Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Political correctness i wózek

Michał Smolorz
Odfajkowaliśmy Europejski Dzień Walki z Dyskryminacją Osób Niepełnosprawnych. Urzędnicy zorganizowali ileś tam seminariów i konferencji, zbudowali toalety, windy i podjazdy dla wózków, uczłowieczyło się projektowanie gmachów publicznych. Niestety, zmiany w powszechnej świadomości obywatelskiej postępują wolniej - "Dziennik Zachodni" poświęcił temu problemowi specjalną debatę, której zapis przeczytałem wnikliwie.

Jako człowiek, który spędza życie u boku osoby "specjalnej troski", dobrze wiem, jak wiele racji ma poseł Marek Plura głoszący, że niepełnosprawni wciąż borykają się ze swoistym apartheidem.
Mam nawet wrażenie, że w sferze społecznego stosunku do "innych" odnotowaliśmy regres. Im bardziej politycy, samorządowcy i cała reszta świecznika stara się sprostać wymogom czasu, tym bardziej świadomość społeczna się cofa. Im więcej udogodnień technicznych "na górze", tym więcej odrzucenia "na dole".

Jestem z pokolenia, które w latach 50. ubiegłego wieku dotknęła epidemia choroby Heinego-Medina. Praktycznie w każdej klasie mieliśmy ofiary tej choroby, poruszające się o kulach lub na wózkach. Nie było żadnych programów integracyjnych, nikt o tym nie trąbił z mediów, wprost przeciwnie - oficjalna polityka starała się ukrywać niepełnosprawność w życiu publicznym. A jednak "oczywista oczywistość" nakazywała pomagać kalekim kolegom, zabierać ich na szkolne wycieczki. Wówczas nawet bandziory kierowały się swoistym kodeksem honorowym, w myśl którego pobicie lub okradzenie inwalidy było nie do pomyślenia. Pamiętam przypadek, gdy młody doliniarz okradł niepełnosprawnego kolegę z portfela, potem pochwalił się swym wyczynem "opiekunowi". Niestety, zamiast uznania dostał po pysku i w pokorze przyszedł ten portfel oddać, przepraszając za swój błąd.

Dziś na poziomie pedagogicznym odnotowujemy klęskę za klęską. Program tak zwanych "klas integracyjnych" okazał się niewypałem. Nasamprzód zdrowi uczniowie i ich rodzice podchodzili doń z entuzjazmem, bo klasy były mniejsze, nauczycieli więcej. Ale kiedy okazało się, że rodzi to także obowiązki i ograniczenia, że trzeba pomagać, wykazywać cierpliwość, na szkolnych dyskotekach trzymać w tańcu "jakiegoś śliniącego się dałna" zamiast atrakcyjne "ciacho" z sąsiedniej klasy - zapał wyparował.
Nikt głośno nie mówi o skali manifestowanej niechęci, głośnych szyderstw czy nawet agresji wobec niepełnosprawnych rówieśników - zwłaszcza na poziomie gimnazjalnym. Dziś pobicie kaleki, zabranie mu pieniędzy czy telefonu komórkowego, a choćby tylko spuszczenie powietrza z kół wózka - jest dobrym dowcipem, wywołującym salwy zbiorowego rechotu. Wzorowe uczennice, panienki z dobrych domów świetnie się bawią, uniemożliwiając upośledzonej koleżance wyjście z autobusu. A potem pokładają się ze śmiechu, kiedy ta bezradnie kuśtyka dwa kilometry do domu. Coraz więcej rodziców po takich doświadczeniach zabiera niepełnosprawne dzieci z "normalnych" szkół i lokuje je w gettach szkół specjalnych - tam przynajmniej są między swymi, tam każdy jest "inny". Lepiej pożegnać się z nadziejami na rozwój intelektualny, na szansę samodzielnej egzystencji okupioną szykanami i drwinami.

Wydaje mi się, że lansowane od lat hasło wyprowadzenia niepełnosprawnych z domów i włączenia ich w nurt codziennego życia, przyniosło skutki odwrotne do zamierzonych. Zamiast oficjalnie głoszonej sympatii i empatii, wywołało wtórną agresję. Czas przyznać, że pod blichtrem politycznej poprawności, pod przykrywką łzawych reportaży o tym, jak to niepełnosprawni świetnie sobie radzą, ciągle kotłują się podłe instynkty, lokujące nas daleko od europejskiego humanizmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!