Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do zobaczenia, telewizorku, czyli wspomnienia analogowej TV [FILMY]

Redakcja
Tygodniowy program telewizyjny z 1974 roku
Tygodniowy program telewizyjny z 1974 roku DZ
1 sierpnia żegnamy "bańki", czyli telewizory kineskopowe, "śnieg", czyli zakłócenia w odbiorze i inne przyjemności analogowej telewizji. Poprosiliśmy naszych dziennikarzy, żeby przypomnieli sobie swoje pierwsze i najzabawniejsze doświadczenia z telewizją i telewizorami. Bywało śmiesznie. A czasem strasznie

Marek Twaróg: Pierwszy, drugi, Czechy i śnieg

Moja historia telewizyjna to polski, czarno-biały telewizor Lazuryt. Do dziś mówię "przekręcę na Dwójkę", albo - co gorsza - wołam do syna "Kuba, przekręć na TVN", zamiast "przełączę", "przełącz". A to dlatego, że za dziecka w domu stał Lazuryt z gałką po prawej stronie pudła, którą kręciło się, by wybrać jedną z czterech pozycji (!): jedynka, dwójka, czeski i nic (śnieg). Nie narzekałem wtedy na Lazuryta, bo co bogatszych kolegów Rubiny w jednym czy dwóch przypadkach lądowały na śmietniku ze smętnie popalonym plastikiem. Mówiło się, że Rubiny wybuchają. Tego nie doświadczyłem, ale, że stawały w płomieniach - o tak, to prawda.

Grzegorz Lisiecki: Czarno-biały smutek, czyli Kanada-ZSRR

Pamiętam, jak przez mgłę: telewizor Unitra, dzięki któremu mogłem oglądać czarno-białe mecze z hokejowych mistrzostw świata grupy A. W tamtych czasach Kanadyjczycy za cholerę nie mogli pokonać "amatorów" ze Związku Radzieckiego, co powodowało mój czarno-biały smutek.

Beata Sypuła: Podbrzusze gąski Balbinki

To było piękne pudło... Pierwszy telewizor w moim rodzinnym domu - rok 1963. Miałam 4 lata i mogłam godzinami siedzieć pod czterema szeroko rozstawionymi nogami, na którym stała potężna drewniana skrzynia telewizora Klejnot. Na szklanym ekranie więcej było śniegu, przelatujących pasów w różne wzorki, które kojarzyły mi się z koszmarem dzieciństwa - elastycznymi rajstopami w podobne esy-floresy. Niewiele kumałam z tego, co pudło pokazywało, ale fascynował mnie świat pod jego spodem: jakieś jarzące się lampy, płytki z tajemniczymi hieroglifami obwodów, cewki, druciki. Rzut na podbrzusze potwora - i na ekran. Na podbrzusze - ekran. Jakim cudem zalęgła się tam gąska Balbinka? I skąd przychodził Jacek z Agatką?
Fascynatów pudła było więcej - schodzili do moich rodziców z całej ulicy, szczególnie na nadawany w czwartkowy wieczór Teatr Sensacji Kobra - z wijącym się na ekranie potworem, zapowiadającym seans. Mieszkania były małe, ludzi dużo - do rana niósł się po domu swąd wypalanych przez sąsiadów papierosów "Korsarz" (?), "Sport", "Femina".

Telewizyjna marka Klejnot, Wisła, Neptun, jaka pojawiła się w bliższej i dalszej rodzinie, była PRL-owskim bublem, chooć cudem na miarę szarych Gomułkowskich lat. Dlaczego jednak - ach, złośliwość rzeczy martwych - pudło psuło się zawsze w przełomowych momentach: przed arcyważnym meczem, superkinem? Gdy nie pomagało walenie z góry pięścią, grzebanie widelcem w sekretnym miejscu (znanym tylko memu ojcu), czy zaklinanie techniki przez westchnienia mojej matki - trzeba było wzywać fachowca. Przyjeżdżał z tajemniczą miną i wypchaną teczką, grzebał krótko, pił kawę za kawą długo, kręcił  głową z namysłem, wreszcie - CUD! Lampa wstawiona do pudła i czerwona stówka włożona do portfela zadziałały - pudło ożyło. Znów mogliśmy bać się kobry na ekranie, czekać na Balbinkę, na zaśnieżonej murawie widzieć mistrzowskie zwody Pele, zakończone krzykiem na całą ulicę: Jeeeeeeeeeeeest!!!!

