Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Walczak: Mój dom to mój język

Henryka Wach-Malicka
Ireneusz Walczak i jego obraz "Godać = Mówić". Na zdjęciu obok: płótno zatytułowane "Sygnatury"
Ireneusz Walczak i jego obraz "Godać = Mówić". Na zdjęciu obok: płótno zatytułowane "Sygnatury"
Czy słowa mogą być tematem obrazu? Profesor Ireneusz Walczak udowodnił, że mogą. Pod warunkiem, że to słowa ważne dla artysty, wyrażające jego emocje i sięgające do korzeni tożsamości. Pisze Henryka Wach-Malicka

Niektórzy szczerze się dziwili. Tworzyć obrazy ze słów, z jakichś tekstów? Niby po co? Inni byli zaniepokojeni. - Walczak, te twoje nowe obrazy - mówili - to jakieś takie nie w twoim stylu są, odstają od tego, co namalowałeś dotąd...

Ale goście wernisażu w warszawskiej Galerii Krytyków byli zachwyceni. Siedzieli i rozmawiali z artystą tak długo, aż prawie uciekł mu ostatni pociąg do Katowic. W recenzjach podkreślano natomiast oryginalność prezentowanych przez niego prac.

Ireneusz Walczak słucha cierpliwie tego, co inni mają do powiedzenia o jego obrazach. W końcu sztukę tworzy się dla odbiorcy. W tym przypadku - także (!) dla autora, bo ten cykl ważny jest przede wszystkim dla niego. Pewnego dnia zaskoczył przecież samego siebie.

- Pewnego dnia - powtarza - nagle poczułem, że muszę się określić. Niech to się nazywa "odnaleźć tożsamość" albo "wrócić do korzeni". To był impuls, specjalnie tego nie planowałem, nie miałem nawet pewności, czy taki moment w ogóle nadejdzie. W 2007 roku, po wystawie w katowickim Biurze Wystaw Artystycznych, zupełnie nieoczekiwanie wróciły jednak do mnie słowa. To były śląskie słowa. Zapamiętane z dzieciństwa, ze szkoły, z podwórek w Chorzowie-Batorym, Siemianowicach, Rudzie Śląskiej.... I choć gwara nie była moim pierwszym językiem, po kilkudziesięciu latach wróciła zaskakująco silnymi skojarzeniami i wspomnieniami.

Ze słów - śląskich, polskich, czasem angielskich - postanowiłem zbudować tło obrazów swojego nowego cyklu. Pierwszy obraz nazywał się "My house is my castle". Nawiązując do niego, wkrótce cały cykl, zatytułowałem...

... "My house is my language"

To był także tytuł jednego z pierwszych obrazów tej niezwykłej serii. Płótna, jak na nasze przyzwyczajenia, są ogromne. I mają nieomal publicystyczne tytuły, Ireneusz Walczak chce bowiem, żebyśmy podążali za jego myślą i wybranym tematem.

Z daleka obraz "My house is my language" robi wrażenie gigantycznie powiększonego planu jakiegoś budynku. I jest nim w istocie - to plan stuletniego domu, w którym artysta mieszka ze swoją rodziną w Siemianowicach Śląskich. W tym domu rodzina żony artysty, Adriany, przez cały wiek mówiła po polsku i po śląsku. Ale na obrazie śląskie słowa są tylko wewnątrz budynku, zamknięte linią murów, wokół których toczy się współczesne życie, jakby inna rzeczywistość.

- Zanim namalowałem ten obraz - mówi Ireneusz Walczak - przez długie godziny rozmawiałem z bliskimi. Opowiadali, że gwara to był jednak głównie język domowy, rodzinny; język intymny, a nie oficjalny. Oficjalnie, niekiedy wręcz tępiony. Dziadek żony, na przykład, został administracyjnie zmuszony do zmiany nazwiska. Śląską gwarę karczowano też w szkole, czego już sam doświadczyłem. Choć poniekąd... w odwrotnym kierunku.

