Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Granica polsko-czeska: państwa zagrabiły im ziemie [REPORTAŻ]

Grażyna Kuźnik
Granica
Granica arc
Josef Sladek z Silherovic, czeskiej wsi, pechowo ulokowanej dwa kilometry od granicy państwowej, od lat walczy o zwrot kawałka łąki. Bez pytania wcielono ją do Polski. Podobnie było z rodziną Lothara Wittka. Tyle, że jego kawał ziemi został po czeskiej stronie. Zmiana granic Polski i Czech została przeprowadzona szybko i sprawnie. Teraz rodziny domagają się zwrotu bezprawnie zagrabionych ziem. Pisze Grażyna Kuźnik

Pół wieku temu przyszli żołnierze, przegrodzili drutem kolczastym ojcowiznę Sladków i nie zamierzali z nikim gadać.Na wielkie zdumienie Josefa, ojca obecnego spadkobiercy, również Josefa - rzucili jedynie, że następuje prostowanie granicy. Jest to sprawa wagi międzynarodowej, o której na wsi nie mają pojęcia i mieć nie będą.

Josef pyta, dlaczego jego czeska działka została wpisana w Polsce jako własność Skarbu Państwa? Kto teraz naprawi ten błąd i krzywdę?

Tak Sladek dowiedział się, że kawałek pola chcąc nie chcąc przepadł mu na rzecz sojuszników. Jego przyjaciel Lothar Wittek z polskiej wsi Rudyszwałd, też stracił wtedy łąkę, ale na rzecz Czechosłowacji. U Wittka granica przecięła podwórko w obejściu.

Czeska, więc niczyja

Okazało się jednak, że Wittek trochę lepiej na tym wyszedł. Bo chociaż jego łąka znalazła się za granicą, to nikt nie zaprzeczał, że należy do niego. Na czeskich mapach geodezyjnych zgodnie z prawdą zaznaczono, że to własność Wittka. A łąka Sladka nagle stała się niczyja. Wziął ją jak swoją Państwowy Fundusz Ziemi. I jako swoją własność oznaczył na mapach. - To tylko 11 i pół ara, taki kąsek - mówi Josef, rocznik 1947. - Teraz to mała działka bez dojazdu, nieużytek. Ale kiedyś była częścią naszego dużego pola. To była jedna całość.

Co mu tak zależy? Co na tym kawałku można zyskać?

- A choćby siano dla krowy, ale przede wszystkim sprawiedliwość - twierdzi Josef.

Przez lata Sladkovie milczeli, choć ta zabrana działka była u nich jak wrzód na tyłku. Nie zapomnisz. Kiedy zmienił się ustrój, byli pewni, że nowa Polska, która zwraca właścicielom kamienice pełne lokatorów, zamki i pałace, nie będzie sprzeciwiać się oddaniu spłachetka łąki. Ale w polskich dokumentach nie ma śladu, że łąka należała do jakiegoś Czecha.

Sładek z pomocą kolegi Lothara Wittka pisze do Starostwa w Raciborzu: "Sprostowanie granicy było dokonane bez naszej zgody i wiedzy. Było efektem polityki ówczesnej władzy totalitaryzmu stalinowskiego. W wyniku tego podziału z 1953 roku, zatwierdzonego umową dopiero w 1958 roku, zostaliśmy pozbawieni własności naszej działki. O jej zwrot starał się mój ojciec, rocznik 1917, ale bez rezultatu. Proszę o powrót do stanu pierwotnego, który był mi gwarantowany przy zmianie ustroju politycznego".

Sladek nie rozumie, że mimo upływu lat, potępienia Stalina i komunizmu, przemian ustrojowych, sprawa prostowania granic polsko-czeskich wciąż jest tematem zakazanym. I skomplikowanym. Nie rozumie, dlaczego Polska nie może oddać mu głupiej działki! Przecież flagi czeskiej tam nie postawi, ale niech będzie wiadomo, że to własność Sladka.

