Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjent nie żyje, personel się cieszy

Grażyna Kuźnik
Barbara i Piotr Łuczykowie zarzucają pielęgniarkom i lekarzom znieczulicę
Barbara i Piotr Łuczykowie zarzucają pielęgniarkom i lekarzom znieczulicę fot. mikołaj suchan
Ani lekarze, ani pielęgniarki nie pomogły 51-letniemu mężczyźnie. Błagał o ratunek, ale się go nie doczekał. Zmarł w strasznych męczarniach kilka godzin po przyjęciu na oddział. Wstrząsające wydarzenia miały miejsce w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu. Zdaniem świadków, personel medyczny w ogóle nie interesował się pacjentem.

- Takiej obojętności, znieczulicy i wrogości wobec chorych jeszcze nie widziałam - twierdzi Bożenna Kontek, przy której mężczyzna umarł.

Zawierciańska prokurator rejonowa, Ewa Guzik, zdecydowała o wszczęciu postępowania w tej sprawie. - Chcemy ustalić, czy zachowanie personelu miało jakiś wpływ na zgon tego człowieka - mówi.

Wątpliwości co do tego nie mają Barbara i Piotr Łuczykowie, którzy byli z wizytą u swojego chorego ojca. Szybko zorientowali się, że stan leżącego na łóżku obok mężczyzny, bardzo się pogorszył. Miał konwulsje, drgawki, tracił przytomność, spadał z łóżka. Krzyczał, że umiera. - Nie mogłam na to patrzeć i biegałam po pielęgniarki, żeby mu pomogły. Powiedziały, że to nie moja sprawa. Mam się nie wtrącać, bo się nie znam. Nie miały czasu, lekarz też. Starałam się temu choremu trochę pomóc, podawałam mu wodę. Mimo to czuł się coraz gorzej, był w agonii, wił się z bólu. Ale jeszcze mi dziękował - mówi Barbara Łuczyk.

W końcu jej zdecydowane działanie przyniosły efekt. W sali chorych pojawił się lekarz. - Zapytał chorego, czy pali papierosy. Pomoc była żadna. Nikt nie ratował mu życia. Nie dostawał odpowiednich lekarstw. Umarł w strasznych bólach. Znałam tego człowieka kilka godzin, ale nigdy go nie zapomnę - opowiada Barbara Łuczyk i nie może powstrzymać łez.

Świadkowie tego potwornego zdarzenia natychmiast zgłosili sprawę na policję.

- To woła o pomstę do nieba! Przywieźli człowieka w sile wieku na zwykły oddział w niedzielę, a w poniedziałek już nie żył. Jeśli był już w tak ciężkim stanie, powinien trafić gdzie indziej. Leżał, dokąd nie umarł - denerwuje się Bolesław Łuczyk.

Tymczasem personel szpitala w Zawierciu nie poczuwa się do winy.

- My same wiemy, co mamy robić. Nie znamy dokładnie zarzutów, ale się z nimi nie zgadzamy - mówi Małgorzata Chomik, przełożona pielęgniarek.

- Sprawę wyjaśniamy, ale z naszych ustaleń wynika, że pacjent był dobrze leczony. Nic się już dla niego nie dało zrobić. Zarzuty są nieprawdziwe - zapewnia Czesław Kawecki, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Powiatowego w Zawierciu.
Prokuratura zdecydowała się wszcząć śledztwo w sprawie śmierci 51-letniego Zbigniewa B. w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu. Świadkowie jego zgonu, do którego doszło w poniedziałek w ubiegłym tygodniu, uważają, że personel medyczny nie ratował jego życia.

Chociaż co najmniej trzy osoby alarmowały, że stan tego pacjenta z godziny na godzinę się pogarsza, nie robiło to wrażenia na pielęgniarkach. Lekarze też nie poświęcali konającemu większej uwagi.

- Traktowali nas jak awanturników, pielęgniarkom nie chciało się ruszyć, szukać lekarzy. Wolały się z nami kłócić, niż pomóc. Mówiły, że jak pacjent nie szanował zdrowia, to tak ma. Gdyby nie my, to pan Zbyszek zmarłby na podłodze, a sióstr to nie obchodziło - mówi z goryczą Piotr Łuczyk, który zgłosił sprawę na policję. W szpitalu odwiedzał wraz z siostrą Barbarą chorego ojca.

