Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja kochana "różyczka", czyli stomia

Maria Zawała
Ewa Sawicka z Katowic walczy o to, by obalać stereotypy o stomikach.  - Jesteśmy normalnymi ludźmi, nie trzeba się nas bać ani brzydzić - mówi
Ewa Sawicka z Katowic walczy o to, by obalać stereotypy o stomikach. - Jesteśmy normalnymi ludźmi, nie trzeba się nas bać ani brzydzić - mówi Arkadiusz Gola
Kiedy chorował Vaclav Havel, wszyscy Czesi wiedzieli, co to stomia. W Polsce to temat wstydliwy. A przecież choroba to choroba. Jedni mają rozrusznik, inni są po amputacji piersi, choć naturalnie niełatwo się przyzwyczaić do myśli, że to, co inni mają z tyłu, my mamy z przodu. Ale to niewygórowana cena za życie - przyznaje Ewa Sawicka. Wysłuchała jej Maria Zawała

Mam na imię Ewa, mieszkam w Katowicach i jestem stomikiem od siedmiu lat. Zabrzmiało jak przedstawienie się na pierwszym spotkaniu grupy wsparcia, ale to dobry początek, więc tak właśnie zacznę - rozpoczyna swoją opowieść o chorobie Ewa Maria Sawicka, elegancka, zadbana kobieta w średnim wieku. Nie wygląda na chorą. - Bo się tak nie czuję, od kiedy oswoiłam swoją stomię. Na co mam narzekać? Że los podarował mi drugą szansę? - przyznaje z uśmiechem. - Wystarczy wyjść do ludzi. Nie marnować życia na użalanie się nad sobą, nie poddawać się - dodaje z głębokim przekonaniem osoby, której tak naprawdę udało się przede wszystkim przezwyciężyć strach.

Świat zawsze się wali

Ewa jest pielęgniarką. Uwielbia ten zawód. Ludzi, którym całe życie mogła służyć pomocą i nadal to robi. Ale gdy dowiedziała się o swojej chorobie, w pierwszej chwili przeżyła szok - tupot kłębiących się w głowie myśli. Adenocarcinoma - jedno z najokropniejszych słów, jakie Ewa słyszała, dotknęło ją osobiście. Dopadło i wywróciło życie do góry nogami. - Robiłam w pracy badania okresowe. Mojemu lekarzowi nie spodobały się wyniki i skierował na dalszą diagnostykę. A potem? Potem modliła się, żeby było jakieś potem... Chemio- i radioterapia miały zmniejszyć złośliwego guza jelita grubego wielkości mandarynki.

- Chemia to coś takiego, że boli cały człowiek - włosy, skóra, paznokcie. Boże, jak się wtedy źle czułam - wspomina Ewa pierwszy okres walki z chorobą. Niestety, terapia nie przyniosła efektów. Operacja okazała się więc jedyną deską ratunku.
Kiedy obudziła się po operacji, nie wiedziała, że wyłoniono jej stomię, nie wiedziała, że to w ogóle może się zdarzyć, nikt jej nie powiedział. - Rano pielęgniarka przyszła zmienić mi opatrunek. Nigdy nie zapomnę widoku tego, co zobaczyłam, gdy zdjęła wielki plaster z mojego brzucha - opowiada Ewa. Razem z plastrem zdjęto jej wtedy marzenia o normalnym życiu. To coś na brzuchu to była kolostomia, czyli ujście jelita grubego. - Boże! Byłam naprawdę załamana, dlatego dziś doskonale rozumiem tych, którym przytrafia się to, co mnie, tylko że dziś patrzę na to nie jak na koniec czegoś dobrego, tylko jak na początek czegoś lepszego - wyjaśnia Ewa.

