Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Stuhr: Wiem, że wygram z tą chorobą

Redakcja
Jerzy Stuhr
Jerzy Stuhr Marcin Makówka
- Dzisiaj dostałem list ze sznureczkiem, od dziewczynki, która napisała, że mam ten sznureczek stale nosić, bo to jest jej pozytywna energia. Tyle ludzi pozytywnie się we mnie włącza, że te różne czasem "gorzkie żale" na temat publiczności i gorzkie obserwacje, gdzieś uciekają i w ogóle o nich zapominasz, natomiast wiesz i widzisz, że tak naprawdę jesteś ulubieńcem tej publiczności. I oni ci dobrze życzą, co w dzisiejszych czasach, w naszym kraju nie jest takie oczywiste i ogólnie przyjęte. - opowiada nam Jerzy Stuhr o swojej chorobie.

Sporo się o Panu pisze ostatnio. Nawet nie tylko przy okazji "Habemus papam"…
Powiem więcej: w niewielkim stopniu dotyczy to tego filmu, ale raczej mojej choroby. Ale chętnie się w ten temat włączę. To dla mnie jedyna okazja, żeby podziękować ludziom za ogromną sympatię, którą mi dzień w dzień przekazują. Dzwonią, piszą, e-mailują. Wierzący w modlitwach deklarują swoją więź ze mną, inni w energii, którą mi przesyłają. Dzisiaj dostałem list ze sznureczkiem, od dziewczynki, która napisała, że mam ten sznureczek stale nosić, bo to jest jej pozytywna energia. Tyle ludzi pozytywnie się we mnie włącza, że te różne czasem "gorzkie żale" na temat publiczności i gorzkie obserwacje, gdzieś uciekają i w ogóle o nich zapominasz, natomiast wiesz i widzisz, że tak naprawdę jesteś ulubieńcem tej publiczności. I oni ci dobrze życzą, co w dzisiejszych czasach, w naszym kraju nie jest takie oczywiste i ogólnie przyjęte.

Dlatego i dzięki temu coraz mocniej czuję, że jednak nic złego mi się stać nie może, że ja to przewalczę, a podobno taki stan optymizmu sprzyja skutecznej walce z tą chorobą. Sprzyja pewności, że jednak dam radę. Że może, gdy skończy się moje leczenie, nie będę miał jeszcze kondycji na olimpiadę w Londynie, ale choć pod kontrolą, będę funkcjonował normalnie. I w pełni sił fizycznych i psychicznych. A poza tym, przecież ja za kilka miesięcy osiągam wiek emerytalny i przechodzę na emeryturę. I chciałbym to podtrzymać. Zwłaszcza że pedagogika nie jest już dla mnie takim ziszczeniem powołania jak niegdyś. Nie potrafię z pedagogiki wykrzesać już nic twórczego. Niestety. Pewnie największa wina jest po mojej stronie, że oddaliłem się od mentalności młodych ludzi. Ich temperamentu, języka, upodobań. A jeśli tu nie nawiąże się porozumienia, to nie ma czego szukać w pedagogice, w której chce się nie tylko uczyć tego, którą nogą na scenę wejść, ale chciałoby się nauczyć pewnych przekonań, kanonu…

A jak tego nie ma, to wzbudza się u mnie to drugie pragnienie, które całe życie we mnie kiełkowało, mianowicie dążenie do wolności. Żeby się wszystko to, co jeszcze zrobię, co mi się twórczego przydarzy - działo już całkowicie na moich warunkach. Pisanie, o którym myślę - a o to pewnie łatwiej - i realizowanie filmów - jeśli się uda. Bo chociaż nie muszę kończyć kontaktów ze szkołą i mogę nadal być aktywny, to jednak w sposób naturalny kończy się moja przygoda ze szkolnictwem.

A trwała ona bardzo długo. Właściwie od zakończenia szkoły teatralnej. Od asystentury, jeszcze u Bronisława Dąbrowskiego, jeśli ktoś pamięta. Najpierw grałem u niego w dyplomie, w "Wiśniowym sadzie", a potem zostałem jednym z trzech jego asystentów. Ja byłem tym od… obierania pomarańczy. Potem byłem asystentem Jerzego Jarockiego, Edwarda Dobrzańskiego, potem pani Polony, która akurat przyszła do szkoły. I tak powolutku się wyzwalałem i przeszedłem drogę - aż po rektorowanie. Bardzo długie, bo 12-letnie. Więc to bardzo długie życie w szkole. I poza szkołą.

W dziedzinie teatralnej, aktorskiej - mam absolutne poczucie spełnienia. Ze wszystkich przywilejów mojego zawodu, atrakcji, poznawania świata, wszystko było. I najwyżej chciałbym gdzieś może jeszcze powrócić, ale już tak na zasadzie wspomnienia, choć bardziej prywatnego, niż zawodowego. Z zawodem - chyba nie mogło być więcej. Przy moich możliwościach i przy możliwościach zewnętrznych, w naszym kraju, w ograniczeniach, jakie istniały tu przez całe lata w dziedzinie poznawania świata, możliwości wyjazdów, pracy w innych kulturach - to właściwie osiągnąłem bardzo dużo. Przebiłem się przez te wszystkie frontony barier, granic - bez niczyjej pomocy. Oczywiście, tam gdzieś, w tych krajach, w których pracowałem, bardzo wielu ludzi mi pomagało. Ale jeszcze trzeba było pokonać bariery, żeby stąd wyruszyć. A tu nikt nie pomagał. I to wszystko się udało przewalczyć. Dziś jednak mniej o tym myślę. Bo z czasem strona prywatna coraz wyraźniej góruje nad stroną zawodową.

W moich myślach, we wspomnieniach, więcej jest rzeczy z mojego życia prywatnego, niż z zawodowego. Zawodowe… gdzieś wycieka, nie pamiętam, w których latach, w jakim kraju. A prywatne zostaje. Mnie się to wprawdzie miesza, bo przez całe lata, gdy miałem jakieś umowy w świecie, to wyjeżdżałem z rodziną. Bywało, że nawet razem pracowaliśmy. Np. przy "Kontrabasiście", gdy towarzyszył mi kwartet smyczkowy mojej żony. Moja rodzina zawsze uczestniczyła w moim życiu. A więc te wrażenia się gdzieś kumulują i nakładają. Ale o wiele bardziej dociera do mnie prywatność, niż zawód. Tak to teraz jest. I to mnie coraz bardziej interesuje.

Notowała: Maria Malatyńska

Miss Polonia z dawnych lat. Zobacz galerię najpiękniejszych kandydatek!

"Super pies, super kot"! Zobacz zwierzaki zgłoszone w plebiscycie i oddaj głos!

Mieszkania Kraków. Sprawdź nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska