Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Długajczyk: Przeciętny śląski szpieg to szara myszka. Działał na dwie strony

Grażyna Kuźnik
Typowy szpieg na Górnym Śląsku to szara myszka; sekretarka, urzędnik niższego szczebla, nawet sprzątaczka - mówi prof. Edward Długajczyk, historyk, specjalista w dziedzinie XX wieku, archiwista, autor książki o aferach szpiegowskich na Górnym Śląsku. Rozmawia: Grażyna Kuźnik .

Mało kto wie, że Górny Śląsk przed wojną był zagłębiem konkurujących ze sobą agentów. Napisał pan o tym niewydaną książkę, ujawniając nowe fakty. To szpiedzy zostawiają po sobie dokumenty?
Na pewno do niektórych ważnych materiałów nigdy nie dotrzemy, bo zostały zniszczone. Inne się zachowały, ale bardzo długo były odtajniane. Udostępniono je historykom bez ograniczeń dopiero po 1989 roku, kiedy resort spraw wewnętrznych zaczął pozbywać się archiwaliów. Bo właśnie tam złożono dokumenty, w tym związane z wywiadem na Górnym Śląsku. Po zmianie ustroju akta trafiły do Centralnego Archiwum Wojskowego i sukcesywnie można je było badać.

Czytał je pan jak literaturę sensacyjną?
Nie doszukałem się Jamesa Bonda. Typowy szpieg na Górnym Śląsku to szara myszka; sekretarka, urzędnik niższego szczebla, nawet sprzątaczka. Ich siła to masowość, bo szpiegowaniem zajmowało się mnóstwo ludzi. Nie tak rzadko działali na dwie strony. Dlaczego? Po prostu dla pieniędzy, to były przecież ciężkie czasy. Handlowano tajnymi dokumentami na wielką skalę. Ale osoby ze śląskiego przedwojennego świecznika nie skalały się czymś takim. Same natomiast były bardzo starannie inwigilowane. Wywiad własny i obcy chciał mieć na nich różne haki.

Przeciętny śląski szpieg to...?
Płotka. Trzeba też pamiętać, że bycie agentem nigdy nie oznaczało ciepłej posadki. Ta kariera trwała zadziwiaąco krótko, ryzyko było duże. Natrafiłem tylko na jedną osobę, której bardzo długo udawało się szpiegować na dwie strony i czerpać z tego profity. Chodzi o kobietę, która najpierw pracowała w Konsulacie Niemieckim w Katowicach. Po 1939 roku przeniosła się do Krakowa, pracowała w niemieckiej policji, dalej zdobywała informacje dla Abwehry, poczyniła spore szkody w polskich szeregach, nie tylko konspiracyjnych. Ale wojnę spokojnie przeżyła. A potem korzystały z jej usług organy polskiego wywiadu.

Kobiety na Śląsku były dobre w roli szpiegów. Co pan myśli o Helenie Matejance, sławnej Krwawej Julce? Oskarżono ją o wydanie kierownictwa górnośląskiego podziemia.
To była niewątpliwie skuteczna agentka, która uczyniła spustoszenie w polskim podziemiu. Była najpierw propolską Ślązaczką, ale w pewnym momencie uznała, że korzystniej będzie opowiedzieć się po stronie Niemiec. Labilność narodowa na tym terenie powodowała, że tak wielu było tu szpiegów, konfidentów i różnych donosicieli, którzy pracowali na dwie strony. Dla pieniędzy, bardzo rzadko dla idei.

Chodziło o spore pieniądze?
A gdzie tam. Tacy amatorzy nie mogli liczyć na duże profity. Z materiałów wynika, że większość z nich dorabiała sobie do pensji albo była bezrobotna. Korzystali, bo było zapotrzebowanie na ich usługi. Tym bardziej, że kary specjalnie ich nie odstraszały.

Nie groziła im kara śmierci?
Trzeba koniecznie podzielić przedwojnie na trzy okresy. Pierwszy to czas powstań i plebiscytu; bardzo gorący, gdy roiło się tu od agentów polskich, niemieckich i alianckich. Łatwo ich było namierzyć, ale walka o bardzo wysoką stawkę, czyli przemysłowy Śląsk była zrozumiała, kary wymierzano raczej niewysokie. W dodatku po trzecim powstaniu alianci doprowadzili do tego, że wszystkich szpiegów skazanych lub namierzonych w tym okresie objęła amnestia.

