18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed 42 laty uprowadzono pierwszy samolot z Pyrzowic. Porwań było 10

Justyna Przybytek
Jedni lądowali za kratkami, inni też, ale... za zachodnimi. Nie byli terrorystami (acz ryzykowali nie tylko swoim życiem), jak nazywała ich ówczesna propaganda, a tymi, którzy z głową w chmurach pragnęli wolności. Dosłownie z głową w chmurach. Porwania samolotów i powietrzne ucieczki z PRL na Zachód nasiliły się zwłaszcza w latach 70. i 80. Było ich ponad 20. Najwięcej samolotów porwano z Pyrzowic. Dokładnie dziesięć. Tylko dwie lotnicze ucieczki zakończyły się szczęśliwie dla porywaczy. Ta pierwsza, sprzed 42 lat zdecydowanie nie. Była zresztą jedną z najbardziej tragicznych prób.

Porwania samolotów w Polsce
26 sierpnia 1970 roku z lotniska w Pyrzowicach wystartował samolot PLL LOT, model An-24w. Leciał do Warszawy, lot miał trwać 45 minut. Na pokładzie było 27 osób. Wśród nich Rudolf Olma 27-latek z Bielska-Białej i jego bomba własnej produkcji: dwie laski trotylu z wyzwalaczem, zegarkiem i 9-woltową baterią. Całość ukrył w... torcie - bomba opakowana folią znajdowała się między dwoma waflami oblanymi czekoladą.

Niedługo po starcie, ok. godz. 17.30, na wysokości 1500 metrów Olma wstał. Oparty plecami o drzwi kabiny pilotów, z bombą w rękach, polecił stewardesie, aby przekazała kapitanowi żądanie zmiany trasy lotu. Samolot miał obrać kurs na Wiedeń, w przeciwnym wypadku Olma zdetonuje trotyl. Detonacja powinna nastąpić po pociągnięciu sznurka, który miał zaczepiony na palcu ręki. Bomba miała zastraszyć załogę, ale nie wybuchać. Stało się inaczej. An-24 wykonał gwałtowny manewr. Olma stracił równowagę, "tort" wypadł mu z rąk i eksplodował w powietrzu. Gdyby upadł na podłogę samolotu, uszkodziłby przewody paliwowe. W wyniku eksplozji bielszczanin stracił oko, rękę, miał poparzoną twarz i klatkę piersiową. 23 pasażerów odniosło poważne obrażenia, większość z nich doznała uszkodzeń słuchu.

Skąd nagły manewr? - Teorie są dwie - wyjaśnia Cezary Orzech, rzecznik pyrzowic- kiego lotniska, a także lotniczy ekspert. - Wiadomo, że gdy kapitan usłyszał wiadomość stewardesy, odłączył automatycznego pilota i przeszedł na ręczne sterowanie samolotem. Oficjalna wersja jest taka, że nagły manewr, to efekt wyłączenia autopilota - wyjaśnia.

Nieoficjalnie mówiło się, że pilot celowo skierował samolot w dół, by przewrócić porywacza. Gdyby się udało, a ładunek nie wybuchł, byłby bohaterem. Pochwały zebrał i tak, bo samolot szczęśliwie wylądował z powrotem w Pyrzowicach.

Olma tymczasem kolejne tygodnie spędził w szpitalu. W pokazowym procesie, po trwającym siedem miesięcy śledztwie, został skazany na 25 lat więzienia.

- Sędzia, który grzmiał, jaki Olma jest podły i socjalizmu nie kocha, parę miesięcy później sam zwiał do RFN - opowiada Orzech.

Bielszczanin też w końcu uciekł. Z więzienia wyszedł po 16 latach za wzorowe zachowanie. Niedługo potem wykupił orbisowską wycieczkę do Hamburga - co ciekawe, dostał paszport. Z wyjazdu już nie wrócił i do dziś mieszka pod Frankfurtem.

- Jest na emeryturze, zajmuje się odszukiwaniem grobów żołnierzy niemieckich i sklejaniem samolotów - opowiada Orzech, który odwiedził go w Niemczech. Bielszczanin zaraz po wypadku i na sali sądowej wszystkich przepraszał. Dlaczego uciekał? Czuł się Niemcem. Jak ojciec - tak się tłumaczył.
Zdecydowanie częściej porywacze uciekali do wolności i godnego życia. Dwa razy się udało: 18 września i 21 grudnia 1980 r. Rejsy z Pyrzowic zamiast zakończyć się na Okęciu, kończyły się w Berlinie Zachodnim. Z nieoczekiwanego lądowania za żelazną kurtynę cieszyli się zresztą nie tylko porywacze (choć lądowali na jakiś czas za kratkami), ale i niektórzy pasażerowie. Wielu z nich do Polski już nie wracało.

Porywacze z reguły na miejsce lądowania wybierali Berlin Zachodni lub Wiedeń.Ale często zdarzało się, że ostatecznie samoloty "siadały" w Polsce. W takich sytuacjach porywacze nieraz do ostatniej chwili sądzili, że lądują w Berlinie. - Jeśli lot odbywał się nocą, obsługa lotniska gasiła światła i nie było widać, co to za port - dodaje Orzech.
Co ciekawe uciekali także piloci.

- A zdarzyło się, że za pilotami wysłano kolejną ekipę i ta też nie wróciła - śmieje się rzecznik.

W przypadku porywaczy ulubionymi straszakami był dynamit, trotyl i nitrogliceryna. Jakim cudem wnosili je na pokład? Proste: nie było wykrywaczy ładunków wybuchowych. Dziś Olma z "wybuchowym tortem" nie przeszedłby kontroli na lotnisku.

- Dla porównania, kilka lat temu na jeden z bagaży zareagowały wszystkie detektory. Okazało się, że w środku były pomidory... skażone chemią - mówi Orzech.

Czy środki bezpieczeństwa na naszych lotniskach są dziś wystarczające?

Możesz dowiedzieć się więcej: Zarejestruj się w DZIENNIKZACHODNI.PL/PIANO



*Pamietacie zabawki z PRL? ZOBACZCIE ZDJĘCIA
*Gdzie jeździliśmy kiedyś na weekend? ZOBACZ ZDJĘCIA ARCHIWALNE
*KONKURS FOTOLATO 2012: Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!