Josef informuje starostę nie bez zazdrości, że "podobny problem miał mój sąsiad Lothar Wittek z Rudyszwałdu. Ale łąka została mu zwrócona i posiada dokumenty geodezyjne".

Ma też pytanie, ale nie wie, do kogo je skierować. Do Józefa Stalina? Klementa Gottwalda? Bolesława Bieruta? Chodzi mu o to, co było przyczyną, że prywatna własność, czyli jego czeska ojcowizna, została po prostu wpisana w Polsce jako własność Skarbu Państwa. Kto ma naprawić te błędy i krzywdy?

Tajny bałagan graniczny

Polskie urzędy odpowiadają mu cierpliwie, że nic im nie wiadomo o tym, aby wymieniona działka nie była polska oraz państwowa. Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi w długim piśmie z 9 lutego 2012 roku tłumaczy, że subiektywne przekonanie danej osoby, iż jest właścicielem jakiejś działki nie oznacza jeszcze, że tak jest naprawdę. Potrzebne są na to dowody i dokumenty.

Sladek jest zły. Widzi ojca jak go mają za nic, gdy mu odbierają łąkę. Jak nie ma z kim rozmawiać o "wielkiej polityce", w którą zaplątała się jego działka. Bo raz - nikt nic nie wie, dwa - granica to tajemnica państwowa, trzy - zaraz by go wzięli za szpiega, o co bardzo łatwo. To jak miał starać się o dokumenty w sprawie zabranej ziemi?

Przesyła jednak "Usneseni", czyli postanowienie o nabyciu spadku z dnia 5 kwietnia 1993 roku sądu w Opavie. Dokument potwierdza, że Josef Sladek posiada legitymację do występowania jako strona w sprawie rzeczonej działki. Ale na polskich urzędnikach wyrok czeskiego sądu nie robi wrażenia.

Josef wszystkim się denerwuje. Absurdem, ścianą nie do przeskoczenia. Po co Polsce kawałek mokradła bez dojazdu?

Sladkom pomaga Lothar Wittek, zahartowany w bojach o odwrócenie krzywd prostowania granicy. Po czeskiej stronie został kawał jego łąki. Zniechęcano go do niej jak tylko można. Ale nigdy nie odpuścił. To prawda, że mógł ją użytkować, ale jakim kosztem!

- Najgorsze, że nikt o naszych bojach nie wiedział, byliśmy tajni i pilnowani jak granica - mówi Lothar.

Ojciec Wittka też milczał, gdy żołnierze w 1953 roku wyskoczyli z ciężarówki i zaczęli mu pod chałupą wbijać słupy graniczne. Wittkowie - ojciec Josef, matka Dorota, córka Ingeborga i syn Lothar tylko patrzyli. I w mig sąsiad odgrodzony na amen, pod obejściem stoi wieża, łąka podzielona na pół, pod domem zasieki i druty.

Dlaczego granica szła akurat przez ich gospodarstwo? Kto wie? Wittek nigdy nie pogodził się z tym, że korekta rozpłatała mu ojcowiznę na dwie części, obstawiła strażnikami, skłóciła sąsiadów, a z rodziny zrobiła cel polowań dla pograniczników.
Jego najgorsze wspomnienie: babcia pasie gęsi na podzielonej łące. Nagle ptaki biegną na Czechosłowację, ona za nimi. A za nią seria z żołnierskich automatów. Z domu wyskakuje ojciec, przygniata matkę do ziemi, ciągnie na stronę polską. Żadnej skargi ojciec nie złożył. Był w Wehrmachcie, wrócił z Syberii, i z władzą nie zadzierał.

Tutaj, w środkowej części Bramy Morawskiej, po lewej stronie Odry, w Rudyszwałdzie, Ślązacy Wittkowie siedzą gdzieś od 1500 roku. Miejsce spokojne i odludne. Za domem Wittków do dziś ciągnie się płaska przestrzeń, aż po horyzont. Bez jednego dymu z komina. Sladkovie niedaleko, w Silherovicach, tak samo długo siedzą.