Po przyłączeniu Górnego Śląska do Polski szpiedzy też nie byli traktowani zbyt surowo, również ze strony Niemiec, wtedy Republiki Weimarskiej. Wykrycie kończyło się więzieniem. Ale kiedy Hitler doszedł do władzy, to już trzeci okres, kary wobec agentów zmieniły się drastycznie. Tu już chodziło o życie. Polska również wtedy zaostrzyła represje wobec szpiegów, ale nigdy nie do tego stopnia, jak w hitlerowskich Niemczech.

Co w tym czasie najbardziej interesowało Niemców?
Nasze fortyfikacje na polsko-niemieckiej granicy, czyli Obszar Warowny "Śląsk", złożony z prawie 200 bunkrów. Miejsca, gdzie budowano schrony, były najpilniej strzeżoną tajemnicą. Wrogowie za wszelką cenę chcieli ją poznać.

Kto był lepszy w tym wieloletnim starciu dwóch wywiadów?
Wyraźnej przewagi żadna ze stron nie uzyskała.Niemcom nie udało się na przykład skompromitować polskich przywódców na Śląsku. Chociaż bardzo się starali,zwłaszcza w okresie plebiscytu. Wojciech Korfanty, Konstanty Wolny i inni byli jak skała, nieprzeniknieni, poza podejrzeniem. Ale mieli wokół siebie nie do końca pewnych ludzi, o niezbyt czystych sumieniach. Te usługi trzeciorzędnych współpracowników to wszystko, co Niemcy osiągnęli.

Agenci zbierali też informacje o życiu wysoko postawionych osób. Pisze o tym kwartalnik "Fabryka Silesia". A więc polski wywiad interesował się osobistymi sprawami prominentów na Śląsku?
To jest oczywiste. Ale muszę zaznaczyć, że polski wywiad nie robił z tych informacji użytku. Przykładem jest Konstanty Wolny i sprawa jego żony, która opuściła go dla innego. Polski dyplomata w Berlinie podejrzewał, że wykrada ona byłemu mężowi tajne dokumenty i sprzedaje Niemcom. Ale nie wiedział, że moim zdaniem sprzedawała Niemcom fałszywki za wiedzą polskiego wywiadu. Polska nie była zainteresowana w drążeniu tego tematu, dyplomatyczne przecieki zbyła milczeniem.

Korfantego z kolei oskarżano o nadmierną miłość do pieniędzy.
Nie znalazłem nic, co by świadczyło o jego nieuczciwości. On i Wolny byli naprawdę ideowcami.

I wybuchła wojna...
Stała się rzecz niewyobrażalnie tragiczna dla agentów polskiego wywiadu, zwłaszcza na pograniczu, gdzie ich było najwięcej. W Warszawie zostawiono na łup agresora tajne dokumenty z pełnymi listami polskich współpracowników wywiadu. Ich los był odtąd przesądzony. Nie wiadomo, jak do tego zaniedbania doszło. Czy to pośpiech, czy głupota, może celowe działanie. W Czechach, gdy już było wiadomo, że wejdą Niemcy, tajne dokumenty wywiadu wysłano samolotem do Londynu. Tam spokojnie doczekały końca wojny. Dlaczego my tego nie zrobiliśmy? U nas Niemcy dostali szpiegów jak na tacy. Najbardziej ucierpieli współpracownicy polskiego wywiadu na Górnym Śląsku.


*Plebiscyt Młoda Para 2012 ZOBACZ ZDJĘCIA KANDYDATÓW i ZAGŁOSUJ
*Budowa dworca w Katowicach: Hala, perony ZDJĘCIA i WIDEO
*Marsz Autonomii przeszedł przez Rybnik. Zobacz ZDJĘCIA
*Wielka Debata o Śląsku: Semka kontra Smolorz ZDJĘCIA i WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prof. Długajczyk: Przeciętny śląski szpieg to szara myszka. Działał na dwie strony - Dziennik Zachodni