Ze szpitala wróciła do domu. Przez tydzień mieszkała z nią siostra. Dwaj synowie przejęci chorobą matki byli na każde jej wezwanie. - Wsparcie rodziny to jest to, co choremu ze stomią jest na początku potrzebne najbardziej. Stomia to wielka lekcja miłości. Trzeba się też nauczyć od nowa dbać o siebie. Stomik, jak by nie było, w pewnym sensie korzysta z toalety 24 godziny na dobę. Niełatwo przyzwyczaić się do myśli, że to, co człowiek ma z tyłu, ja mam z przodu, w dodatku kał w niekontrolowany przeze mnie sposób trafia do przyklejonego na moim brzuchu worka. Oj, często wtedy pytałam - jak żyć?

Polski ciemnogród

Kiedy opuszczała szpital, dostała "zestaw startowy" i życzenia powrotu do zdrowia. Ale radzić ze stomią musiała sobie sama. Informacji, co ma zrobić z workami, za wielu nie otrzymała. Widać uznali, że skoro jest pielęgniarką, to sobie poradzi, ale tego jej w szkole nie uczyli. Więc dochodziła do prawdy metodą prób i błędów. Pół roku nie opuszczała domu w obawie przed wstydem. Uczyła się przyklejania worków, jedzenia, żeby nie było potem problemów z wypróżnianiem. Bała się wejść do wanny. Bała się "tego" dotknąć. - Przyznaję, bałam się nawet spojrzeć w lustro, a codzienna pielęgnacja była horrorem - mówi.

Po rocznej rehabilitacji została bez pracy, z marną renciną. W krwiodawstwie, gdzie wcześniej była zatrudniona, wymaga się od pracowników sterylności. Ona już tym wymaganiom sprostać nie mogła. - Miałam za to szczęście, że mieszkam niedaleko szpitala i w dużym mieście, gdzie są sklepy ze sprzętem dla stomików. Bardzo mi wtedy ludzie w nich pracujący pomogli - przyznaje Ewa, która dziś sama służy innym pomocą, szefując śląskiemu Oddziałowi Polskiego Towarzystwa Sto-mijnego POL-ILKO.

- Człowiek przerażony przede wszystkim potrzebuje informacji. Najważniejszym wsparciem, oprócz rodziny, powinna więc być dla chorego pielęgniarka stomijna - wyjaśnia Ewa. Swoją dobrą duszę Ewa spotkała w Kołobrzegu. Trafiła tam na turnus rehabilitacyjny. - Poznałam wspaniałą dziewczynę, która zajęła się mną po przyjacielsku, jak koleżanką. Pół roku po operacji to była pierwsza osoba, która zobaczyła moją stomię - mówi Ewa, wdzięczna tej obcej kobiecie za przywrócenie jej życiu radości.

Dziś Ewa żyje normalnie, jak każda zdrowa kobieta. Jeździ na rowerze, chodzi na basen, kąpie się w wannie, opala latem na plaży. Pielęgnacja stomii nie sprawia jej problemów. - Nauczyłam się tego, to po pierwsze, poza tym sprzęt jest naprawdę doskonały. Dziś już nie odważyłabym się nazwać mojej stomii kalectwem albo stresować się każdym wyjściem z domu, rysować w głowie mapy miejskich toalet, żeby iść tylko tam, gdzie są - opowiada Ewa, zdradzając, że pieszczotliwie nazywa swoją stomię "różyczką".

Po pięciu latach siedzenia w domu wróciła do pracy. Jest pielęgniarką w prywatnym hotelu w Rudzie Śląskiej. - Moje życie ma sens. Muszę wstać, ubrać się, pomalować. Tyle że zamiast jednej, do torby pakuję dwie kosmetyczki. W pierwszej dwa worki na wszelki wypadek, chusteczka nawilżana do umycia, worek na odpadki, a w drugiej to, co każda baba nosi, puder, pomadka, tusz do rzęs. W wolnym czasie wymyśla bajki dla wnuków, zapisuje je, a nuż ktoś je kiedyś wyda... No i ćwiczy palce, robiąc biżuterię dla znajomych.
- Ludzie? Nie przejmuję się tymi, którym się moja choroba nie podoba. To ich problem, nie mój. Dbam o higienę. Wymieniam regularnie worki. Te, których używamy, zaopatrzone są przecież w specjalne filtry. Zapachy kału i gazów się nie ulatniają. Tylko gazy słychać... ale mówi się trudno. Ja już nawet nie odczuwam w takiej sytuacji wstydu. To co, mam z tego powodu zamknąć się w domu, nie iść do kina? Albo sobie wywieszkę na czole powiesić "To nie ja prukam, tylko moja stomia?". Co to, to nie. To i tak niewygórowana cena za drugą szansę - przyznaje szczerze Ewa. - Stomik to też człowiek. Każdy wie, co mu szkodzi, więc metodą prób i błędów dochodzi do tego, co i w jakich ilościach może jeść, żeby nie miał potem problemów, ale głodzić się nikt z nas nie zamierza.