Moi rodzice wrócili na Górny Śląsk, gdy miałem 8 lat. Mówiłem poprawną polszczyzną, w szkole miałem doskonałe oceny, ale na podwórku odpadałem z gry. Nie potrafiłem mówić po śląsku, więc nie pasowałem do reszty. Ale się zawziąłem i w końcu nauczyłem tych słów, które teraz wpisałem w ściany domu na obrazie. Mój dom to mój język. I wszystko jasne. Przynajmniej dla mnie.

"Chłopaki nie martwcie się o nic. Będzie dobrze"

Ireneusz Walczak mieszka koło słynnej siemianowickiej "oparzeniówki". Tu nikt nie mówi Centrum Leczenia Oparzeń, tylko "oparzeniówka" właśnie. I wszyscy wiedzą, że jak w środku nocy zaczynają wyć syreny karetek pogotowia, to znaczy, że "oparzeniówka" podejmuje walkę o czyjeś życie. Niestety, najczęściej o życie górników, wyciągniętych z ogarniętych pożarem przodków kopalń. I ludzie wiedzą także, jaki będzie scenariusz następnych wydarzeń.

Najpierw nastąpi chaos i potok sprzecznych informacji. Potem straszliwy dramat rodzin, które najczęściej nie wiedzą, kto został przywieziony, a kto został pod ziemią i jakie są szanse na przeżycie najbliższych. A potem, niemal na pewno w świetle kamer, przyjadą dygnitarze różnych szczebli i ich świty.

Notable będą "przejęci tą straszną tragedią". Będą obiecywać, że "nikt nie zostanie bez pomocy i nikomu nie zabraknie wsparcia". To potrwa godzinkę, może dwie. I wyjadą, a przed "oparzeniówką" zostaną przerażeni ludzie, niemal pewni, że z urzędniczych obietnic zostaną tylko słowa.
I to z tych słów bez pokrycia, przepisanych z oficjalnych wypowiedzi i komunikatów, stworzył Ireneusz Walczak tło swojego kolejnego obrazu. Szare litery na czarnym tle i proste, geometryczne linie-chodniki, nawiązujące do tzw. infografik, drukowanych w gazetach.

- Ten obraz - mówi artysta - namalowałem po katastrofie w kopalni Halemba, a jego tytuł jest dokładnym cytatem z wypowiedzi jakiegoś "czynnika oficjalnego". Im dłużej tu mieszkam, tym bardziej zdumiewa mnie, jak bardzo urzędniczy język nie pasuje do tych strasznych sytuacji. I jak bardzo jest pusty i powierzchowny.

"Sygnatury"

Żółć to kolor ciepły, zwykle wywołujący pozytywne odczucia u widza. Chyba, że jest to żółć w odcieniu cytrynowym; wtedy instynktownie czujemy lęk i podskórną obawę. Obraz Ireneusza Walczaka, zatytułowany "Sygnatury" skomponowany jest w zimnym odcieniu bieli, cytrynowej żółci i czerni.

To płótno poświęcone pamięci Henryka Sławika. Wspaniały człowiek, urodzony w okolicach Jastrzębia-Zdroju, który w czasie II wojny światowej uratował na Węgrzech tysiące polskich i żydowskich uchodźców, przez lata był postacią zapomnianą, zupełnie nieobecną w naszej historii. Ireneusz Walczak poznał jego historię zanim jeszcze Sławika "odkryto" i ogłoszono bohaterem.

- Zacząłem szukać - wspomina malarz - jakichkolwiek informacji o tym człowieku, ogromnie przejął mnie i wzruszył jego los. Bohaterstwo, tragedia, zapomnienie; jak w greckiej tragedii. Długo nie wiedziałem, jak namalować obraz, który oddawałby hołd takiej odwadze i takiemu heroizmowi. Udowodniono, że Sławik uratował tysiące nieznanych sobie osób, niektórych nazwisk do dziś nie udało się ustalić!

