Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Generale Jaruzelski, to akt bestialstwa!

Teresa Semik
fot. archiwum Dr poleszczuk
"Nikt nie ma prawa wydawać takich rozkazów" - napisało troje lekarzy z Rept tuż po tragicznych wydarzeniach w kopalni Wujek w 1981 roku . Nie wiedzieli, że SB chciała ich za to surowo ukarać. List, skierowany do autora stanu wojennego przeleżał w archiwach resortu spraw wewnętrznych z klauzulą: "tajne, specjalnego przeznaczenia". Odnalazł się dopiero teraz.

Dwa dni po tragicznej pacyfikacji kopalni Wujek troje śląskich lekarzy wysłało do Wojciecha Jaruzelskiego wstrząsającą skargę na zomowców, którzy pobili sanitariuszy i ratowników wezwanych do strajkujących górników. Rannych wyciągali z karetek i zrywali im opatrunki tamujące krwotoki. "Panie generale Jaruzelski, nikt nie ma prawa wydawać takich rozkazów!" - napisali oburzeni.

List lekarzy wiele lat leżał w archiwach resortu spraw wewnętrznych z klauzulą: "tajne, specjalnego przeznaczenia". Odnaleziony został dopiero teraz, podczas porządkowania zasobów. Mimo upływu lat wciąż ujawniane są zaskakujące historie i tajemnice ludzi, którzy w tych strasznych dniach próbowali zachować godność i przyzwoitość. 

Nie mieściło nam się w głowie

Akcja w kopalni Wujek 16 grudnia 1981 roku była największym dramatem stanu wojennego. Zginęło 9 górników, a 21 nadal nosi blizny po postrzałach.  Dr Józef Kowalczyk, Ignacy Pietruszka i Maria Poleszczuk pracowali wówczas w Górniczym Centrum Rehabilitacji "Repty" w Tarnowskich Górach, 30 km od kopalni Wujek. Nie byli świadkami tej brutalnej akcji, ale znali ją z relacji innych pracowników służb medycznych oburzonych napaścią nawet na obsługę karetek pogotowia.

- Nic nie usprawiedliwiało strzałów do protestujących górników. Nam, lekarzom, nie mieściło się także w głowie, że można w cywilizowanym kraju zaatakować rannych i lekarzy, którzy pospieszyli im z pomocą - wspomina doktor Ignacy Pietruszka z Tarnowskich Gór, wówczas szef zakładowej Solidarności. - Musieliśmy zareagować, nie wolno było tak tego zostawić - wyjaśnia.

Późniejsze śledztwo wykazało, że to głównie doktor Pietruszka zredagował ten list napisany 18 grudnia 1981 roku do Wojciecha Jaruzelskiego, szefa Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego:

"My niżej podpisani lekarze wierni przysiędze Hipokratesa (...) jesteśmy głęboko oburzeni traktowaniem naszych kolegów lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy spełniających swoje obowiązki. Bicie i lżenie ich ordynarnymi słowami, wyciąganie rannych z karetek, zrywanie im opatrunków tamujących krwotoki, wyrywanie drenażów z jamy opłucnowej u rannych z uszkodzeniem płuc jest aktem bestialstwa i podeptaniem ludzkiej godności. Takie traktowanie rannych i osób udzielających pomocy nie może znaleźć usprawiedliwienia w obronie jakichkolwiek ideologii" - informowali generała. 
Zachowanie funkcjonariuszy ZOMO pod kopalnią Wujek przyrównali do hitlerowców, a nawet ocenili gorzej, bo "hitlerowcy mieli szacunek dla lekarzy i patroli wynoszących rannych, jak to m.in. miało miejsce w bitwie pod Monte Cassino i zostało opisane przez naszego kolegę dr. Majewskiego w książce "Wojna, ludzie i medycyna"- dodali.

- Czy się bałem? No pewnie! Musiałem się jednak mocno zdenerwować, a wtedy robię się odważniejszy - żartuje dziś Ignacy Pietruszka.

Kopię listu ukrył w domu i nie powiedział żonie ani słowa. Im mniej wiedziała, tym była bezpieczniejsza. Gdy kilka miesięcy później wpadła do ich domu bezpieka, nie wiedziała, czego szukają tak zawzięcie i dlaczego wyprowadzają go z domu.

Gniazdo reakcji

List tarnogórskich lekarzy wstrząsnął w 1981 roku świtą Jaruzelskiego. Generał otrzymał go za pośrednictwem prymasa Józefa Glempa. Lekarze zdawali sobie sprawę, że jeśli go wyślą pocztą, trafi do kosza. Zaprzyjaźniony ksiądz osobiście zawiózł kopertę do Warszawy. Jaruzelski nie miał wyjścia, musiał zareagować i wyjaśnić sprawę. Przez pół roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, którym kierował gen. Czesław Kiszczak oraz Naczelna Prokuratura Wojskowa zastanawiały się, jak wybrnąć z tej kłopotliwej dla twórców stanu wojennego sytuacji. Formalnie śledztwo prowadzili prokuratorzy wojskowi w Gliwicach. Ci sami, którzy zajmowali się użyciem broni w kopalni Wujek i umorzyli sprawę, uznając, że pluton specjalny ZOMO strzelał do górników zgodnie z prawem, w obronie koniecznej.

