Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najgorszy zawód świata: Posłańcy śmierci. To oni mówią o zabitych

Aldona Minorczyk-Cichy
Przekazanie informacji o śmierci to trauma także dla osoby, która ma taki obowiązek
Przekazanie informacji o śmierci to trauma także dla osoby, która ma taki obowiązek 123RF
Nie ma dobrych słów, by powiedzieć matce, że w wypadku zginęły jej dzieci, ani mężowi, że właśnie przed chwilą stracił żonę. Wszystkich Świętych to czas, kiedy wracamy myślami do bliskich, którzy odeszli i tragicznych chwil z tym związanych.

Są informacje, których nikt nie chce usłyszeć. Są też ludzie, którzy muszą je przekazać. Posłańcy śmierci: policjanci, pracownicy kopalni, szpitali, pogotowia, hospicjów. Niektórzy z nich przechodzą odpowiednie szkolenia. Inni reagują jak potrafią, intuicyjnie. Ale tak naprawdę nie ma dobrych słów, aby powiedzieć matce, że w wypadku zginęły jej dzieci, ani mężowi, że właśnie przed chwilą stracił żonę. Wszystkich Świętych to czas, kiedy wracamy myślami do bliskich, którzy odeszli i tragicznych chwil z tym związanych.

Przekazanie informacji o śmierci to trauma także dla tej osoby, która ma taki obowiązek. Najczęściej w roli posłańców śmierci występują policjanci. Jacek Prokop z drogówki Komendy Miejskiej Policji w Katowicach nie może zapomnieć twarzy matki, której niemal dziesięć lat temu musiał przekazać informację o wypadku z udziałem jej dwójki dzieci. Doszło do niego w Mysłowicach. Rodzina mieszkała w Katowicach Giszowcu.

- Przerażenie, szok, łzy. To wszystko w mgnieniu oka pojawiło się na jej twarzy. A przecież powiedziałem jej jedynie, że powinna jak najszybciej skontaktować się z mysłowicką drogówką. Nie byłem upoważniony do poinformowania jej, że w wypadku samochodowym zginęły jej dzieci i ojciec, choć wiedziałem o tym. Zresztą zadałaby mi pewnie mnóstwo pytań, na które po prostu nie umiałbym odpowiedzieć - wspomina Jacek Prokop.

Kilka lat temu później inną młodą kobietę informował o śmierci narzeczonego w wypadku drogowym. Najpierw telefonicznie poprosił ją o przyjazd do katowickiej komendy. Potem już osobiście wyjaśniał, co się stało.

- Przez telefon nie można takich rzeczy robić. Trzeba osobiście, choć nie jest to łatwe - mówi Jacek Prokop.

Trudne zadanie mieli też ci funkcjonariusze, którzy rozmawiali z rodzinami ofiar katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, gdzie w marcu w wyniku zderzenia się dwóch pociągów zginęło 16 osób, a kolejnych kilkadziesiąt zostało rannych. To m.in. w takich sytuacjach mają im pomóc specjalne warsztaty psychologiczne organizowane przez specjalistów w śląskim garnizonie.

- Staramy się przygotować policjantów na takie chwilę. Uczymy, aby informowali rodziny ofiar o śmierci delikatnie, ale rzeczowo. Bez dramatyzowania, detali, które mogą zranić. Aby mówili o możliwości udzielenia pomocy, szczegółach związanych z miejscem odebrania zwłok, obowiązującymi procedurami. Podkreślamy też, że nic nie zwalnia nas z człowieczeństwa i empatii. Tak jak nic nie zwalnia nas z powiedzenia na zakończenie rozmowy: "Jest mi bardzo przykro" - mówi kom. Anna Kubicka-Tomczyk, kierownik zespołu psychologów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Dodaje, że policjanci są uczulani, aby nie przekazywać informacji o śmierci przez telefon.

