Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szyc, Więckiewicz, Dorociński, Linda. Poczet filmowych idoli

Ryszarda Wojciechowska
Borys Szyc, ur. 4 września 1978 w Łodzi - PO PROSTU IDOL
Borys Szyc, ur. 4 września 1978 w Łodzi - PO PROSTU IDOL TVN
Kiedyś wszystko było jasne i proste. Na hasło: krajowy idol filmowy odzew był krótki: Zbyszek Cybulski. Po Cybulskim przyszedł cza s na Daniela Olbrychskiego, którego zastąpił Bogusław Linda. A dziś? Nic nie jest ani takie proste, ani oczywiste. Nie ma już jednego idola, którego można by sobie powiesić na słomce. Nie ma nawet słomki... Ale czy to znaczy, że aktorów kocha się mniej? O tym, kogo się w polskim kinie kocha najbardziej, pisze Ryszarda Wojciechowska.

Jacek Samojłowicz, producent filmowy, sprzeciwia się już na początku rozmowy: - Nie zgodzę się z panią, że dziś w Polsce nie ma filmowych idoli. Ależ oni są. Gdyby ich nie było, ludzie nie chodziliby do kina. Wszędzie na świecie jest tak samo. Czy pani myśli, że to nazwisko reżysera przyciąga jak magnes do kina? Ilu jest takich jak Ridley Scott, James Cameron czy Steven Spielberg? To wyjątki. Ludzie chodzą na idoli. Swoją wielką widownię, mimo że latka lecą, nadal ma Harrison Ford czy Nicolas Cage, Brad Pitt albo Johny Deep. W Polsce też się nie "chodzi" na reżysera, ale na aktora. Jest tylko pewna zmiana w stosunku do dawnych lat. Taka, że tych współczesnych naszych idoli dużego ekranu budują idole małych ekranów.

Samojłowicz przez 20 lat pracował w Ameryce przy filmach ze Stevenem Seagalem, a w Polsce był producentem m.in. "Wojny polsko-ruskiej" z Borysem Szycem.

- Kiedy pracowałem przy "Psach 2" z Bogusławem Lindą, wiedziałem, że to na niego ludzie przyjdą do kina. Bo był prawdziwym idolem. Ale Linda zaczynał od dużego ekranu, żeby się dziś znaleźć na... małym, niestety. Tymczasem teraz aktorom sławę i popularność przynosi telewizja. Z każdym kolejnym, ulubionym serialem mamy narodziny nowego idola. I jeśli to będzie ktoś z talentem i charyzmą, to odbije się z serialu do filmu - twierdzi producent. Przyznaje, że dzisiaj żywot idola może być krótki.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

I przypomina, jakim jeszcze do niedawna uwielbieniem graniczącym z histerią cieszył się Maciej Zakościelny, którego wyniósł w gwiazdorski świat serial "Kryminalni". Ale po paru rolach w komediach romantycznych aktor zniknął z małego i dużego ekranu. Jeśli się go ogląda, to tylko w powtórkach.

- A szkoda, bo to był taki polski Brad Pitt - jak mówiono. Ten prawdziwy nadal trwa - śmieje się Samojłowicz.

Nie zgadza się jednak z tym, że jako idol przegrzał się także Paweł Małaszyński.

- Przecież widzieliśmy go niedawno w "Skrzydlatych świniach". I nie ukrywajmy także tego, że to on pociągnął ludzi na "Weekend" Pazury - twierdzi producent. Nie daje się jednak przekonać do tego, że wybór tych ról nie był do końca fortunny. I że ze "Skrzydlatych świń" pamięta się głównie gołe pośladki Małaszyńskiego, a z "Weekendu" dla odmiany gustowne, czarne ubranko.

Zdaniem Samojłowicza w tej chwili jasno świeci kilka gwiazd, takich jak: Borys Szyc, Tomasz Karolak, Robert Więckiewicz i Piotr Adamczyk.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
- To jest topowa czołówka - tłumaczy. Na pytanie, czy Borys Szyc jest idolem, odpowiada bez chwili wahania: - Na pewno. Ale natychmiast dodaje, że przede wszystkim jest genialnym aktorem, podobnie jak Karolak, Więckiewicz czy Adamczyk.

Gdy tabloidy wariują

Rzeczywiście, jeśli idol to ten, o którym najgłośniej i najczęściej się pisze, Szyc w pełni zasługuje na to miano. Tabloidy wariują na jego punkcie. I bez przerwy śledzą go oraz podglądają. Tyle że głównie piszą o tym, jak niegrzecznie i hałaśliwie się bawi oraz o tym, czy narzeczonej przeszkadza jego chrapanie. Ani słowa o aktorskiej charyzmie. A taką Szyc ma.