Coś musi być za zakrętem...

Ewa oswoiła stomię, przestała się nią przejmować, cackać ze sobą. - W Polsce panuje ciemnogród na temat stomii, choć rak jelita grubego jest u nas drugą przyczyną śmierci na nowotwory, zaś stomia, czyli sztucznie wyłoniony np. na brzuchu odbyt, często jest jedynym ratunkiem. Nie wiem, czemu to temat wstydliwy. A przecież choroba to choroba. Jedni mają rozrusznik, inni są po amputacji piersi. My mamy kolostomię, ileostomię albo urostomię. Wiem, że to głupie, ale zazdroszczę Czechom, że śp. prezydent Czech Vaclav Havel był stomikiem. Przez to, że chorował tak znany człowiek, o tej dolegliwości usłyszał tam cały kraj. Dzieci uczyły się o stomii na biologii. U nas też znane osoby chorują, ale nie chcą się do tego przyznać. Szkoda. Mogłyby dużo dobrego zdziałać - opowiada Ewa.

Dlatego m.in. kierowane przez nią stowarzyszenie organizuje cykliczne międzynarodowe spotkania z Czechami czy Słowakami, wymieniają się doświadczeniami. Do Ewy i innych wolontariuszy z POL-ILKO zawsze można zadzwonić i zapytać. Służą radą.

- Słowo "kupa" może i nie jest eleganckie, ale to element naszej fizjologii. To słowo znaczy też po polsku dużą ilość ludzi. W kupie jest więc siła. Dlatego w stowarzyszeniu walczymy o to, by obalać stereotypy o chorobie i o to, by chorym ze stomią zapewnić godne życie - wyjaśnia.

W Polsce żyje około 40 tys. ludzi ze stomią, co roku przeprowadza się 4,5 tys. operacji. NFZ refunduje stomikom jeden worek na dzień, a potrzebne byłyby dwa, trzy. W końcu każdy organizm jest inny. Zdrowy człowiek też przecież oddaje stolec nie zawsze raz dziennie. - Czasem mamy zaparcia, czasem biegunki. Czasem wystarczy zmiana wody albo klimatu. To przecież samo życie.

- Każdy ma prawo do wymiany worka, gdy zajdzie taka potrzeba. NFZ powinien w końcu wziąć to pod uwagę - przyznaje Ewa, która brała już udział w kilku sejmowych debatach, zabierając głos w sprawach ważnych dla stomików.

- Osobiście udało mi się sprawić, by zmieniono przepisy tak, by wnioski na sprzęt stomijny mógł oprócz lekarza rodzinnego i urologa wypisywać też onkolog. To nam, pacjentom, ułatwiło życie - przyznaje z dumą.

Swego czasu przyjaciel Ewy z USA, dowiedziawszy się o jej chorobie, powiedział "Nie martw się, kochanie, coś być musi, do cholery, za zakrętem ". - I jest - przyznaje dziś Ewa, wesoła kobieta, której nikt nie podejrzewałby o chorobę. - Za zakrętem jest życie.


*Euro 2012 w DZ: eksperci typują wyniki meczów, wywiady z gwiazdami, strefa kibica
*Nowy podział Śląska: koniec woj. opolskiego i śląskiego, wspólne górnośląskie

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Moja kochana "różyczka", czyli stomia - Dziennik Zachodni