i społeczeństwo? Po śmierci Jana Pawła II zjednoczyli się na kilka dni, tak samo po tragedii prezydenckiego tupolewa. Potem było już tylko gorzej.

Bo Polacy nie wzięli tak naprawdę na poważnie chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo było nam bowiem narzucone gwałtownie przez monarszą władzę i nałożyło się na miażdżoną, więc skrywaną, tradycję pogańską. Ważny jest też typ wspólnotowości, jaki stworzyliśmy w ostatnich stuleciach. Nie ma w nim miejsca na solidarność, ale na zawistny egalitaryzm. Jeśli wkraczamy w obszar rywalizacji, to nie po to, aby zdobyć lepsze dobro od naszego rywala, ale zniszczyć jego dobro, porysować np. gwoździem jego samochód, wybić szybę w jego nowym domu. Skąd się wziął ten model wspólnotowości w Polsce? Otóż stąd, że jest to wspólnotowość odświętna, budowana w przestrzeni cmentarnej. W XIX, XX stuleciu jedynym miejscem, na którym mogliśmy się gromadzić, były cmentarze. Tam mogliśmy krótko czcić naszych zmarłych bohaterów, a potem rozchodziliśmy się do domu, aby załatwiać tam swoje egoistyczne interesy. Tymczasem stare zachodnie demokracje, zwłaszcza anglosaskie, zakładały z miejsca, że człowiek z natury jest zły i egoistyczny, że jeden dla drugiego jest wilkiem i że to bycie wilkiem prowadzi do wojny wszystkich ze wszystkimi, a zatem do zniszczenia i śmierci. Dlatego rozsądek nakazuje zawrzeć umowę społeczną, w której człowiek zrzeka się części swoich egoizmów na rzecz jakiego takiego bezpieczeństwa. Taka wspólnota nie jest odświętna, zwoływana od różnych okazji, ale jest wspólnotą umowy społecznej negocjowanej stale, wspólnotą, w której ludzie żywią egoizmy, ale starają się je ograniczać w codziennym dialogu, który zresztą nie musi być wcale łagodny. I te dyskusje kończą się na ogół kompromisem. U nas nie ma możliwości kompromisu, bo nie nauczyliśmy się rozmawiać.
Wspólnota cmentarna nie jest wspólnotą rozmowy?
Wspólnota cmentarna jest wspólnotą obrzędu: patetycznego, podniosłego, często pięknego, ale poza murem cmentarnym nic z niej nie zostaje. Wychodzimy więc z cmentarza, z tego obszaru żałoby i zaczynamy żyć życiem samotnym, rozproszonym, w którym wspólnota nie istnieje. Poza tym tożsamość Polaka - losy Polski - są opisywane zwykle z perspektywy inteligencko-szlacheckiej. A przecież losy Polski i przeważającej masy Polaków to historia i tradycja chłopa pańszczyźnianego, który był zwierzęciem przypisanym do ziemi, kimś stanowiącym czyjąś własność, żyjącym bez perspektyw i w ciasnej przestrzeni, bez doświadczenia społecznego, za to ze ślepą nienawiścią w sercu. Mamy zatem ów los skłamany, podszyty zwierzęcym trwaniem nie z własnej woli. To wszystko nasycone jest jeszcze nienawiścią szlachty do chłopców i chłopów do szlachty, rozdzierającą społeczeństwo. Mit narodowo-wyzwoleńczo-szlachecki jest mitem kłamstwa. Mamy bowiem dwa obce sobie światy, dwa narody jakby, które nie zostały zasklepione w jeden, ale bez debaty publicznej wrzucone do jednego kotła. I dalej opowiada nam się historie patriotyzmu, romantyzmu, wzniosłości. Tu tkwi ten dramat. I dzisiaj to widać: mamy do czynienia z dwiema społecznościami w Polsce.

Czy konflikt między tymi grupami narasta?
Jest silniejszy, ale to wina dwóch środowisk. Klasy politycznej, która popada w syndrom rywalizacji, polegający na tym, że traci się z pola widzenia cel właściwy, np. sprawne rządzenie, a celem staje się rywalizacja sama w sobie, w obrębie której obie strony zaczynają się do siebie upodabniać. I wina mediów. Proszę mi wskazać drugi kraj, w którym tak często zaprasza się do telewizji polityków. A oni grają przed nami swój teatr, media za nimi gonią, bo to łatwe i efektowne. I to media właśnie napędzają tłumy, choćby na Krakowskie Przedmieście, bo fajnie przecież jest się w telewizji pokazać. Jeśli się zdarzają bardzo ważne rzeczy, na przykład łomżyńskie spotkania najwybitniejszych młodych humanistów w wieku licealnym, to poza lokalną telewizją nie ma tam nikogo. Ale jeśli zjedzie się gdzieś grupa wrzaskliwych działaczy niemających pomysłu ani na siebie, ani na Polskę, to pojawia się zaraz pięćset kamer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polacy nie potrafią się pogodzić, bo są wspólnotą tylko od święta - Dziennik Zachodni