Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trucizna z Jury trafiła do sądu w Myszkowie

Krzysztof Suliga
archiwum
W środę ruszył proces trucicieli środowiska. Obaj oskarżeni nie przyznają się do przestępstwa.

Na ten proces czekaliśmy półtora roku. Wczoraj na ławie oskarżonych zasiedli myszkowianin Wiesław S. i mieszkaniec Staszowa Rafał S. - właściciel firmy zajmującej się gospodarką odpadami.

Według prokuratury to oni omal nie doprowadzili do katastrofy ekologicznej na Jurze. W roku 2010 najpierw zwozili, a potem podrzucali na terenie powiatu myszkowskiego beczki i pojemniki z trującymi chemikaliami. Prokuratura oskarża ich o spowodowanie zagrożenia dla środowiska. Wiesław S. oskarżony jest także o spowodowanie zagrożenia dla zdrowia i życia ludzkiego. Wynajął bowiem robotników do załadunku i rozładunku niebezpiecznych substancji, nie zapewniając im odpowiedniego zabezpieczenia.

Wiesław S., który wcześniej sąd uprzedził, że nie będzie składał wyjaśnień, zdecydował się wczoraj mówić. Nie przyznaje się jednak do zarzucanych mu czynów. Twierdzi, że jedynie wynajął Rafałowi S. część nieruchomości, której jest współwłaścicielem, oraz część magazynowych zabudowań. Starał się o uzyskanie w starostwie pozwolenia na składowanie odpadów na terenie posesji, ale go nie uzyskał.

- Pan Rafał obiecał mi, że kupi teren, który ode mnie dzierżawił. Nie interesowało mnie więc, co tam przywozi - mówił przed sądem Wiesław S. Sam na zlecenie Rafała S. organizował jednak wyładunek odpadów, wynajmując do tego celu wózek widłowy. Jak stwierdził, Rafał S. dawał mu za to około 1500 zł. Na posesję w Myszkowie docierały samochody z odpadami z firmy w Staszowie oraz transporty z Rypina, które odbywały się zawsze po potwierdzeniu ich przez Rafała S.

Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do wywożenia śmieci na dzikie wysypiska. Wiesław S. twierdzi, że z jego posesji nie wyjechał żaden samochód z odpadami. Rafał S. także zaprzeczył, jakoby miał coś wspólnego z beczkami odnalezionymi w Dębowcu i Lgocie Górnej.

Wiesław S. wyjaśniał, że nie zakopał toksycznych odpadów na swojej posesji. Zlecił natomiast uporządkowanie terenu przed kontrolą z ochrony środowiska. Jak twierdzi, operator zepchnął do dołu przy okazji, bez jego zgody, także przysypane wtedy jeszcze śniegiem odpady, które znajdowały się na placu.

Odpady nadal znajdują się w magazynie na posesji. Gmina Myszków nie uzyskała pieniędzy na ich utylizację.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!