Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Hollywood do Katowic

Katarzyna Pachelska, Regina Gowarzewska-Griessgraber
Lech Majewski, Michael York, Rutger Hauer, Joanna Litwin i Charlotte Rampling podczas konferencji prasowej
Lech Majewski, Michael York, Rutger Hauer, Joanna Litwin i Charlotte Rampling podczas konferencji prasowej fot. mikołaj suchan
Obraz Petera Bruegela Starszego "Droga na Kalwarię" z 1564 roku ożyje i to za sprawą polskiego reżysera, Lecha Majewskiego. Pomogą w tym hollywoodzkie gwiazdy - Charlotte Rampling ("Zmierzch bogów", "Nocny portier", "Basen"), Rutger Hauer ("Łowca androidów", "Poszukiwany żywy czy martwy") i Michael York ("Trzej muszkieterowie", "Kabaret") - które w tym tygodniu przyjechały na plan filmowy do Katowic, rodzinnego miasta reżysera.

Z tej trójki nie tylko wzrostem, ale i energią wyróżniał się Rutger Hauer. Chociaż ma na karku już 64 wiosny, wciąż ma ten błysk w niebiańsko błękitnych oczach, chociaż znany jest głównie z ról rozmaitej maści łajdaków. Za to stateczny 66-letni Brytyjczyk Michael York i szczupła jak nastolatka młodsza od niego o cztery lata krajanka Charlotte Rampling imponowali na konferencji prasowej cierpliwością. York prosił tylko, żeby na sali obecna była jego żona, Patti.

- W Charlotte kochałem się od dawna. Cieszę się, że mogłem w końcu zaprosić ją na własne włości - śmieje się reżyser. Aktorka gra u Majewskiego Marię, matkę Jezusa. Jeśli chodzi o Michaela Yorka i Rutgera Hauera, reżyser twierdzi, że już w trakcie pracy nad scenariuszem właśnie ich wyobrażał sobie w rolach Bruegela i bankiera Jonghelicka, więc w końcu postanowił ich zapytać, czy zagrają u niego. Zgodzili się.

- Otrzymałem telefon od mojego londyńskiego agenta: "Jest pewien szalony reżyser, który z tobą chce zrobić film, ale będziesz musiał jechać do Polski" - wspomina Hauer. - Byłem wówczas w Los Angeles. Scenariusz wydał mi się taki poetycki. Coś mnie w nim poruszyło. Decyzję podjąłem szybko. Lech Majewski jest eksperymentującym reżyserem, który jest zawsze dwa kroki przede mną. Łatwo uwierzyć w jego wizję. Taka praca jest przyjemnością - dodaje aktor.

Charlotte Rampling z kolei podoba się sposób Majewskiego dawania sztuki światu.

"Młyn i krzyż" to tytuł książki, na podstawie której powstał scenariusz. Napisał ją Amerykanin Michael Gibson, krytyk sztuki i światowej sławy ekspert w dziedzinie malarstwa flamandzkiego. On sam zwrócił się do Majewskiego z propozycją nakręcenia filmu.
Aktorzy przenieśli się na planie filmowym ponad 500 lat wstecz, do czasów, gdy Flandria, ojczyzna Petera Bruegela Starszego, była uciskana przez Hiszpanów. W obrazie "Droga na Kalwarię" występuje ponad 500 postaci. Majewski i Gibson wybrali z nich tuzin, i połączyli ich losy w filmie.

Dla Rutgera Hauera praca nad "Młynem i krzyżem" ociera się nawet o przeżycia metafizyczne. Wspomina, że kopia "Drogi na Kalwarię" wisiała w jego sypialni gdy był dzieckiem. - Jestem Holendrem, więc bliskie mi jest malarstwo Bruegla.

- Rzadko spotyka się scenariusze z taką wizją i głębią. Breugel jest ulubionym malarzem moim i żony - dodaje York. Aktor dla roli musiał zmienić fryzurę na bardziej średniowieczną. - To wielkie poświęcenie z mojej strony - śmiał się.

Wczoraj w hali filmowej na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich powstawały m.in. sceny, gdy Bruegel szkicuje obraz. Aktorzy i statyści (pochodzący głównie z naszego regionu) występowali na tle... niebieskiej ściany. Dzięki efektom specjalnym - których w filmie ma być sporo - "ubieranie Świętej Rodziny".

Zdjęcia do filmu powstawały również w okolicach Katowic, w Tarnowie, Dębnie, Wieliczce i na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. W sobotę filmowcy przeniosą się do skansenu w WPKiW.

Współautorami zdjęć są Lech Majewski i Adam Sikora. Scenografię przygotowała Katarzyna Sobańska. Producentem filmu jest Stowarzyszenie Angelus Silesius, a głównymi inwestorami są Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Telewizja Polska. Film ma być gotowy w przyszłym roku.

Wiadomo, że w tej branży trzeba być sexy

Z Charlotte Rampling rozmawia Katarzyna Pachelska

Czy to pierwsza pani wizyta w Polsce?

Nie. Raz już byłam w waszym kraju, strasznie dawno temu, razem z mężem. Byliśmy w... jak nazywa się to miejsce z obrazem Czarnej Madonny?

Częstochowa.

