Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aleksandra Jakubowska: Zgubiła mnie pycha i arogancja

Anita Werner (TVN24) i Paweł Siennicki
Bartek Syta/Polskapresse
O tajemnicy prokuratora Kazimierza Olejnika, przełomowej rozmowie z Michnikiem, zdrajcach z SLD, graniu w kierki w więziennej celi i o tym, jak to jest być mordercą, z Aleksandrą Jakubowską rozmawiają Anita Werner (TVN 24) i Paweł Siennicki.

"Zawsze będziemy mieć Paryż". Z jakiego to filmu?
Oczywiście "Casablanca".

Płacze Pani wciąż, oglądając ten film?
Dawno go nie widziałam. Widocznie to jeszcze nie ten moment, żebym wróciła do tego filmu.

To co Pani oglądała?
Gdy mój mąż był w areszcie, oglądałam "Przeminęło z wiatrem". Ale ostatnio, jak pisałam swoją książkę, przypomniał mi się inny słynny film "Marocco", z Marleną Dietrich i Garym Cooperem. W scenie końcowej Arabki wędrują za opuszczającą ich miasto Legią Cudzoziemską. I Marlena Dietrich też idzie z tymi kobietami za swoją miłością.

Pani też wychodzi ze swojego ukrycia?
Przez ostatnie trzy lata jedynymi lekturami, jakie mnie pocieszały, były amerykańskie thrillery z seryjnymi mordercami. Czytam je do snu, żeby spokojnie zasnąć.

Thrillery, bo ma Pani ochotę kogoś zamordować?
Już zamordowałam (śmiech). W swojej książce, oczywiście. A innego bohatera poddałam wymyślnym torturom płatnego mordercy i dla kogoś, kto się orientuje w polityce i historii najnowszej, będzie jasne, o kogo chodzi.

Zamordowała Pani w książce swojego największego wroga?
Nie. Często słyszę, z ust różnych autorów, że pisanie książki dla nich było swoistą terapią. Dla mnie to nie była terapia. I musiałam sobie sama poradzić bez prochów czy psychiatrów.
O czym jest Pani książka?
O miłości, przyjaźni, lojalności, uczciwości. Także o zbrodni i przestępstwie. Jest tak jak w życiu: nie zawsze dobro bywa nagrodzone, a zło ukarane.

Tak było właśnie w Pani życiu?
Jeżdżę teraz często kolejką podmiejską i bardzo lubię obserwować ludzi. I mam takie momenty, że chciałabym się zamienić z każdą kobietą jadącą tą kolejką. Nieważne, czy to jest kasjerka, lekarka czy sprzątaczka. Myślę po prostu, że one mają stabilizację, spokój.

I zamieniłaby się Pani?
Jedna z moich bohaterek cytuje takie przysłowie "lepiej być przez jeden dzień tygrysem, niż przez sto dni owieczką". Więc mimo tego upadku, który mnie spotkał, nie zamieniłabym się.

Wciąż ma Pani skórę nosorożca?
Mogłam przeżyć areszt tylko w jeden sposób. Zapomnieć o przeszłości, przyszłości i żyć tylko teraźniejszością.

Czyli jak?
Żyłam życiem regulaminu więziennego. Pobudka o 6 rano, śniadanie, spacer i gra z koleżanką z celi w kierki. Już nawet zapomniałam, jak w to się gra.

Nie było w Pani żadnego protestu wobec sytuacji, w której się Pani znalazła?
Był jeden. Znalazłam w torebce straszliwie czerwony lakier do paznokci Heleny Rubinstein i w ramach wewnętrznego buntu malowałam nim paznokcie.
Aleksandra Jakubowska, symbol lojalności wobec politycznych kolegów. To się w Pani zmieniło?
Nie. Ale na pewno teraz będę bardziej ostrożna. Taki już mam charakter, nie potrafię zdradzić.

Ile osób Panią zdradziło?
Jest ich znacznie więcej niż tych, którzy przy mnie zostali.

Boli?
Tak.

Bardzo?
Oczywiście. Kiedyś przeczytałam takie zdanie, że każdy dobry uczynek będzie ukarany. Chyba jestem na to dowodem, bo czuję, że wielu osobom w życiu pomogłam, a wdzięczność jest takim bagażem, że niektórzy nie potrafią tego udźwignąć.

Która zdrada najbardziej boli?
Mojego ugrupowania. SLD.

Może Pani spersonalizować tych zdrajców?
Na pewno moi dawni koledzy z SLD na Opolszczyźnie.
Była Pani nierozłączna z Janikiem, Nikolskim. Oni też zdradzili?
Tak, ale ta zdrada już nie boli. Niedawno jeden z innych moich bliskich politycznych przyjaciół zapytał mojego znajomego: "Czy do Oli można już zadzwonić?".

