Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kriszna i święta Barbara spotkali się tylko na Śląsku [ZDJĘCIA]

Michał Wroński
Takich zbiorów śląskiej sztuki nieprofesjonalnej nie ma żadne muzeum w naszym regionie. Żadne też nie jest w stanie przejąć kolekcji pana Gerarda
Takich zbiorów śląskiej sztuki nieprofesjonalnej nie ma żadne muzeum w naszym regionie. Żadne też nie jest w stanie przejąć kolekcji pana Gerarda Arkadiusz Gola
Kolekcja Gerarda Trefonia to nie tylko gigantyczny zbiór rzeźb i obrazów. To przede wszystkim świadectwo fenomenu, jakim była śląska twórczość nieprofesjonalna. Ile jeszcze lat musi upłynąć, nim to zrozumiemy? - pyta Michał Wroński.

Z kolekcją Gerarda Trefonia jest jak ze śląskim węglem. Wszyscy zgodnie powtarzają, że to nasz bezcenny skarb, i że koniecznie coś z tym trzeba zrobić, ale na deklaracjach się kończy. Posiadacz największych zbiorów śląskiej sztuki nieprofesjonalnej od 15 lat pucuje klamki w gabinetach prezydentów miast, muzealników i dyrektorów galerii sztuki, prosząc o godne miejsce dla zebranych przez siebie rzeźb i obrazów.

Jego "pielgrzymowanie" od drzwi do drzwi opisali chyba dziennikarze wszystkich regionalnych gazet. Niewiele jednak z tego wynikło. Muzealnicy chętnie wypożyczają od Trefonia obrazy śląskich mistrzów (w najlepszym razie wykupują z jego zbiorów jakieś "perełki"), ale nie kwapią się, by się nimi zaopiekować na stałe. Samorządowcy obiecują miejsce w należących do gminy budynkach, ale jak przychodzi do konkretów, wolą wynająć te pomieszczenia bankom, bo one mogą zaproponować żywą gotówkę, a Trefoń tylko drewniane smętki i malowaną świętą Barbarę oraz familoki z Nikiszowca. Konkretną ofertę przedstawili jedynie Polonusi z Kanady, ale w tym przypadku to Trefoń odmówił. No bo jak to tak - wywieźć kolekcję za ocean?

- Przecież to historia Śląska, więc trzeba ją pozostawić na Śląsku. Poza tym, kto by im tę wystawę prowadził? Potrzebny byłby kustosz. Miałbym na stare lata jechać do Kanady i rozłączyć się z rodziną? Nie ma mowy - uznał pan Gerard i dalej pukał do kolejnych drzwi, słysząc ciągle te same obietnice.

Dla części obrazów udało się znaleźć miejsce w pałacu Donnersmarcków w Nakle Śląskim, ale na czas jego remontu prace tymczasowo przeniesiono do magazynu byłych zakładów chemicznych w Tarnowskich Górach. Kolekcjoner w końcu stracił cierpliwość i postanowił samemu stworzyć miejsce, gdzie można będzie podziwiać dzieła Teofila Ociepki, Erwina Sówki, Ewalda Gawlika, braci Pawła i Leopolda Wróblów, Władysława Lucińskiego czy Marka Idziaszka. Na prywatne muzeum postanowił przerobić swój dom w Rudzie Śląskiej- Halembie. Znajomi malarze nie są zaskoczeni takim obrotem sprawy. Erwin Sówka, ostatni żyjący twórca ze słynnej grupy janowskiej, przyznaje, że tylko w prywatnym muzeum licząca około 2500 dzieł kolekcja ma szansę przetrwać w dotychczasowym kształcie.
- Bo państwowe muzea są jak kura: wybierają co lepsze kąski, a resztę zostawiają. Tymczasem Trefoń patrzy na to zupełnie inaczej. On jest jedynym w swoim rodzaju odkrywcą. Wyszukuje obrazy i je skupuje z myślą o przyszłych pokoleniach. Może za 50 czy 100 lat ludzie to dopiero docenią - mówi Sówka.

- Kiedy pierwszy raz przyszedł do mojej pracowni, od razu wziął chyba jakieś trzy, cztery obrazy i jeszcze pytał o więcej. Byłem zaskoczony, że w ogóle jest ktoś taki - wspomina Marek Idziaszek, malujący na szkle artysta z Rudy Śląskiej-Goduli.

Jeszcze dalej idzie w swej ocenie dr Marian Grzegorz Gerlich, antropolog kultury i dziennikarz, który w przeszłości wiele razy miał okazję rozmawiać z Trefoniem o kulisach powstawania jego zbiorów. Jego zdaniem rudzki kolekcjoner w swym spojrzeniu na śląską sztukę nieprofesjonalną po prostu wyprzedził muzealników.