Debiut teatralny zaliczył równo 10 lat temu, po skończeniu szkoły. Ale już wcześniej grywał epizody w serialach. Chociaż tak naprawdę po raz pierwszy pojawił się na ekranie jako dziewięciolatek w filmie Machulskiego "Kingsajz". Był tam krasnoludkiem. I można powiedzieć, że coś w nim z tego krasnoludka zostało do dziś.

Ale mimo tak krótkiego zawodowego życiorysu, na swoim koncie ma kilka bardzo mocnych ról w polskim kinie. I kilka tak różnych jak w: "Symetrii", "Enen", "Handlarzu cudów", "Vinci", "Wojnie polsko-ruskiej" czy ostatnio w "Krecie", pokazywanym na gdyńskim festiwalu filmowym, w którym zagrał wrażliwego, czułego syna, ale zdolnego ostatecznie do morderstwa.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc: - Był taki moment, że się o Borysa Szyca i o jego karierę bałem. Kiedy zobaczyłem go w takim koszmarnym programie "Ranking gwiazd", który prowadził. To było coś strasznego. Ale, na szczęście, wyszedł z tego. I niech nigdy do czegoś takiego nie wraca.
Szyc nigdy się nie wytłumaczył z tamtego posunięcia. Ale bez wątpienia była to jego najgorsza rola.

Cześć Borys!

Bolesław Pawica i Jarosław Szoda, którzy reżyserowali "Handlarza cudów" z udziałem Szyca, mówią, że to musi być idol, bo to aktor wielki i totalnej przemiany.

- On ma rzadką umiejętność, którą tylko dzieci posiadają. Wie pani, co to jest? To przypomnienie sobie stanu emocjonalnego. Każdy z nas coś kiedyś przeżył. Ale nie każdy potrafi to sobie przypomnieć i przywołać. On potrafi. Podobnie jak potrafi się zmieniać. Nawet inaczej się wtedy rusza. Pewnego dnia patrzymy, przychodzi na plan jakiś obcy facet. I dopiero po dłuższej chwili ktoś zaskoczył i powiedział: - O, cześć Borys. Nie można go było poznać.

Dobra passa Szyca trwa. Bo wkrótce zobaczymy go w "Bitwie warszawskiej" (premiera planowana na wrzesień), a w styczniu przyszłego roku w filmie Olafa Lubaszenki "Chwila nieuwagi, czyli drugi sztos". Jest też na liście aktorów w głośnej produkcji polsko-turecko-włoskiej "Bitwa pod Wiedniem". No i cały czas w zawieszeniu pozostaje pytanie, czy to on będzie filmowym Lechem Wałęsą. Więc karnecik filmowy, jak na idola, ma nieźle zapełniony.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Reżyser Janusz Zaorski też uważa, że Szyc to wielki aktor jest. Ale unika słowa idol.

- Wolę mówić, że mamy, po prostu, świetnych aktorów, takich jak Szyc, Robert Więckiewicz, Marcin Dorociński, Maciej Stuhr, Andrzej Chyra i jeszcze mógłbym tak ciągnąć. Aż podskakiwałem na festiwalu filmowym w Gdyni z uciechy, widząc, jaką my reżyserzy mamy wspaniałą, aktorską czołówkę. Jakich mamy fantastycznie utalentowanych dwudziestoparolatków, trzydziestoparolatków i czterdziestoparolatków. Więc po co nam idole, skoro mamy tak bogaty wachlarz?

Zdaniem Zaorskiego kiedyś łatwiej było wykreować się jednemu idolowi. Przez lata produkowano 30 filmów rocznie. Teraz ta produkcja wzrosła do 60. Ale przede wszystkim pojawiły się różne kanały telewizji z serialami i telenowelami. Oferta jest więc bardzo bogata.

- I pewnie jeden aktor, żeby nie wiem jak był zdolny i pracowity, nie obskoczyłby tego wszystkiego - śmieje się Zaorski.

Z jeszcze jednego powodu dzisiaj, jego zdaniem, nie ma takich pojedynczych idoli.