W 1945 roku to była loteria: wszyscy z okolicy mogli zostać Niemcami, Czechami albo Polakami. Wittek opowiada, że każda chałupa miała przygotowane po trzy flagi, bo nikt nie wiedział, jaka będzie potrzebna. W końcu urzędowo ustalono, że Wittkowie będą Polakami, a Sladkovie, co z nimi sąsiadowali polem, Czechami. No i niech będzie. Byle był spokój.

Ale nic z tego. Polityka dała im się we znaki jak mało komu. Kiedy Wittkowie po korekcji granic robili jeden krok za dużo na własnej łące, to już nielegalnie przekraczali granicę. Kto to dzisiaj może sobie wyobrazić? Strażnik pod bronią prowadził ich z powrotem z Czech do Polski. Nie wolno im było o tym wszystkim opowiadać, bo wszystko było zakazane pod groźbą surowej kary.

A dzisiaj? Co z tego, mówi Lothar, że może sobie teraz chodzić z polskiej strony na czeską ile mu się podoba, kiedy formalności dotyczące łąki musi załatwiać w czeskich urzędach. Granica to granica. I jeśli ktoś nabałaganił przed ponad pół wiekiem, dodaje, powinien to teraz uporządkować. Jego łąka powinna znaleźć się na terenie polskim, tak jak reszta ziemi.

Zwrot? Opór i upór

Ale takie żądania zahaczają o naprawdę wielką politykę. Przy korekcie polsko-czeskiej granicy w latach 50. straciliśmy 368 hektarów. Obszar jak osiem Watykanów. Z mapy Polski nagle zniknęły całe wioski, lasy i pola uprawne. Dług miał być honorowo oddany, ale lata mijają i nic. Czechosłowacja milczała. Czechy od kilku lat obiecują, że dług zwrócą, ale wciąż nie można pokonać biurokracji. A także oporu czeskich miejscowości i uporu polskich władz, że jak oddawać, to co do metra. Impas trwa.

Wittek pamięta czasy, że gdy obrobił pole po polskiej stronie, schodził z traktora, jechał 25 kilometrów do Raciborza na milicję. I czekał w korytarzu, żeby wydali mu zgodę na przekroczenie granicy. Czasem to trwało cały dzień. Gdy dostał przepustkę, wracał i mógł orać po czeskiej stronie. Potem znowu meldował się milicjantom i żołnierzom. Dopiero wtedy wracał do domu.
Ale Sladek przyglądał się temu z zazdrością, bo on nie miał szans nawet na to. Może by i siedział cały dzień na milicji, żeby dostać przepustkę. Byle skosić trawę na swojej łące. Ale była już polska i nic mu do niej. Nawet jednego halerza mu za nią nie dali. I tak zostanie?

Inżynier Józef Toboła, mieszkaniec Czech z polskim pochodzeniem, od kilku lat pomaga Czechom regulować sprawy własnościowe w Polsce. Z dobrym skutkiem. Sprawa wybuchła, gdy podczas budowy autostrady A1 wyszło na jaw, jak wiele działek w okolicy Wodzisławia należy do Czechów. Mieli na to czeskie papiery, ale nie polskie.

Toboła rozumie, na czym polegają kłopoty Josefa Sladka. - Myśli jak Czech, a musi jak Polak. Trzeba się przestawić i tyle. W Czechach pójdzie do gminnego urzędu, a tam czarno na białym papiery mówią, że ziemia jest jego. W Polsce jest inaczej. Obywatel może sobie gadać. Sladek musi przed polskim sądem udowodnić, że łąka to jego ojcowizna. Droga trudna, ale dopiero wtedy urzędy potraktują go tak, jak należy.

Josef dostaje wylewu. Sprawą działki obiecuje zająć się syn jego siostry. Jest młodszy i ma więcej sił. Może doczeka.
Grażyna Kuźnik


*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Wszystkie barwy Niepodległości w obiektywach reporterów Dziennika Zachodniego ZDJĘCIA
*Euforia na koncercie Kultu w Spodku [ZDJĘCIA i WIDEO]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!