W pierwszym odruchu planowano postawić lekarzy oraz ich informatorów przed sądem za "rozpowszechnianie wiadomości niesprawdzonych i mało wiarygodnych". Lekarze nie zdradzili, skąd wiedzą o brutalnej akcji zomowców i utrzymywali, że ten protest to ich obywatelski obowiązek.

- Naprawdę, chcieli nam przedstawić jakieś zarzuty? - dziwi się doktor Maria Poleszczuk, dziś mieszkanka Ciechocinka. - Nie znałam ani jednej poszkodowanej osoby, o wszystkim dowiedziałam się od przypadkowych ludzi. Prokurator w czasie przesłuchania dociekał, dlaczego więc uwierzyłam świadkom na słowo. A ja na to: "Bo jestem lekarzem". Jak mi pacjent mówi, że go boli w boku, to mu wierzę. Nie zakładam od razu, że mnie okłamuje" - odpowiedziała.
Lekarze nie mieli pojęcia, że ich sprawę roztrząsano przez wiele miesięcy. Owszem, wzywano ich na przesłuchania do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gliwicach, potem także do siedziby Wojskowej Służby Wewnętrznej w Tarnowskich Górach, ale w charakterze świadków. 

W czasie świąt 1981 roku doktor Poleszczuk powiedziała mamie o liście do Jaruzelskiego i o tym, że nie wiadomo, jak to się dla nich skończy. Usłyszała wtedy troskliwe: "Po co ci to było?"

 - I ty, mamo, mnie o to pytasz? A dlaczego w czasie wojny wstąpiłaś do AK? - przypomina tamte rozmowy Maria Poleszczuk.

Najstarszy z tej trójki, wówczas 58-letni dr n. med. Józef Kowalczyk sam był łącznikiem AK w swoich rodzinnych stronach na Lubelszczyźnie. Oddział paraplegii, który stworzył w Górnośląskim Centrum Rehabilitacji "Repty", i na którym w trójkę pracowali pod jego kierownictwem, nazywano "gniazdem reakcji". Zebrania komitetu założycielskiego Solidarności w 1980 roku odbywały się w jego mieszkaniu. Zmarł w 1991 roku. 

W dokumentach ze śledztwa pozostała o nich opinia: "Byli aktywnymi działaczami Solidarności utrzymującymi bliskie kontakty z klerem". Pod protestem lekarzy są jednak tylko trzy podpisy, choć doktor Pietruszka wielu osobom podsuwał list i pytał, czy do nich dołączą. Odmawiali. Jedni ze strachu, inni z przekonania, że to przecież nic nie da.

- Nikt nie rodzi się bohaterem - tłumaczy kolegów Ignacy Pietruszka. 

Oko w oko z prokuratorem

Wezwanie od prokuratora dotarło na adres szpitala. Kiedy odbierał je od przerażonej kadrowej pomyślał uradowany: Oho! List pewnie dotarł do Jaruzelskiego. Tuż przed wyjazdem na przesłuchanie do Gliwic uprzedził jednak 17-letniego syna, że gdyby nie wrócił, to on musi zająć się rodziną. 

- Nie miałem żadnego przeczucia, ile prokurator wie o nas. Czy już słyszał o wspieraniu internowanych, podziemnej prasie - opowiada doktor Pietruszka.
- Mnie uspokajał, że pewnie wzywają go z powodu starych spraw ze służby wojskowej - dodaje żona Helena. Za wszelką cenę chciał chronić rodzinę.

Prokurator pytał lekarzy o Stanisława Płatka, jednego z przywódców strajku w kopalni Wujek, którego kula trafiła w ramię. Karetka zabrała go do szpitala wraz z rannym kolegą Zbigniewem Wójcikiem. Ledwo wyjechali za mur kopalni, a drogę zagrodził im milicyjny patrol. 

- Dowody osobiste! - zażądał funkcjonariusz. 

Okazali swoje górnicze znaczki identyfikacyjne, niczego innego nie mieli przy sobie. Spytał więc o nazwiska. Spojrzał na swoją listę i rzucił do stojących obok oficerów: - Mamy Płatka! 

Wszyscy musieli opuścić sanitarkę. Wyciągnięto nawet nosze, na których leżał Wójcik. 

- Pułkownik ZOMO chwycił pałkę i zrzucił nią ze mnie panterkę przykrywającą zabandażowane ramię - wspomina Stanisław Płatek. - Szydził, czy to mi się przytrafiło na dole kopalni i tam też strzelają...? Potem wykonał ruch, jakby tą pałą zamierzał mnie uderzyć. Wtedy między nas wszedł lekarz i zasłonił mnie swoim ciałem.