- Teraz pisze się scenariusze zbliżone do życia. Robi się filmy o ludziach, których można spotkać w autobusie albo w restauracji. Takich jak my albo podobnych do nas. Bo podstawowym warunkiem jest dzisiaj prawda i to, czy jest prawdziwy portret bohatera, czy nie. A nie to, jak się bohater ubiera i czy warto go naśladować - tłumaczy.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Czy nie jesteśmy więc przez to ubożsi, że nie ma tego jednego idola, którego można na słomce powiesić? Zaorski żartuje, że ani słomki, ani idoli już nie ma. I nie trzeba żałować.

- Jestem za tym, żeby nie narzucać nic nikomu. Mnie denerwują tak zwane powszechne gusta. Powinien być wachlarz, pejzaż do wyboru. Wtedy jest demokracja, także w kinie. Że można to i tamto obejrzeć. Już była taka partia, partia jedynie słusznie myśląca i postępująca - kpi reżyser.

Idol bardzo zapracowany

Krzysztof Skiba jeszcze inaczej patrzy na instytucję idola.

- To, że jest on dzisiaj tak niewyraźny, wynika z pewnej homogenizacji kultury. Mamy o wiele większy wybór niż kiedyś. I mamy też zatrzęsienie idoli. Bo są gry komputerowe, które tworzą swoich bohaterów masowej wyobraźni. Jest estrada tradycyjna z idolami. No i kino też swoich ma. Nie jednego, ale wielu.

Kto, jego zdaniem, jest dzisiaj takim filmowym idolem?

- Dla mnie, na przykład, Robert Więckiewicz - odpowiada Skiba. - To świetny aktor, w coraz ciekawszych i wielowymiarowych rolach, zarówno komediowych, jak i dramatycznych. Tak jak Robert de Niro, który też potrafi zagrać komediowo, jak choćby w filmie "Poznaj moich rodziców", czy dramatycznie, jak w "Taksówkarzu", "Łowcy jeleni", "Misji" czy "Dawno temu w Ameryce". Inni rozmówcy też podkreślają klasę aktorską Więckiewicza. I to, że potrafi bez fuszerki zagrać w serialach tak jak w "Odwróconym" czy w "Londyńczykach".

Ale Więckiewicz to idol dużego ekranu przede wszystkim. Na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni znowu zachwycił grą. Tym razem w "Wymyku" Grega Zglińskiego. Scenarzysta mówił, że rolę Alfreda pisał tylko i wyłącznie ze świadomością, że zagra go Więckiewicz. Nikt inny. O tym, że ten aktor ma pozycję jeśli nie idola to na pewno zawodowca na szczycie, świadczy choćby liczba produkcji w ostatnich dwóch latach z jego udziałem. To m.in. "Różyczka, "Kołysanka", Wymyk", "Trick", "Ukryci" czy "Baby są jakieś inne". Jeśli więc idol, to na pewno bardzo zapracowany.
Dla Krzysztofa Skiby w rankingu topowych aktorów mieści się także Andrzej Grabowski.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
- To aktor, który potrafi zagrać wszystko, kartkę papieru i kiść bananów. W sitcomie "Świat według Kiepskich" jest świetny, ale równie doskonały był w "Bożej podszewce" czy "Pitbulu". To dla mnie także pierwsza liga - mówi muzyk. Do tej listy dodaje jeszcze nazwisko Jana Frycza, który także jest wielowymiarowy, rewelacyjny w slapstikowej komedii, w której ukrywa się z kochanką przed żoną, jak i w poważnych, dramatycznych "Pręgach". Zdaniem Skiby są jeszcze idole, którzy zasługują na wspomnienie. Chociażby Janusz Gajos, który rządzi dużym ekranem już kilkadziesiąt lat, chociaż zaczął od małego, czyli od "Czterech pancernych i psa".

- Zakościelny, Małaszyński, Deląg? - oni się idealnie nadają do ról w komediach romantycznych. Tam nie trzeba wielkiego aktorstwa, wystarczy ładnie wyglądać. Najlepiej gdyby w takiej komedii było ich dwóch. Jeden dobry, drugi zły. I ten dobry powinien być na pewno ładny. Oni muszą być jak z kobiecych marzeń. Zakościelny, Małaszyński idealnie do tych marzeń pasują. Słyszałem taką anegdotę o Delągu, że nawet jak pije herbatę, to widać, że... udaje. Ale ja bym się tam nie czepiał chłopaków. Grają przyzwoicie. To jednak nie wystarczy, żeby być jak Szyc - kończy Skiba.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Źródło: Dziennik Bałtycki: Być jak Borys Szyc, czyli kogo kochamy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!