O, właśnie. Mój mąż (francuski muzyk Jean Michel Jarre, z którym rozwiodła się w 1997 r. - przyp. red.) pracował tam z Polakami nad pewnym projektem. To było chyba z 20 lat temu.

Sporo się od tego czasu u nas zmieniło...

Tak, dlatego z chęcią tutaj przyjechałam. Dla mnie przyjemnością jest praca z Polakami. Uwielbiam tego waszego "polskiego ducha".

Co pani rozumie pod tym pojęciem?

Macie wielkie zdolności przetrwania i jesteście wielkimi optymistami. Przed przyjazdem tutaj sporo czytałam o polskiej historii i zdumiewa mnie, jak wy potrafiliście walczyć o wolność... Takie historie mnie inspirują.
Czy kiedykolwiek pracowała pani z polskim reżyserem?

Nie, to jest mój pierwszy raz. Znam Andrzeja Żuławskiego, ale jako aktora. Znam też Romana Polańskiego...

Kiedyś nawet prawie zagrała pani w jego filmie...

No właśnie, prawie. Poza tym mam paru znajomych Polaków na całym świecie.

Kiedyś pracowała pani jako modelka. Czy to doświadczenie przydaje się pani teraz, w pracy aktorskiej?

Umiem używać swojego ciała, zawsze miałam dobrze rozwinięty język ciała, to jest u mnie naturalne. Nie nauczyłam się tego bynajmniej pracując jako modelka. Zresztą był to krótki flirt - trwał zaledwie sześć miesięcy.

13 lat temu obwołano panią jedną ze 100 najseksowniejszych gwiazd kina w historii. Jak pani reaguje na takie rankingi?

Ludzie potrzebują klasyfikować, dlatego urządzają zawody, układają rankingi kto jest najlepszy, kto najgorszy. Mnie to nie rusza, ale wolę raczej być sklasyfikowaną w takim rankingu niż pominiętą (śmiech). Byłoby głupstwem obrażać się. Poza tym w tej branży trzeba być sexy - ja rozumiem to jako umiejętność przyciągania uwagi publiczności.

U Lecha Majewskiego gra pani Marię. Słyszałam, że tak brzmi pierwsze pani imię?

Nie, na pierwsze mam Tessa. A Marię gram po raz pierwszy. To ciekawe doświadczenie, kiedy aktorka w moim wieku może zagrać Marię Dziewicę. Zwłaszcza, że mam syna w wieku Chrystusowym (śmiech).

Ciągle jestem filmowym poszukiwaczem

Z Rutgerem Hauerem rozmawia Regina Gowarzewska-Griessgraber

To nie jest pana pierwsza wizyta w Polsce. W 1994 r. kręcił pan u nas film "Anioł śmierci" w reżyserii Boba Misiorowskiego. Czy nasz kraj zmienił się przez te lata?

Powiem tak: nie widzę żadnych zmian i już tłumaczę dlaczego. Byłem wówczas w Warszawie przez trzy dni. Nocami kręciliśmy, a w dzień odsypialiśmy zdjęcia. Nie udało mi się nic zobaczyć. Teraz jest podobnie. Oczywiście wiem z mediów, że wasz kraj bardzo się zmienił, ale jak dotąd nie miałem szansy tego sprawdzić. Może jednak kiedyś wrócę tu na jakieś warsztaty filmowe. Wtedy miałbym więcej czasu. A właśnie, czy macie w Katowicach szkołę filmową?

Mamy i to bardzo dobrą. Nosi imię Krzysztofa Kieślowskiego.

Uwielbiam twórczość Kieślowskiego. Jego filmy są cudowne. Cenię też Jerzego Grotowskiego, którego sposób myślenia o studiowaniu teatru jest mi bardzo bliskie. Ja tak samo czuję scenę.

Znany jest pan z wielu dużych produkcji hollywoodzkich. Czy lubi pan filmy artystyczne, ambitne, nie należące do "głównego nurtu"?

Nie rozumiem pojęcia "głównego nurtu" i właśnie dlatego ja nie jestem w żadnym głównym nurcie filmowym. Lubię nowe spojrzenie w filmie, takie, które może trochę zmienić świat.
Czy dlatego angażuje się pan w promocję młodego kina, poprzez szkołę "Rutger Hauer Film Factory" i festiwal filmowy we Włoszech?

Tak. Jestem poszukiwaczem. Świat się zmienia i interesuje mnie, jak na to reagują filmowcy, jak weszli w nowe stulecie.

Który film w pana dorobku jest tym najważniejszym?

To ja powiem najpierw, który był najtrudniejszy - "Nocny jastrząb". Najważniejszy to "Łowca androidów" Ridleya Scotta.

Czy dlatego, że traktowany jest jako film kultowy?

Nie. Kiedy go robiłem, byłem świeżo po złych doświadczeniach na planie "Nocnego jastrzębia". To były początki mojej pracy w Stanach Zjednoczonych. Pomyślałem, że jeżeli tak ma wyglądać praca w amerykańskim kinie, to ja się wypisuję. Tymczasem przy "Łowcy androidów" musiałem się sporo napracować, namęczyć jako aktor, ale w pozytywnym tych słów znaczeniu. Najlepszą jego rekomendację jest to, że mijają lata, a ludzie chcą go dalej oglądać. Mało jest filmów, które zyskały taką popularność i jeszcze były takie piękne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!