I kto dzwoni do Pani?
Leszek Miller, Edward Kuczera. Od czasu, gdy przestałam być posłem, nie mam żadnego kontaktu z innymi politykami.

Włodzimierz Czarzasty?
Utrzymujemy kontakt, ale nie jest on intensywny. Musiałam się zaszyć, żeby polizać rany. Jeśli wszyscy wokół wmawiają wam, że jesteście przestępcami, to nic innego nie zostaje.

Gdzie Pani lizała te rany?
W domu, traktowałam go jak azyl. To były miesiące, gdy nie chciało mi się z niego wychodzić, wydawało mi się, że wszystko, co jest za murami, będzie dla mnie zagrożeniem.

Była Pani samotna?
Człowiek generalnie przez całe życie jest samotny, ale ja się dobrze ze sobą czuję.

Jak nazwałaby Pani to, co Panią spotkało?
Wciąż nie umiem zrozumieć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić mi to, co mi zrobiono.

Ale co Pani zrobiono?
Nie można było mnie dopaść przy okazji afery Rywina, bo wszystkie doniesienia zostały umorzone.
A sprawa "lub czasopisma"?
Nie mam żadnych zarzutów w tej sprawie. Śledztwo, które zostało umorzone w Warszawie, na osobiste polecenie prokuratora Kazimierza Olejnika, zostało przeniesione do Białegostoku. W akcie oskarżenia połączono dwie sprawy. Postawiono trzem urzędnikom zarzut usunięcia słów "lub czasopisma" z ustawy. Natomiast ja otrzymałam zarzut, że wpisałam do ustawy zakaz sprzedaży ośrodków regionalnych. To był przecież wniosek złożony na posiedzeniu Rady Ministrów przez ówczesnego szefa KRRiTV, zatwierdzony przez rząd i później sformułowany przez Brauna na piśmie i przesłany do mnie. Zdaniem prokuratury przekroczyłam swoje kompetencje.

I co?
Zostałam uniewinniona. Sędzia w uzasadnieniu powiedział, że to jest typowy przykład stalinowskich metod, gdzie królowała zasada: dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf. Ale sprawa znowu wraca do pierwszej instancji. Zresztą z prokuratorem Kazimierzem Olejnikiem łączy mnie pewna tajemnica.

Jaka tajemnica?
Mieliśmy rozmowę na miesiąc przed aresztowaniem mojego męża. Dostałam bardzo brzydki anonim z Białegostoku dotyczący prokuratora Olejnika. To było już po dymisji rządu Millera, w październiku 2004 roku. Myślałam o tym anonimie przez dwa, trzy tygodnie, po czym umówiłam się z prokuratorem na spotkanie. Przyjął mnie w Ministerstwie Sprawiedliwości. Potem aresztowano mojego męża, prokurator Olejnik pojechał do Opola i oświadczył, że w tej sprawie są porażające dowody.

Co było w tym anonimie?
Dotyczył wizyty Kazimierza Olejnika w prokuraturze białostockiej i dyspozycji, jaką wydał tamtejszym prokuratorom.
Jakich dyspozycji?
Autor anonimu dokładnie opisywał, że konkretnego dnia, w zajeździe pod Białymstokiem, prokurator Olejnik spotkał się z grupą prokuratorów, włącznie z szefem prokuratury apelacyjnej. I Olejnik miał powiedzieć, że wszystko wskazuje na to, że SLD przegra najbliższe wybory, a wygra je PiS. Dlatego dobrze by było, gdyby do sprawy związanej z ustawą o radiofonii i telewizji włączyć Jakubowską i Millera. I tak się właśnie stało w moim wypadku.

Jak zareagował prokurator Olejnik, kiedy mu Pani o tym powiedziała?
Najpierw nie mógł sobie przypomnieć, czy był w Białymstoku, potem ustalił jednak, że był. Ale powiedział, że ta rozmowa miała zupełnie inny przebieg. Podejrzewam, że ktoś z prokuratury wysłał mi ten anonim. Prokuratura opolska dostała zielone światło. Wcześniej usiłowano mnie przykleić do kilku innych spraw. Jak nie dało rady, wyskoczyła sprawa korupcji przy ubezpieczeniu elektrowni w Opolu.

Chce nam Pani powiedzieć, że jest Pani ofiarą politycznej egzekucji?
Początkowo byłam butna, mówiłam bardzo źle o prokuraturze. Ale szybko się okazało, że jestem bezradna wobec mechanizmów państwa. Jeśli państwo chce przeciwko komuś wystąpić, to ma takie instrumenty i metody, że to zrobi.