Płatek musiał się przesiąść do sanitarki wojskowej i pod milicyjną eskortą został odwieziony do polikliniki. 

Milicja a priori przyjęła, że autorzy listu oparli się na mało obiektywnych źródłach. Stąd próba postawienia im zarzutów. Z zachowanych dokumentów w resorcie spraw wewnętrznych wynika jednak, że dość szybko milicjanci musieli zmienić zdanie. Śledczy z Gliwic dotarli bowiem do siedmiu osób z obsługi karetek, którzy w czasie akcji ratunkowej zostali pobici przez zomowców bez jakichkolwiek powodów. Najdotkliwiej odczuł to Alfred Garbas, kierowca sanitarki oraz Ilona Łysko, pielęgniarka. Zostali zatrzymani już w czasie dojazdu do kopalni i pobici tak, że sami musieli skorzystać z pomocy lekarskiej. W czasie przesłuchania wskazali innych poszkodowanych sanitariuszy.

Prymas nie rozpowszechniał

Naczelna Prokuratura Wojskowa w poufnej notatce z 18 stycznia 1982 roku sugerowała gliwickim prokuratorom, i MSW, by jednak nie podejmować "decyzji prawno-procesowych" wobec lekarzy z Rept i wycofać się z zamiarów postawienia im zarzutów. Uzasadniano to tym, że ich pismo oficjalne do organów władzy, a generał Jaruzelski był również premierem, "nie nosi cech karalnego rozpowszechniania wiadomości niesprawdzonych i mało wiarygodnych". Wprawdzie lekarze przekazali list za pośrednictwem prymasa Glempa, ale to jeszcze nie jest rozpowszechnianie.

Płk mgr Kazimierz Tomczak z Naczelnej Prokuratury zalecał ostrożność także z innego powodu. Był wprawdzie przekonany, że opinie o bestialstwie zawarte w liście lekarzy oparte zostały na plotkach, to jednak "jest prawdopodobne, że plotki te zrodziły się na tle faktów, których istnienia wykluczyć się nie da". Obawiano się jeszcze większej kompromitacji.

Biuro Śledcze MSW nie było jednak tak powściągliwe w swojej ocenie. W notatce z lutego 1982 roku skierowanej do zastępcy ministra spraw wewnętrznych gen. dywizji Bogusława Stachury (w latach 70. szefa SB) postulowali, że "należało przymusić autorów listu do ujawnienia, kto udzielił im informacji", aby jednak pociągnąć ich do odpowiedzialności karnej. Już nie kwestionowali, że milicjanci jednak nadużyli "przymusu bezpośredniego", czyli władzy, ale... mogli zostać sprowokowani. Dlatego bili pałkami po głowach sanitariuszy. Nie sposób tych milicjantów zidentyfikować i ewentualnie ukarać, bo ofiary nikogo nie rozpoznają. Autorzy listu do Jaruzelskiego też nie są bez winy, utrzymywał płk Hipolit Starszak, szef biura śledczego MSW, bo "zainteresowani tendencyjnym przedstawieniem przebiegu zdarzenia"  są aktywnymi działaczami Solidarności "utrzymującymi bliskie kontakty z klerem." MSW zaleciło rozmowy ostrzegawcze z lekarzami przy "udziale właściwego komisarza wojskowego oraz aktywu partyjno-służbowego" szpitala, a także opublikowanie w lokalnej prasie informacji o zdarzeniu. Publikacja ta winna zmierzać do konkluzji, że "uleganie plotce prowadzi na manowce nawet ludzi, którzy cieszą się z uwagi na pozycję zawodową autorytetem w swoim środowisku". 
Notatka tej treści trafiła również na biurko generała brygady Władysława Ciastonia, wiceministra spraw wewnętrznych i szefa Służby Bezpieczeństwa z dopiskiem: "Wnioski zawarte w notatce zostały przez premiera akceptowane do realizacji".
 

Zmowa milczenia

Był maj 1982 roku. Ustalenia związane z przeprowadzeniem rozmów ostrzegawczych, itp wcielać miał z życie ówczesny komendant wojewódzki MO w Katowicach, płk Jerzy Gruba, ale wpadł... w panikę.

"Skoro na terenie województwa nie notujemy żadnych dyskusji na temat tego zdarzenia, próba jej wywołania będzie szkodliwa" - napisał do swoich pryncypałów w Warszawie. Miesiąc później nadeszła decyzja, by sprawie dać już spokój.

Milczeli także autorzy listu w przekonaniu, że dokumenty z tą sprawą dawno gdzieś przepadły. Nie wiedzieli, że byli przedmiotem żywego zainteresowania najwyższych organów władzy w państwie. W latach 80. oddział paraplegii podzielono na pół, by kierownictwo szpitala miało lepszy ogląd sytuacji. Dr Poleszczuk wyjechała z Tarnowskich Gór do rodziny w Ciechocinku.

-Nie lubimy rozgłosu - dodaje doktor Pietruszka. - Nie była to przecież wielka odwaga. Odważni to byli górnicy z Wujka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!