- Przecież nie wiadomo, czy po drugiej stronie słuchawki nie ma kobiety w ciąży, czy starszej osoby, która źle się poczuje, zasłabnie. Nie można też takich informacji przekazywać w progu mieszkania. Najlepiej poprosić, by najbliższy zmarłego usiadł - wylicza kom. Anna Kubicka-Tomczyk.
Jolanta Grabowska-Markowska jako lekarz i wieloletnia szefowa Hospicjum Cordis ze śmiercią obcuje na co dzień. Jednak nadal przekazanie informacji o śmierci jest dla niej niezwykle trudnym przeżyciem. Za każdym razem innym, wymagającym indywidualnego podejścia.

- Teoretycznie można to zrobić na dwa sposoby. Spokojnie, z rutyną. Albo wchodząc w głębszą relację z rodziną, posługując się własną wrażliwością, współczując. Takiej sytuacji nie da się obłaskawić. Zawsze towarzyszą jej ogromne emocje, nawet jeśli teoretycznie informacji o śmierci powinniśmy się spodziewać, bo chory przebywa w hospicjum, jest w stanie terminalnym - mówi Jolanta Grabowska-Markowska.

Podkreśla, że tak naprawdę wygodniej jest mieć słaby kontakt z rodziną, ale przecież nie o własną wygodę w takiej sytuacji chodzi.

- Chociaż niestety często mamy do czynienia z sytuacją, kiedy najbliżsi umierającego są od niego daleko. Bardziej dbają o siebie, swoje uczucia związane ze śmiercią, swoje przeżywanie. Nie skupiają się na tym, który odchodzi, a to przecież jemu potrzebna jest ich pomoc, obecność. To nas boli. Dlatego staramy się wcześniej pracować z rodzinami, uświadamiać im jak są potrzebni, jak ważna jest ich rola . Mimo to niewiele osób potrafi zachować się właściwie w obliczu śmierci- podkreśla.

Przypomina sobie sytuację, kiedy musiała zastąpić matkę przy łóżku umierającego malucha. Ta kobieta po prostu nie chciała przyjść do swojego dziecka. Przerosła ją sytuacja. Doszła do wniosku, że i tak nie może już w niczym pomóc.

- Jej postawa wzbudziła we mnie gniew. Musiałam szybko nad nim zapanować, aby pomóc odejść dziecku. Poczułam, że dobro, jakie zaoferowaliśmy tej kobiecie zostało zdeptane - wspomina Jolanta Grabowska-Markowska.

Jej zdaniem nie ma dobrych słów, aby poinformować kogoś o śmierci: - Słowa w takich sytuacjach są często tylko balastem. Liczą się uczucia, emocje, gesty. Czasami trzeba po prostu kogoś przytulić.

Podobnie myśli Iwona Szychowska, dyrektor do spraw pracowniczych kopalni "Wujek" w Katowickim Holdingu Węglowym. Jest jedyną kobietą wśród dyrektorów pracowniczych, na których barkach spoczywa informowanie o śmierci górników. I to nie jest łatwe zadanie.

Po stwierdzeniu zgonu przez lekarza do najbliższych zmarłego górnika jedzie grupa osób z kopalni: dyrektor do spraw pracowniczych, pracownik bhp, lekarz lub pielęgniarka, czasami także psycholog.

- Dyrektorem jestem dopiero od czerwca, ale już byłam zmuszona powiadomić żonę o śmierci męża. Wiedziała, że był wypadek, ona też w kopalni. Czekała na informacje w domu razem z dorosłym synem. Byli bardzo dzielni. Mimo szoku starali się zachowywać spokojnie - opowiada dyrektor Szychowska.
Wcześniej przez niemal 30 lat - jako pracownik bhp - także miała kontakt z rodzinami zmarłych i także bardzo to przeżywała. Najgorzej 18 września 2009 roku. Wtedy na ruchu "Śląsk" doszło do tragicznego wypadku. Zginęło 20 górników: 12 na miejscu, 8 - już w szpitalach. Kilkudziesięciu kolejnych zostało rannych. Była przy rodzinach. Starała się pomagać. Doradzać w załatwieniu formalności.