Nadal drewniane pudło z tamtych czasów ma dla mnie magiczną moc przyciągania. I choć dziś nie wzywa się do płaskiego cacka żadnego gościa z lampami, jakoś mi tamtego Klejnotu w moim domu brak.

Katarzyna Kapusta: Ile dziadkowie mogli wytrzymać

Z wielka fascynacją przesiadywałam przed telewizorem u mojej babci oglądając rano "Domowe przedszkole" a następnie programy przyrodnicze, czytane miękkim głosem Krystyny Czubówny. Domowe przedszkole zawsze zaczynało się piosenką  "Gdzie jest słonko kiedy śpi, czy wilk zawsze bywa zły?". Niemal z uporem maniaka dzień w dzień śpiewałam w raz z czołówką piosenkę tak głośno jak się tylko dało i ile dziadkowie mogli wytrzymać.

Jacek Bombor: Miś Yogi z korkiem w dolnej części postaci

Jako dzieciak oglądałem z zapartym tchem program Adama Słodowego "Zrób to sam". Gdy w sklepach z zabawkami nie było zabawek, trzeba było kombinować. Majstersztykiem był niejaki Miś Jogi z tektury, który - uwaga - chodził po biurku pana Adama, przebierając rytmicznie nóżkami. Magia! Otóż trzeba było wyciąć cztery nóżki w okręgu, podpiąć pinezką i korkiem na dole postaci i już model zasuwał. Proste? I jak tak wspominam teraz, straszne. Choć pół klasy się bawiło...

A pamiętacie kultowe 5, 10, 15? Jako dziecię zapracowanych robotników oglądałem to zawsze, od małego do nastolatka. Pamiętam twarze prowadzących, Marcin Tyszka na przykład (dziś znany jako zmanierowany juror-fotorgafik w programie "tapmadl" w TVN. Albo nawet Piotr Kraśko tam bywał, czy obecnie prezenterka VIVY, Gosia Halber, wtedy nastolatka zakochana w Beatelsach.

Ryszard Parka: Ten drugi pan

Z dziecięcej kolekcji dźwięków pamiętam trzy: Skaldów, do bólu granych w radiowej Jedynce, trzeszczący Głos Ameryki wieczorami i pewnego pana, który przeszkadzał w dobranocce. Właściwie dwóch panów. Jednego identyfikowałem dość wcześnie. Nazywał się Gierek i potrafił gadać bez sensu od Zwierzyńca do Wieczoru z Dziennikiem, wypychając z programu Dobranockę. Nie lubiłem go, czemu dawałem wyraz głośną krytyką - ku przerażeniu rodziców.

Drugi pojawiał się nieregularnie i raczej na krótko. Nigdy nie było go widać. Przez chwilę podejrzewałem, że może to ten sam z Głosu Ameryki. Ale nie. Ten trzeszczał jeszcze bardziej. Zupełnie nie dało się zrozumieć o co mu chodzi. W dodatku kiedy się odzywał, obraz w telewizorze zaczynał skakać. W samym środku Klossa, albo Czterech pancernych!!!

Z czasem Gierka zastąpili kolejni wypychacze dobranocek, a ten drugi pan pojawiał się jakby rzadziej i na krócej. Zniknął na dobre jakoś po 1989 roku. Tylko Skaldowie w Jednynce zostali.

Robert Siewiorek: Za długo oglądać się nie da

Moja śp. Babcia miała telewizor jaka pierwsza we wsi (nazywał się Topaz). Schodzili się więc wieczorami sąsiedzi, żeby pooglądać. Któregoś dnia przyszedł taki sąsiad z rodziną (liczną, bo miał 10 dzieci), który wcześniej nie miał jeszcze okazji oglądać. A ponieważ to był czas żniw i akurat tego dnia kosili zboże u babci, nikt z domowników nie miał czasu, by z sąsiadem i spółką usiąść przy TV. Jeden z wujków wpuścił więc tylko towarzystwo do pokoju, włączył telewizor i wrócił na pole.

Po jakichś dwóch godzinach sąsiad przyszedł na pole, żeby podziękować za gościnę. Stwierdził, że bardzo ładny ten telewizor, ale więcej niż godzinę nie da się go oglądać. A ponieważ nie wie jak się go wyłącza, by nic nie zepsuć - zostawił włączony. Po czym podziękował jeszcze raz i poszedł.

Kiedy wujek wrócił do domu, by  telewizor wyłączyć, zobaczył na nim obraz kontrolny. Okazało się, że tego dnia jeszcze nie puszczali żadnych programów. Najwcześniejszy miał być dopiero za pół godziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo