Przez klęski do kariery
Andrzeja Gołotę Amerykanie pokochali w 1996 roku po wielkich walkach z Riddickiem Bowe. Polak powinien je wygrać, miał sławnego wówczas rywala już na talerzu, ale sfrustrowany jego upartym utrzymywaniem się na nogach, bił poniżej pasa i przegrywał przez dyskwalifikację. Bowe po tych łomotach nigdy nie był już sobą, natomiast Gołocie porażki paradoksalnie otworzyły drzwi do kariery.
Legendarny ekscentryczny promotor Don King wiedział, jak ten potencjał wykorzystać i rzucił Gołotę na głęboką wodę, właściwie bez szans na sukces. Postawił go mianowicie naprzeciw Lennoxa Lewisa, który w październiku 1997 roku był odpowiednikiem Kliczków razem wziętych.
Nowa jednostka czasu
Pojedynek o pas WBC przeszedł do historii jako narodziny nowej jednostki czasu - jednej gołoty. Liczyła ona 92 sekundy, po takim bowiem okresie Polak leżał na macie znokautowany.
- Wszystko przez zastrzyk w kolano, jaki dostałem godzinę przed walką - opowiadał po latach Gołota. - Miał mi zagwarantować, że nie będę odczuwał w nim bólu, a efekt był taki, że gdy bandażowano mi ręce, zacząłem... zasypiać.
Koniec historii? A skąd! To dopiero był początek. Po trzyletnim odpoczynku przez następne cztery lata Gołota wchodził na ring, by pokonać kilku niewiele znaczących rywali, ponieść żenującą klęskę z Michaelem Grantem i uciec z ringu przed Mikiem Tysonem (walkę uznano za niebyłą, gdy w organizmie "Bestii" odkryto ślady niedozwolonych substancji), gdy nieoczekiwanie otrzymał kolejną szansę. W kwietniu 2004 roku zmierzył się z Chrisem Byrdem o tytuł IBF. Efekt? Remis po dwunastu rundach - jeden sędzia widział zwycięstwo Gołoty 115:113, drugi remis 114:114, a jedyna w tym gronie kobieta uznała, że górą był Amerykanin. Ponieważ w boksie obowiązuje zasada, że aby zdetronizować mistrza, trzeba go pokonać, pas został u Byrda.
- Myślę, że ten werdykt był jednak w jakiś sposób zrozumiały - oceniał Gołota, a eksperci uznali, że do sukcesu zabrakło mu przede wszystkim determinacji.
Za krótka rozgrzewka
Siedem miesięcy później, w listopadzie 2004, Polak znów stanął w świetle kamer: tym razem stawką było mistrzostwo WBA, a rywalem John Ruiz. Gołota przegrał, chociaż rzucił Amerykanina dwa razy na deski, ale potem nie poszedł za ciosem i jednogłośnie przegrał.
- Zostałem oszukany. Co więcej mogłem zrobić? - żalił się niedoszły mistrz świata, ale niczego to już nie zmieniało.
Gołota był jednak zjawiskiem wyjątkowym, w dodatku dochodowym, bo Polonia przychodziła na jego walki w ilościach hurtowych. W efekcie już po sześciu miesiącach dostał - co jest wydarzeniem bez precedensu - czwartą szansę. Na drodze do pasa WBO stanął Lamon Brewster. Warto pamiętać, że były to czasy posuchy w ciężkiej wadze. Wielcy mistrzowie odeszli, a nowi byli bezbarwni. Brewster należał właśnie do tego grona. Wymarzony pas leżał więc na wyciągnięcie ręki, ale po zaledwie 52 sekundach leżał przede wszystkim... Gołota, poprawiając swój wstydliwy rekord z walki z Lewisem.
- Za krótką miałem rozgrzewkę, w dodatku potem stałem w chłodnym korytarzu i w efekcie wyszedłem między liny niemal wyziębiony - tłumaczył Polak. Kolejnej odsłony tego serialu klęsk już nie było.
Rozbijanie banku
Chyba nikt nie przypuszczał, że następnym Polakiem w walce o najcenniejszy pas zostanie Albert Sosnowski. Bracia Kliczko szerzyli jednak już takie spustoszenie, że w 2010 roku trudno było znaleźć rywala, którego już nie zdemolowali, albo który się ich nie bał. Wybór padł więc na plasującego się w czołowej piętnastce rankingu "Dragona". Ten nie odmówił, wiedząc, że nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania. Przede wszystkim pieniędzy oczywiście. Polak za występ w Gelsenkirchen zarobił milion dolarów (Witalij Kliczko zyskał 25 milionów euro). Taka kwota to wystarczająca osłoda za nokaut w 10. rundzie walki o pas WBC, która przypominała zabawę w kotka i myszkę.
Łomot zamiast sławy
Na wpływy do kasy nie mógł narzekać także Tomasz Adamek. On także zmierzył się w ramach federacji WBC z Witalijem i po raz pierwszy w Polsce pojedynek pokazywano w formule PPV. Starcie na stadionie we Wrocławiu miało świetną oprawę marketingową, ale efekt był tradycyjny. Polak, dużo mniejszy od rywala, nie miał szans, by wyrządzić mu krzywdę i przegrał w 10. rundzie, co i tak było głównie efektem hartu ducha. Kliczko, mówiąc kolokwialnie, spuścił pięściarzowi z Gilowic regularny łomot.
- Za krótko byłem w Polsce, zaniedbałem aklimatyzację - tłumaczył "Góral", nieco w stylu G0łoty sprzed lat.
Czy to pasmo polskich porażek przerwie wreszcie Wach? Nazywany polskim olbrzymem i mierzący 202 cm wzrostu krakowianin wierzy, że tak będzie. Ale przed nim podobną wiarę deklarowali Gołota, Sosnowski i Adamek...
Walkę Wacha można zobaczyć za pośrednictwem pay-per-view. Większość sieci kablowych sprzedaje ją za 40 zł.
*Wyszedł ze szpitala i zmarł. Zwłoki znaleziono po roku 35 m od szpitala
*Euforia na koncercie Kultu w Spodku [ZDJĘCIA i WIDEO]
*Zmiana opon na zimowe obowiązkowa. ZOBACZ GDZIE i DLACZEGO
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?