- W takich przypadkach, kiedy trzeba stanąć twarzą w twarz z osobą, która dowiaduje się o śmierci swojego syna, męża, ojca - nie pomogą nawet najlepsze szkolenia psychologiczne. Jest strach: jak spojrzeć w oczy, jak przekazać informację i jak pocieszyć. Słowa nie wystarczają. Czasami trzeba wejść w bliższy kontakt. Po prostu przytulić. Mnie jako kobiecie jest chyba łatwiej, niż kolegom dyrektorom - podsumowuje Iwona Szychowska. Dodaje, że ten przykry obowiązek jest wpisany w jej pracę i musi się z tym pogodzić.

Kiedy już opadną pierwsze emocje - przychodzi czas na bardziej konkretną pomoc przy załatwianiu formalności związanych z przygotowaniem pogrzebu, stypą. Potem także z uzyskaniem pomocy finansowej, odszkodowania, czy renty. Rodzinie zmarłego w takich sytuacjach towarzyszy zwykle pracownik kopalni.

Jednak w tych pierwszych chwilach konieczne bywa udzielenie pomocy medycznej. Od niemal 30 lat zajmuje się tym Iwona Adamska, pielęgniarka z kopalni "Wieczorek".

- Ludzie różnie reagują na wiadomość o śmierci, ale wszyscy niezmiennie bardzo mocno tę sytuację przeżywają. Moją rolą jako pielęgniarki jest im pomóc, choćby podając leki uspokajające. Ale też porozmawiać, objąć, po prostu pobyć razem. Jednak i to nie wystarcza. Bo kiedy my wychodzimy, ta osoba pozostaje sama ze swoim bólem - opowiada Adamska.
Ile razy była posłańcem śmierci? Nie jest w stanie tego zliczyć. Na pewno co najmniej kilkanaście. Najgorzej, gdy ginęli młodzi górnicy, tacy dwudziestokilkuletni, którzy zostawiali żony i maleńkie dzieci.

- Trzeba w takich sytuacjach stawić czoła różnych zachowaniom. Bardzo często zdarza się, że rodziny nas obwiniają. Że to na nas skupia się ich żal. Bywa, że ktoś zachowuje się agresywnie, wręcz rzuca się na nas. Był przypadek, że jedna osoba wpadła w furię. Nie czuję o to żalu, rozumie i nie czekam ani na słowo "przepraszam", ani na "dziękuję". Moją rolą jest pomagać, więc robię to najlepiej jak tylko potrafię - podkreśla pani Iwona.

Dodaje, że w tych pierwszych kontaktach z rodziną zmarłego trzeba być bardzo ostrożnym: - Oni wypytują, chcą wiedzieć, czy zmarły cierpiał, czy długo umierał, jak wygląda jego ciało. Nie możemy w takiej chwili zbyt dużo powiedzieć. Takie słowa zapadają głęboko w pamięć, mogą mocno zranić. Trzeba wiedzieć jak się zachować i ważyć słowa - mówi pielęgniarka.
Nie ukrywa, że jej pomoc bywa znacznie szersza, niż tylko ta medyczna: - Robię to, co akurat jest potrzebne. Bywało, że na czas pogrzebu, czy załatwiania formalności po prostu pilnowałam dzieci, nawet niemowlęta. Ktoś musiał to robić, a ja byłam pod ręką.

Iwona Adamska nie ukrywa, że jej praca nie należy do łatwych: - Mimo to kocham ją, bo lubię pomagać ludziom. Wolę oczywiście, kiedy odbywa się to w mniej dramatycznych okolicznościach, ale nawet wtedy w tych niezwykle trudnych momentach czuję się potrzebna.
Aldona Minorczyk-Cichy


*Dworzec w Katowicach zdemolowany przez pseudokibiców ZDJĘCIA i WIDEO
*Dyktando 2012. Poznaj pełny tekst [ZDJĘCIA ZWYCIĘZCÓW]
*Wypadek w Kozach. 20-latka zażyła amfetaminę i zabiła na przejściu dla pieszych dwóch chłopców ZDJĘCIA I WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!