18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smoleński detektor, czyli szukanie trotylu czułym wykrywaczem [EKSPERYMENT]

Dorota Kowalska
Tak wygląda MO-2M, którym przeprowadzaliśmy eksperyment w naszej redakcji, używali go także eksperci w Smoleńsku
Tak wygląda MO-2M, którym przeprowadzaliśmy eksperyment w naszej redakcji, używali go także eksperci w Smoleńsku Bartek Syta/Polskapresse
Przeprowadziliśmy w redakcji eksperyment, badając różne substancje urządzeniem, którego używali w Smoleńsku eksperci pracujący dla prokuratury wojskowej. Sprawdziliśmy, na co i jak reaguje detektor materiałów wybuchowych. Urządzenie jest bardzo czułe, reaguje m.in. na perfumy.

Nie cichną dyskusje wokół badań, jakie eksperci prokuratury przeprowadzali na wraku prezydenckiego tupolewa. Wszyscy rozprawiają o tym, co im się wydaje, mało kto rozmawia o faktach. Postanowiliśmy więc sami sprawdzić, jak takie badania mogły wyglądać i jaki przynieść efekt. Dlatego przeprowadziliśmy w redakcji eksperyment, do którego zaprosiliśmy Jana Bokszczanina, prezesa firmy Korporacja Wschód Sp. z o.o., która od 15 lat produkuje detektory MO-2M. Na takim, między innymi, detektorze pracowali kilka tygodni temu eksperci w Smoleńsku, co potwierdza sama NPW. Otrzymaliśmy także próbki trotylu, rozpuszczalników, perfum i dezodorantów. - Detektor MO-2M jest skalibrowany wyłącznie ma materiały wybuchowe i wskazuje je z 98 procentową wiarygodnością pewności - podkreśla prezes Bokszczanin przed eksperymentem.

Urządzenie jest niezwykle czułe. Wykrywa 10-¹³ g (to mikroskopijne wielkości, mierzone wartościami do trzynastu miejsc po przecinku) materiału wybuchowego w 1 cm³ powietrza.

A więc zaczynamy nasze doświadczenie. Przykładamy do detektora próbkę zawierającą trotyl i urządzenie reaguje natychmiast: wydaje dźwięki, włącza się też czerwone światełko, a na czytniku pokazuje się napis - TNT (trotyl). Jeśli podłożylibyśmy próbkę z nitrogliceryną, wyświetliłby się napis NG, heksogen to RDX, a pentryt - PETN. MO-2M wyłapuje w sumie ponad trzydzieści różnych materiałów wybuchowych, które są mieszankami tych czterech podstawowych substancji. Jeśli trotyl byłby na wraku tupolewa, detektor musiałby odnotować jednoznaczne wskazanie. Wcale jednak nie musiałoby to oznaczać, że na lotnisku Siewiernyj doszło do zamachu, bo materiał wybuchowy mogli nanieść na wrak żołnierze, którzy przy nim pracowali. Trotyl mógł tu leżeć całymi latami i być pozostałością po II wojnie światowej. Jan Bokszczanin opowiada taką historię: pracownik Straży Granicznej,dotykał trotylu, przez kolejne dni mył ręce wielokrotnie. Mimo to, detektor wykrył na jego dłoniach materiał wybuchowy po 5 dniach. Gdyby wejść z MO-2M na przykład do jednostek saperskich, czy składów amunicji - natychmiast zareaguje. Może stąd słowa prokuratora generalnego Andrzeja Sere-meta o tym, że "pochodzenie cząstek wysokoenergetycznych, zabezpieczonych na wraku samolotu Tu-154 M, może być przeróżne".

Jeśli na wraku Tu-154 był trotyl, wcale nie znaczy, że doszło do zamachu. Mógł zostać na wrak naniesiony

Ale wskazanie detektora mogły być inne i tu przechodzimy do kolejnego etapu naszego eksperymentu. Do MO-2M przykładamy wacik nasączony perfumami, potem dezodorantem, na koniec - rozpuszczalnikiem. Żeby była jasność, w żadnej z tych substancji nie ma cząsteczek materiałów wybuchowych, ale są w nich grupy chemiczne, które mogą się zjonizować w detektorze podobnie jak grupy chemiczne właśnie materiału wybuchowego. I rzeczywiście: urządzenie reaguje, ale nie w taki sam sposób, jak wtedy, gdy przykładaliśmy do niego czysty trotyl. MO-2M "głupieje": wydaje dźwięki, świeci się czerwone światełko, ale na czytniku pokazują się, a to oznaczenia heksogenu, a to nitrogliceryny. Nie ma jednoznacznego wskazania. - Takie zjawisko powinno dać do myślenia - tłumaczy Jan Bokszczanin.

