Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sędzia Webb ukradł Polakom zwycięstwo

Rafał Romaniuk, Piotr Wierzbicki Wiedeń, Austria
Polscy kibice po meczu nie kryli rozczarowania
Polscy kibice po meczu nie kryli rozczarowania Grzegorz Jakubowski/POLSKA
Wczorajszy mecz nie był wyrafinowanym wiedeńskim walcem, a raczej nieudolną próbą podrygiwania w dyskotece.

Przed rozpoczęciem spotkania Leo Beenhakker namawiał naszych piłkarzy, by "zatańczyli z Austriakami".

Wydawało się, że bramka Rogera Guerreiro strzelona w pierwszej połowie da nam zwycięstwo, dzięki któremu zachowamy szanse awansu do ćwierćfinału Euro 2008. I prawie się udało.

Austriacy w 92. minucie zdołali jednak wyrównać. Z karnego. Dodajmy: z karnego, którego nie było! Angielski sędzia Howard Webb zrobił wszystko, by bezczelnie wydrukować "jedenastkę". Inaczej bowiem nie można nazwać tego, co wydarzyło się wczoraj na stadionie Ernsta Happela. Fakt Mariusz Lewandowski przepychał się z Sebastianem Proedlem, ale upadek Austriaka był co najmniej teatralny.

Jeszcze liczyliśmy na Artura Boruca. Tyle razy ratował nas w tym meczu. Dwadzieścia tysięcy Polaków na stadionie w Wiedniu, kolejne 40 tysięcy na ulicach stolicy Austrii i pewnie znów 10 milionów przed telewizorami wstrzymało oddech. A może zdarzy się cud i Vastić nie trafi do bramki. Niestety, nie spudłował, Boruc nie miał żadnych szans. 1:1. Teraz, by awansować, musimy wygrać z Chorwatami, a Austriacy pokonać Niemców, ale my musimy strzelić co najmniej bramkę więcej niż Austriacy.

Czy to jednak możliwe? Trudno być optymistą, gdy przeanalizuje się, jak grali wczoraj biało-czerwoni. Mecz rozpoczął się dla naszej drużyny fatalnie. Pozwoliliśmy Austriakom swobodnie rozgrywać akcje, co mogło skończyć się katastrofą. W 11. min Marcin Wasilewski wycofał piłkę do Mariusza Jopa, a ten nie wiedząc, że ma za plecami Martina Harnika, próbował spokojnie opanować futbolówkę przed polem karnym. Przeliczył się. Obrońca FK Moskwa dał się ograć jak dziecko austriackiemu napastnikowi. Harnik strzelił potężnie, Artur Boruc leżał już na ziemi i patrzył, jak piłka zmierza do jego bramki. Ale ta odbiła się od słupka. W tym momencie w polskim sektorze można było usłyszeć "uffff".

Po tej akcji przez dobre kilka minut polska drużyna zachowywała się na boisku tak, jak bokser po potężnym lewym sierpowym. Byliśmy całkowicie zamroczeni, oszołomieni, zagubieni, bezradni. Tę wyliczankę można zresztą ciągnąć w nieskończoność. Próbowaliśmy się bronić, klinczować, ale bezskutecznie. Nasi obrońcy popełniali idiotyczne błędy, a Austriacy, mając wiele miejsca do popisu, urządzali sobie prawdziwe show. Mijali polskich defensorów jak slalomowe tyczki.

Na szczęście mieliśmy Boruca, który dokonywał w bramce rzeczy kosmicznych. Od dawna wiedzieliśmy, że golkiper Celticu Glasgow to gracz klasy światowej. Ale wczoraj "Arczi" przeszedł sam siebie. To on zatrzymał Austrię. To była galaktyczna wręcz gra!

Gdy wszyscy modlili się, by dotrwać do końca pierwszej połowy, sprawę w swoje ręce wziął zupełnie dotąd niewidoczny Ebi Smolarek. Delikatnie dośrodkował w pole karne do Marka Saganowskiego (jego wyjście w pierwszym składzie zaskoczyło chyba nie tylko Austriaków) tuż nad głowami wysokich obrońców. "Sagan" wykonał efektowny zwód, podał wzdłuż bramki, a na miejscu był już Roger Guerreiro.

Pomocnik Legii nie mógł pomylić się z tak bliskiej odległości (3 m do celu). Polski sektor oszalał, a w tym momencie Jasio Guerreirowski uniósł ręce w kierunku nieba. Zadedykował bramkę ojcu, swojemu największemu kibicowi, który zmarł kilkanaście tygodni temu. Radości nie przerwała nawet powtórka akcji na ogromnym telebimie, która wyraźnie pokazała, że Roger był na spalonym. Sędzia nie zareagował. Na nasze szczęście. Ale zemściło się to w końcówce meczu.