Nie rozumiemy. Ktoś wydał na Panią zlecenie?
Musiał ktoś polec w związku z aferą Rywina. No, sami powiedzcie, jak to się stało, że znalazłam się w grupie trzymającej władzę, skoro Rywin nie wymienił mojego nazwiska? Wymienia za to inne nazwiska, na przykład Andrzeja Zarębskiego.
Bo kontaktowała się Pani z tymi, którzy zostali do niej zaliczeni.
Ale nikt z tej grupy nawet nie miał zarzutów. To wszystko są znaki zapytania. A wracając do sprawy opolskiej, ludzie, którzy zostali aresztowani z moim mężem, przed sądem odwoływali swoje zeznania. Opowiadali, w jakich warunkach byli przetrzymywani, jakie groźby pod ich adresem formułowała prokuratura.

Widzi Pani podobieństwa do historii Barbary Blidy i Barbary Kmiecik?
Oczywiście. Ja byłam eksperymentem przed Blidą. Może Basia przypomniała sobie obraz, jak byłam wyprowadzana przez CBŚ? Główna oskarżona w mojej opolskiej sprawie przez pół roku siedziała w celi z trzema morderczyniami: jedna zamordowała dziecko, druga konkubenta, a trzecia pomagała siostrze kogoś zabić. Nie jest normalną metodą, że białe kołnierzyki wsadza się do celi z takimi przestępcami.

Tylko że ta sprawa zaczęła się za rządów SLD.
Ale zostałam aresztowana za Zbigniewa Ziobry, półtora roku po tym, jak wszystkich wypuszczono. Zrobiono mi rewizję w domu, bo nic innego przecież nie robiłam, tylko w domu gromadziłam dowody przeciwko sobie. Zbiegło się w tej sprawie wcześniej kilka rzeczy.
Jakich?
Osobiste ambicje polityków SLD z Opolszczyzny, którzy chcieli pozbyć się konkurenta politycznego. Prokuratura z tego miasta łaknęła krwi, miała ciche przyzwolenie. A prokurator, który sformułował akt oskarżenia, już nim nie jest.

Pani mąż nie został aresztowany wtedy, kiedy ministrem sprawiedliwości był Zbigniew Ziobro. Ktoś z SLD chciał Panią zniszczyć?
Ta sprawa zaczęła się, gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, a Leszek Miller złożył dymisję rządu. To było w maju, a w lipcu zaczęły się podsłuchy.

Przez Panią chciano uderzyć w Millera?
Nie wiem. Miller miał okazję odwołać mnie kilka razy. Raz sam Adam Michnik przekonywał mnie w restauracji Blue Cactus, że sama powinnam ustąpić dla dobra premiera. Ale też Leszek Miller opowiadał mi, że przyszedł do niego Tomasz Nałęcz z propozycją, że jeśli mnie zdymisjonuje, to komisja nie napisze o nim w raporcie.

Dzisiejszy doradca prezydenta szantażował Leszka Millera?
Nie wiem, czy szantażował, wiem, że złożył mu taką propozycję, o czym Leszek mówił mi wielokrotnie.
Prowadziła Pani osobistą wojnę z "Gazetą Wyborczą"?
Zadarłam z "Gazetą Wyborczą", ale im to też na zdrowie nie wyszło. Wielka potęga "Gazety" uległa rozpadowi, Michnik przestał być demiurgiem.

Michnik był demiurgiem w SLD?
Michnik miał ogromne wpływy w SLD, bo dwa ówczesne ośrodki władzy bardzo zabiegały o jego przyjaźń. Pałac Prezydencki i premier Miller.

Pani kiedyś przyjaźniła się z Michnikiem?
On jest facetem, który uwodzi ludzi intelektualnie. Stwarza wokół siebie aurę i wielu marzyło o tym, żeby być zaliczonym do grona jego przyjaciół i znajomych. Ja temu nigdy nie uległam. Pamiętam taką scenkę z obrad Okrągłego Stołu, gdzie pracowałam jako dziennikarka z ramienia telewizji. Tam był ścisły podział. Nigdy nie rozmawiałam z przedstawicielami opozycji, tylko wyłącznie strony rządowej. Kiedyś Michnik podszedł do mnie i zapytał: Pani Olu, a dlaczego nasłali na nas tych "bokserów" jak Barański, a Pani z nami nie rozmawia? To odpowiedziałam mu, że jestem tak złośliwa, że jeszcze zerwałabym te obrady, więc wolę wyżywać się na stronie rządowej. Później, gdy odeszliśmy z telewizji, proponował nam pracę w "Gazecie Wyborczej".

Rozmawiali Anita Werner (TVN24) i Paweł Siennicki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!