A skąd mogłyby pochodzić ewentualne ślady materiałów wybuchowych w prezydenckim samolocie? I jakim cudem mógł je przegapić BOR - KONIECZNIE PRZECZYTAJ

Trzeba jednak pamiętać, że eksperci w Smoleńsku mieli ze sobą kilka różnych urządzeń, poza tym, dezodorant, czy rozpuszczalnik paruje stosunkowo szybko, materiały wybuchowe - całymi latami. Ale też wystarczy niewielka ilość trotylu, albo zanieczyszczenie obiektu przez ludzi przy nim pracujących, aby urządzenie dało wynik pozytywny.
Od kilkunastu dni trwają spekulacje, co znajdowało się na wraku prezydenckiego tupolewa - były na nim czy nie materiały wybuchowe. Wiadomo, że kilka tygodni temu na miejscu w Smoleńsku eksperci badali wrak Tu-154, wiemy, że wykryli na nim cząsteczki wysokoenergetyczne. Przynajmniej tak wynika z oświadczenia prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, które ten złożył po swojej rozmowie z Tomaszem Wróblewskim, byłym już redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej". Prokurator Seremet napisał: "W trakcie rozmowy z naczelnym »Rzeczpospolitej« Tomaszem Wróblewskim podkreśliłem wyraźnie, że pochodzenie cząstek wysokoenergetycznych, zabezpieczonych podczas badań wraku samolotu Tu-154M, może być przeróżne".

Eksperci badali wrak między innymi detektorem MO-2M. Postanowiliśmy zatem sprawdzić, jak działa to urządzenie. Zaprosiliśmy do redakcji "Polska The Times" Jana Bokszcza-nina, prezesa firmy Korporacja Wschód sp. z o.o., która od 15 lat produkuje detektory MO-2M. Otrzymaliśmy także próbki trotylu, rozpuszczalników, perfum, dezodorantów. Chcieliśmy się przekonać, jak będzie na nie reagował detektor.

- To bardzo czułe urządzenie, jedno z najlepszych na rynku. Używają go w całej Europie, między innymi we Francji, ale stosują go również służby w kilkunastu krajach, w tym w USA czy Indiach - mówi Jan Bokszczanin. W Polsce MO-2M mogą się pochwalić między innymi policja, straż graniczna, Centralne Biuro Śledcze, kancelarie premiera i prezydenta.

Detektor MO-2M wygląda bardzo niewinnie, mieści się w niewielkiej czarnej walizce. Wszystkie jego wersje i modele opierają swoje działanie na jednej prostej zasadzie, a mianowicie na tym, że materiały wybuchowe o dużej sile rażenia składają się z wysokoenergetycznych substancji organicznych. Substancje te w zależności od wielkości cząsteczek mają większą lub mniejszą zdolność parowania. Detektor, mówiąc kolokwialnie, zasysa te opary i analizuje je. Jak się to dzieje? Otóż opary zasysane są do dyszy wlotowej, a następnie do kolumny, do której przykłada się cyklicznie zmienny potencjał elektrostatyczny. W dyszy wlotowej znajduje się źródło promieniowania jonizującego, powodujące jonizację zasysanych cząsteczek. W stronę detektora położonego na końcu kolumny przesuwają się więc cząsteczki zjonizowane, detektor identyfikuje je między innymi na podstawie wielkości i charakterystycznej dla konkretnego związku chemicznego ruchliwości.

Włączamy detektor, urządzenie zasysa i "skanuje" powietrze w pokoju redaktora naczelnego. Cisza. Nie ma żadnych materiałów wybuchowych. - Detektor MO-2M jest skalibrowany wyłącznie ma materiały wybuchowe i wskazuje je z 98-procentową wiarygodnością pewności - podkreśla Jan Bokszczanin.