Beenhakker zaskoczył składem, jaki delegował na wczorajszy mecz. Przed spotkaniem zapowiadał możliwe zmiany na czterech pozycjach w porównaniu z meczem z Niemcami. O tym, że Roger zastąpi kontuzjowanego Macieja Żurawskiego, wiadomo było już od kilku dni. Do ostatniej chwili ważyły się losy Mariusza Lewandowskiego. Lekarze dwoili się i troili, by postawić pomocnika Szachtara Donieck na nogi. Udało się.

Decyzję o tym, że "Lewy" zagra, Beenhakker podjął ponoć cztery godziny przed rozpoczęciem spotkania. Jednak od pierwszych minut widać było, że Lewandowski ma ogromne problemy z poruszaniem się po boisku. Nie nadążał, podobnie jak Dariusz Dudka, za szybkimi rywalami. To głównie słaba postawa tej dwójki, do spółki z Jopem, doprowadziła do tego, że w pierwszej połowie przeżywaliśmy prawdziwy horror.

Jeśli chodzi o obecność w pierwszej jedenastce Saganowskiego być może Beenhakker posłuchał podpowiedzi Zbigniewa Bońka, który wczoraj na łamach "Polski" apelował o danie szansy "Saganowi". Zibi twierdził, że wątły Smolarek w pojedynkę nie ma szans z dryblasami grającymi w austriackiej obronie. I Saganowski wystąpił, ale nie w ataku, lecz na prawej pomocy. Przed rozpoczęciem spotkania wyglądał na mocno zestresowanego. W tunelu prowadzącym na boisko był jak Gołota przed walką z Tysonem. Nerwowo poruszał głową, ale gdy wyszedł na plac gry, trema minęła i był jednym z najlepszych w polskiej drużynie.

Być może jednak w ogóle by nie zagrał, gdyby podczas środowego treningu na stadionie w Wiedniu urazu stawu skokowego nie doznał Łukasz Piszczek. Pomocnik Herthy Berlin, który jeszcze kilka dni temu wylegiwał się na greckich plażach (zastąpił Jakuba Błaszczykowskiego), podczas ostatniej gierki na treningu w Bad Waltersdorfie grał w silniejszej drużynie. Problem Beenhakkera, czy go wystawić, rozwiązał się jednak sam.

Nie obyło się też bez roszad w obronie. Paweł Golański, antybohater meczu z Niemcami, nie dostał od razu okazji, by odpokutować swoje grzechy. Spekulowano, że szansę otrzyma Jakub Wawrzyniak. Leo postawił jednak na sprawdzonych graczy z eliminacji ME. Na lewą obronę został przesunięty Michał Żewłakow, a jego miejsce w środku zajął Jop, który zagrał obok Jacka Bąka.

Jop spisywał się jednak fatalnie. Na szczęście spostrzegł to Leo i podziękował mu już po pierwszej połowie. Na boisku pojawił się Golański. I gra w destrukcji po przerwie wyglądała lepiej. O niebo lepiej. Zresztą nie tylko w obronie. Widać było, że strzelona bramka była tym, czego nasz zespół potrzebował. I właśnie dzięki luzowi i swobodzie mogliśmy oglądać popisy Rogera. Taka gra jak wczoraj nie wystarczy jednak, by wygrać z Chorwacją (mecz w poniedziałek o 20:45 w Klagenfurcie). Bo styl, w jakim podopieczni Slavena Bilicia rozprawili się z Niemcami, musi budzić respekt.

Zwłaszcza że w kolejnym meczu o wszystko (na szczęście już nie tylko o honor) na miejscu Andreasa Ivanschitza zagra Luca Modrić. Po wczorajszym meczu nikogo już chyba nie dziwi, że Jan Urban, zajmujący się w polskiej kadrze obserwowaniem rywali, stwierdził, iż Ivanschitz, kapitan Austriaków, nie jest nawet piłkarzem średniej europejskiej klasy. W spotkaniu z Polską ta teza znalazła potwierdzenie. Największy gwiazdor gospodarzy zawiódł na całej linii. Trener Josef Hickersberger zdjął swojego pupila w 64. min.

Modrić, który poprowadzi w poniedziałek grę Chorwatów, to jednak zawodnik z innej bajki. Trener Beenhakker i spółka mają trzy dni, by zastanowić się, jak go zatrzymać. Jeśli to się uda, będziemy z niecierpliwością śledzić doniesienia z toczącego się w równolegle spotkania Austria - Niemcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sędzia Webb ukradł Polakom zwycięstwo - Portal i.pl