Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Żyła: Lotnik z Głębczesteru [WYWIAD]

Rafał Musioł
Z Piotrem Żyłą, skoczkiem Wisły Ustronianki, rekordzistą Polski w długości skoku, rozmawia Rafał Musioł

Ile razy już pan oglądał swój rekordowy skok z Vikersund, gdzie w minioną niedzielę wynikiem 232,5 m pobił pan rekord Polski?
Kilka razy już sobie obejrzałem, ale za każdym razem w internecie. Jakoś nikt mi go niestety nie nagrał.

O swoim locie opowiadał pan już wiele razy, o mijanych czerwonych liniach, o wahaniach czy lądować telemarkiem. A co było po skoku? Szampan?
Szampana nie było, ale poszliśmy całą ekipą na pizzę. Spotkanie było jednak krótkie, bo czekała nas droga powrotna do Polski.

Kamil Stoch też się dobrze bawił? Bo to on przecież ciągle podkreśla, że oprócz bycia czołowym skoczkiem świata chce być także rekordzistą. Było widać zazdrość?
Nie zauważyłem. Pogratulował mi, poklepał po plecach, wszystko było normalnie.

A propos gratulacji - co napisał Adam Małysz w esemesie?
Najpierw, po pierwszej serii, pogratulował mi pobicia rekordu życiowego i życzył kolejnych. A po drugiej serii były gratulacje z okazji pobicia rekordu Polski i dopisek, że mam tak skakać nie tylko na mamutach, ale też na normalnych skoczniach.

Poprzedni rekord należał właśnie do Małysza, ale i tak wszystko zostało w rodzinie.
Właściwie tak, bo moja żona jest kuzynką Adama.

Tak sobie jeszcze myślę, że skoro w Vikersund poprawiał pan wynik ze skoku na skok, to chyba szkoda, że konkurs indywidualny miał tylko dwie serie zamiast planowanych czterech?
Też mi to chodziło po głowie, że mogłem jeszcze kilka metrów dołożyć. Oczywiście w sporcie ciężko jest coś przewidywać, ale tam naprawdę czułem w sobie taką siłę, że mogłem pójść "na maksa".

Ten rekord stanowi efektowny akcent w sezonie, w którym przez chwilę był pan nawet w czołowej "10" Pucharu Świata. Czuł pan przynależność do elitarnego klubu skoczków?
Jedyna różnica była taka, że nie musiałem się martwić o kwalifikacje. Ale reszta była zwyczajna, pewnie dlatego, że ta cała czołówka to fajni ludzie, całkiem normalni.

To może czas wskoczyć do tego grona na stałe?
Chciałbym, ale nie jest to proste. Wszyscy walczą, ja też staram się robić wszystko jak najlepiej, ale czasem nie wszystko mi wychodzi. Mam na przykład problemy z dojazdem i pracuję, żeby się ich pozbyć.

Tak czy inaczej jest pan obecnie pierwszym lotnikiem wśród polskich skoczków.
Faktycznie tak wyszło.

Na nartach lata pan świetnie, a samolotów pan się nie boi?
(śmiech). Wręcz przeciwnie. Muszę się przyznać, że ledwo wejdę do samolotu, to właściwie od razu zasypiam i budzą mnie dopiero przed lądowaniem. Nie spałem za to gdy dwa lata temu w Jeleniej Górze zaproszono nas do aeroklubu i zabrano do szybowców. Na dużej wysokości przejąłem nawet stery. Było super. A jeszcze fajniej się zrobiło, jak zaczęły się akrobacje, jakieś korkociągi, beczki i inne ewolucje. Byłem zachwycony.

To może się pan przekwalifikuje?
Myślałem o zrobieniu licencji, ale brakuje mi czasu. Zwłaszcza, że od niedawna jestem szczęśliwym tatą Karolinki, więc cały wolny czas poświęcam rodzinie. Może po zakończeniu kariery ?

Po zakończeniu kariery to będzie pan jak Adam Małysz delektował się rozkoszami stołu.

Pewnie trochę też, ale ja akurat nie męczę się trzymaniem wagi, organizm w jakiś sposób sam to sobie reguluje. Jak intensywnie trenuję mam większy apetyt, ale potem na tych treningach to spalam. Poza tym lubię taki sportowy tryb życia i nie jest to dla mnie wyrzeczenie.

Ten sportowy tryb życia to tylko skoki?
Głównie, ale jeszcze liczy się piłka. Mamy w Wiśle ligę szóstek, każda część miejscowości ma swój zespół, ja reprezentuję Głębce, więc gram w Głębczesterze (śmiech). Rok temu zajęliśmy trzecie miejsce, teraz na półmetku jesteśmy na czwartym, ale do podium tracimy tylko dwa punkty. Jest szansa, żeby te straty odrobić.

Na jakiej pozycji pan gra?
W zależności od potrzeb, ale głównie z przodu.

Sportowe marzenia to medal z Głębczesterem i - zapewne - medal olimpijski?
Kiedyś rzeczywiście o nim marzyłem, może nawet nie o samym medalu, ale o starcie na igrzyskach. I przed Vancouver tak się wszystko posypało, że nawet nie załapałem się do reprezentacji. Może za bardzo chciałem? Teraz więc postanowiłem o tym nie myśleć, robić swoje i czekać co się wydarzy. Na razie bardziej marzę o miejscach na podium w konkursach Pucharu Świata.

A najbardziej?
Nie wiem, czy to zdradzać, bo się pewnie będą ze mnie koledzy nabijali (śmiech). Ale niech tram: marzę o takim skoku, czy to na mamucie, czy na normalnej skoczni, żeby ją przeskoczyć, to znaczy lecieć tak długo, żeby się już właściwie nie dało ustać lądowania.

Marzy pan o widowiskowym upadku?
Wiedziałem, że to dziwne. Ale takim, żebym po nim wstał o własnych siłach. Dwa razy już byłem blisko spełnienia tego marzenia, ale w seriach próbnych i na treningach Pucharu Kontynentalnego: w Courchevel i chyba w Klingenthal, ale to nie były konkursy, więc szkoda mi było kombinezonu. No to lądowałem wcześniej.

A upadek w lutym w Oberstdorfie na 217 metrze się nie liczy?
Tam nie przeskoczyłem skoczni, tylko się pogubiłem. Obniżono rozbieg, nie wiedziałem ile skoczyli zawodnicy przede mną, coś mi mówiło, że może nawet będzie ciężko przeskoczyć bulę. A tu nagle na progu miałem 96 kilometrów na godzinę, dobre warunki, więc sobie lecę, lecę, mijam linie i nagle tracę orientację czy to daleko czy nie, no to docisnąłem do ziemi, a chwilę potem leżałem. To nie miało nic wspólnego z moim marzeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piotr Żyła: Lotnik z Głębczesteru [WYWIAD] - Dziennik Zachodni