Przykładamy do detektora próbkę zawierającą trotyl. Urządzenie reaguje natychmiast - pika, włącza się też czerwone światełko, a na czytniku pokazuje się napis: TNT (trotyl). Jeśli podłożylibyśmy próbkę z nitrogliceryną, wyświetliłby się napis NG, heksogen to RDX, a pentryt - PETN. MO-2M wyłapuje w sumie ponad trzydzieści różnych materiałów wybuchowych, które są mieszankami tych czterech podstawowych substancji. Urządzenie jest niesłychanie czułe. Wykrywa 10-¹³ g materiału wybuchowego w 1 cm³ powietrza. Jan Bokszczanin opowiada taką historię: dostarczali detektor straży granicznej, jeden z jej pracowników pięć dni wcześniej dotykał trotylu, przez kolejne dni mył ręce wielokrotnie. Mimo to detektor wykrył na jego dłoniach materiał wybuchowy. Gdyby wejść z MO-2M na przykład do jednostek saperskich czy składów amunicji - natychmiast zareaguje.
Nie znamy wskazań urządzeń, z wykorzystaniem których pracowali eksperci w Smoleńsku. Jeśli jednak na wraku prezydenckiego tupolewa byłby materiał wybuchowy, MO-2M na pewno by go wyłapał. Tyle tylko, że to wcale nie znaczyłoby, iż doszło do zamachu. Materiałem wybuchowym elementy wraku mogli skazić na przykład żołnierze czy saperzy pracujący przy nim, o ile mieli wcześniej z materiałami wybuchowymi kontakt. Trotyl mógł być obecny na miejscu badania, ale pochodzić z czasów II wojny światowej.

Może stąd stwierdzenie prokuratora Seremeta, że "pochodzenie cząstek wysokoenergetycznych, zabezpieczonych podczas badań wraku samolotu Tu-154M, może być przeróżne".

Te słowa mogą jednak znaczyć coś zupełnie innego. Ale o tym w kolejnym doświadczeniu.

Przykładamy do detektora wacik nasączony perfumami, potem dezodorantem, na koniec - rozpuszczalnikiem. W żadnej z tych substancji nie ma cząsteczek materiałów wybuchowych, ale są w nich grupy chemiczne, które mogą się zjonizować w detektorze podobnie jak grupy chemiczne właśnie materiału wybuchowego. I rzeczywiście - urządzenie reaguje, ale nie w taki sam sposób jak wtedy, gdy przykładaliśmy do niego czysty trotyl. MO-2M głupieje: pika, świeci się czerwone światełko, ale na czytniku pokazują się a to oznaczenia heksogenu, a to nitrogliceryny. Nie ma jednoznacznego wskazania jak wtedy, gdy do MO-2M przystawiliśmy próbkę z trotylem.

- Takie zjawisko powinno dać do myślenia - tłumaczy Jan Bokszczanin. Podobnie MO--2M zareaguje, jeśli badanie jest wykonywane na wolnym powietrzu w czasie, kiedy kwitną topole.

Warto jednak zauważyć, że zarówno rozpuszczalniki, jak i perfumy czy dezodorant stosunkowo szybko parują, podczas gdy materiały wybuchowe mogą być obecne na określonym materiale całymi latami. Kiedy więc przykładamy detektor do wacików nasączonych rozpuszczalnikiem i dezodorantem kilka godzin później - ten już nie reaguje.

Jan Bokszczanin zauważa jednak, że jeśli są jakiekolwiek wątpliwości co do wyniku eksperymentu, próbkę można zbadać za pomocą chromatografii lub spektrometrii masowej. Jego wynik jest wtedy całkowicie jednoznaczny. Podobnie jak MO-2M działa urządzenie o nazwie SABRE 4000, którym też, jak wynika z naszych informacji, dysponowali eksperci w Smoleńsku. W nim próbka z wymazem substancji, której skład nas interesuje, ulega spaleniu, następnie opary ze spalania są zasysane przez urządzenie.

Istnieje bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, aby wykryta za pomocą detektorów substancja, zidentyfikowana przez nie jako trotyl, mogła nie być trotylem, a w przypadku jednakowych wskazań przez oba urządzenia jest to faktycznie niemożliwe. W przypadku takich wątpliwości uczestniczący w badaniach eksperci powinni byli zabezpieczyć próbki do szczegółowych badań laboratoryjnych, co - jak wynika ze słów samych prokuratorów - uczynili.

Analiza takich próbek w laboratorium to kwestia kilku godzin pracy. Jednak stwierdzenie, czy obecność trotylu na elementach wraku wynika z tego, że był już na pokładzie samolotu, czy też pochodzi na przykład z czasów II wojny światowej, to już zupełnie inna sprawa.
A skąd mogłyby pochodzić ewentualne ślady materiałów wybuchowych w prezydenckim samolocie? I jakim cudem mógł je przegapić BOR - KONIECZNIE PRZECZYTAJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Smoleński detektor, czyli szukanie trotylu czułym wykrywaczem [EKSPERYMENT] - Portal i.pl