- Zrozumiał, że ma do czynienia z pewnym unikatowym zjawiskiem kulturowym. Bo jego zbiory to nie tylko absolutnie unikatowa kolekcja dzieł sztuki, ale także rejestracja pewnego zjawiska, z jakim mieliśmy do czynienia w kulturze - podkreśla Gerlich. Zwraca przy tym uwagę, że kolekcjoner nie tylko świetnie zna dorobek śląskich twórców nieprofesjonalnych, lecz z wieloma osobiście się przyjaźni.

- Chyba żaden z muzealników zajmujących się tym nurtem sztuki nie ma takiego kontaktu z twórcami. Trefoń chodzi do tych ludzi, słucha co się u nich dzieje, czasami sugeruje im jakieś tematy i dzięki temu może naprawdę wiele powiedzieć o ich życiu - mówi dr Gerlich.
A zatem Trefoń jest nie tylko kolekcjonerem dzieł sztuki, lecz poniekąd także dokumentalistą. Zebrane w jego kolekcji prace - niezależnie od ich artystycznej wartości - są świadectwem fenomenu, jakim była śląska twórczość nieprofesjonalna. Dlatego goście jego domowego muzeum nie powinni ograniczać się tylko do spoglądania "okiem widza" na same obrazy i rzeźby. Powinni też uzmysłowić sobie, że częstokroć wyszły one spod ręki prostych górników, którzy po skończonej szychcie w kopalni studiowali okultystyczne księgi i malowali tajemnicze obrazy, na których obok familoków, hałd, kopalnianych szybów, swojskich utopców i św. Barbary, pojawiają się hinduskie bóstwa, postacie ze starożytnej mitologii Bliskiego Wschodu, czy wątki rodem z Apokalipsy.

To właśnie o tym fenomenie mówił kilka miesięcy temu na naszych łamach dr Grzegorz Odoj, etnolog z Uniwersytetu Śląskiego, kiedy proponował, by spróbować powalczyć o wpisanie twórczości grupy janowskiej na listę światowego dziedzictwa niematerialnego UNESCO (gdyby tak się stało, zyskałaby podobną rangę jak turecki taniec derwiszów czy japoński teatr lalek bunraku).

- Ci twórcy połączyli to, co wyjątkowe u nas z tym, co ma wartość uniwersalną - podkreślał dr Odoj.
Prywatne muzeum Gerarda Trefonia ma otworzyć drzwi dla gości w przyszłym roku. Na razie w domu wre robota. Kiedy rozmawiamy z gospodarzem, nasze słowa co chwilę zagłusza ryk wiertarek. Na podłodze ciągną się rzędy obrazów. Dla wszystkich miejsca na ścianach nie wystarczy, ale to akurat nie jest największym zmartwieniem pana Gerarda.

- Jestem coraz starszy, sam tego nie uciągnę. Tutaj potrzebny jest jakiś menadżer, który będzie za tym chodził i organizował wystawy w całym regionie. Skończyły się już czasy, że ładowałem 50 obrazów na samochód i samotnie jechałem w Polskę. A ta kolekcja musi się przecież dalej rozwijać - mówi Trefoń.
- Nie ma rady, ktoś z zewnątrz musi na to wyłożyć pieniądze - komentuje Erwin Sówka. Pytanie tylko, kto byłby skłonny do takiego gestu? Może jakaś fundacja - zastanawia się Trefoń. Mogłaby ona spróbować powalczyć o unijne dotacje. Tylko gdzie taką znaleźć?

- Brakuje ludzi, którzy chcieliby coś społecznie robić. Każdy od razu pyta: ile na tym można zarobić - zżyma się rudzki kolekcjoner.

Dr Gerlich jest zdania, że pomóc w funkcjonowaniu muzeum powinni politycy i śląskie elity.
- To żadna przesada. Tak było w przypadku innych prywatnych muzeów - podkreśla Gerlich.
Istotnie, samo utworzenie prywatnego muzeum nie jest żadnym precedensem. Gigantyczną kolekcję sztuki ludowej stworzył Ludwig Zimmerer, pierwszy niemiecki dziennikarz akredytowany w Polsce.

Wielkim jej miłośnikiem był również popularny aktor Wojciech Siemion (jego zbiory znajdują się w muzeum w Petrykozach). Swój dom w Otrębusach na muzeum sztuki ludowej przerobił także prof. Marian Pokropek, naukowiec z Uniwersytetu Warszawskiego. W przypadku każdej takiej kolekcji przychodzi jednak taki moment, kiedy pojawia się pytanie o jej dalszą przyszłość.

- Dopóki jest kolekcjoner, dopóty kolekcja jest spójna - mówi wprost Sonia Wilk, kierownik działu sztuki nieprofesjonalnej Muzeum Śląskiego w Katowicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!