Zbigniewa B. przywieziono na I oddział wewnętrzny szpitala w niedzielę. Był pod kroplówką. Wtedy mógł jeszcze przytomnie mówić; opowiadał, że chyba ma migotanie przedsionków. Niedawno zmarła mu żona, czuł się samotny, został z trojgiem dzieci. W poniedziałek jego stan nagle się pogorszył. Miał silne bóle, dusił się, konwulsje wyginały jego ciało, spadał z łóżka, gubił kroplówkę. Krzyczał z bólu.

- Bardzo cierpiał, ale nikt z personelu nie przychodził. W desperacji zmusiłam siostry, żeby znalazły lekarza. Pojawił się młody człowiek, ale żadnych istotnych kroków nie podjął. Kazał podawać tlen, kroplówkę, co nic nie dało i poszedł. Pan Zbyszek dalej umierał. Przegrał, bo został sam, praktycznie bez medycznej pomocy, chociaż w szpitalu - dodaje Barbara Łuczyk.

Kobieta zrobiła wszystko co w jej mocy, aby lekarze jednak go ratowali. Poprosiła o pomoc inną lekarkę. Gdy kończyła się agonia, pojawiła się grupa reanimacyjna. Za późno, mężczyzna po chwili nie żył.

- Nie wybaczyłabym sobie, gdybym tego nie zgłosiła na policję. Dla pana Zbyszka już nic nie mogę zrobić, ale dla innych pacjentów tak - mówi Bożenna Kontek z Rzeszowa. Także ona była świadkiem konania 51-latka. Nie chce pogodzić się z tą szpitalną znieczulicą.

Policja w Zawierciu 22 września przyjęła zawiadomienie o przestępstwie niedopełnienia obowiązków przez pielęgniarki i lekarzy. Śledztwo w sprawie podjęła już Prokuratura Rejonowa w Zawierciu. Zabezpieczono dokumentację, zlecono wykonanie sekcji zwłok. Bo szpital nie wie, na co właściwie zmarł ten pacjent.
- To stało się bardzo szybko. Miał duszności, więc dostał tlen. Miał normalne leczenie, gdy mu się pogorszyło, zleciłem badania w trybie pilnym. Miałem krótki kontakt z tym pacjentem, przywieziono go z innego oddziału. Dyżurowałem wtedy na dwóch oddziałach. W tej sytuacji zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Trudno było reagować na wezwania osób które, nie znają się na medycynie - mówi lekarz Jarosław Zdrzalik. Przyznaje, że czeka na wyniki sekcji, bo nie może stwierdzić z całą pewnością, co się stało. Zgon, jego zdaniem, nastąpił nagle.

Pielęgniarki też mówią, że nie mogą przy nikim czuwać bez przerwy, bo jest ich za mało. Pana Zbyszka traktowały tak jak innych; nie lepiej, nie gorzej. - A pan Łuczyk chciał nas pobić, awanturował się, żądał nie wiadomo czego. I jemu ma się wierzyć? Mówi nieprawdę - bronią się siostry.

Stefan Kopocz, okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej przy Śląskiej Izbie Lekarskiej uważa, że tylko dokumentacja leczenia i wyniki sekcji zwłok mogą rozstrzygnąć o winie bądź niewinności personelu .- Ból umierających się łagodzi. Nie można dopuścić do wielkiego cierpienia w agonii - twierdzi Kopocz. - W tej sprawie interesuje mnie też fakt, dlaczego lekarz dyżurował na dwóch oddziałach. Przerażają mnie projekty, że na cały szpital ma być tylko jeden lekarz dyżurujący. Tu mamy przykład, do czego taka oszczędność prowadzi. Z drugiej jednak strony trzeba ostrożnie traktować relacje osób, które zeznają coś w emocjach. Może szpital prowadził leczenie,których szczegółów osoby postronne nie znały.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!