W końcu trafiłem na zapis konfrontacji Henryka Sławika z jego współpracownikiem, dr. Józefem Antallem. Sławik nie zdradził Niemcom niczego, wziął winę na siebie, uratował czyjeś życie kolejny raz. Został zamordowany w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen, a potem na długo przepadł w pamięci historycznej, także w Polsce. Na obrazie "Sygnatury" pędzlem "przepisałem" fragment stenogramu tej konfrontacji... A te pieczątki to znaki ocalenia. Pozwalały uciec przed śmiercią tysiącom ludzi, którym Sławik i Antall dostarczyli podrobione dokumenty.

"Godać = Mówić" i "Połącz kropki"

Obraz "Godać = Mówić" sam artysta określa jako "frywolny, nieco jarmarczny, na pewno przekornie pogodny". Tym razem płótno pokrywają wyłącznie litery.

Malowane jaskrawymi kolorami układają się w nietypowy śląski słownik. Jest tu i klapsznita, i ryczka, i ulubione słowo artysty, czyli maszkiecić. Komuś, kto zna śląską gwarę, czytanie tej litanii wyrazów sprawia prawdziwą frajdę. Przypominają się ludzie, których kiedyś słyszeliśmy i sytuacje, w jakich te słowa padały. Ale wbrew pozorom ich dobór wcale nie jest przypadkowy!

- To prawda - mówi Ireneusz Walczak - że dobierałem słowa, według pewnego klucza. To te, które można odnaleźć w staropolszczyźnie albo mają staropolskie pochodzenie. Bo przecież jest tak, i dawno to odkryto, że właśnie gwary przechowały archaizmy, wyparte ze współczesnej polszczyzny. Gdy wracałem do moich polsko-śląskich korzeni, to droga prowadziła poprzez pojedyncze słowa. Dla kogoś ten obraz to tylko zwyczajny zbiór liter. Dla mnie - tożsamość.

Kolejne płótno "Sztuka biegania" jest zupełnie inne w nastroju. Obraz, z dominującą szarością tła, zainspirowany został coroczną imprezą, zwaną "Biegiem Korfantego".

- Cała nasza rodzina - mówi Walczak - to "korfanciorze". Ile myśmy godzin na ten temat przegadali! Ciotka Czesia, na przykład, szczyciła się nawet tym, że brała udział w III powstaniu śląskim. Na delikatną sugestię, że była wtedy niemowlęciem, odpowiadała z godnością: "ale w moim wózku powstańcy broń przewozili". Co było prawdą.

Na pamiątkę tej rodzinnej tradycji, jeden z obrazów artysta zatytułował "Połącz kropki". Na czarnym tle, szarymi literami wypisał tam teksty powstańczych piosenek, a na nich pojedyncze punkty. Po ich połączeniu powstaje zarys Pomnika Powstańców Śląskich...

Ireneusz Walczak

Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, w której prowadzi pracownię malarstwa (od II do V, dyplomowego, roku).

Urodzony w 1961 r. w Świdnicy jest absolwentem katowickiego Wydziału Grafiki krakowskiej ASP (1988).

Dwukrotnie otrzymał stypendium: Ministerstwa Kultury i Sztuki (1988) oraz The Pollock-Krasner Foundation Nowy Jork, USA.

Obrazy Ireneusza Walczaka prezentowane były w licznych galeriach polskich i zagranicznych, m.in. w Niemczech i we Włoszech. Jest laureatem wielu nagród, w tym Grand Prix Konkursu Malarskiego im. R. Pomorskiego oraz I Światowego Triennale Małych Form Graficznych we francuskim Chamalieres. Uprawia także sztukę plakatu i grafikę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ireneusz Walczak: Mój dom to mój język - Dziennik Zachodni