Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pietrzak: Staliśmy się złomowiskiem Europy. Niemcy wysyłają stare auta do Polski

Bogdan Pietrzak
Biznes prowadzi wspólnie z żonąBogdan Pietrzak (na zdjęciu ze swoją najnowszą maszyną - helikopterem) jest żonaty. Wspólnie z żoną Beatą prowadzi firmę. Mają dwóch synów.Marka Pietrzak powstała w 1994 roku, jednocześnie stając się autoryzowanym partnerem Renault. Dzisiaj grupa, jaką tworzy Pietrzak, składa się z pięciu obiektów, w których prowadzone są autoryzowane punkty sprzedaży i serwisu takich marek jak Renault, Peugeot oraz Dacia.
Biznes prowadzi wspólnie z żonąBogdan Pietrzak (na zdjęciu ze swoją najnowszą maszyną - helikopterem) jest żonaty. Wspólnie z żoną Beatą prowadzi firmę. Mają dwóch synów.Marka Pietrzak powstała w 1994 roku, jednocześnie stając się autoryzowanym partnerem Renault. Dzisiaj grupa, jaką tworzy Pietrzak, składa się z pięciu obiektów, w których prowadzone są autoryzowane punkty sprzedaży i serwisu takich marek jak Renault, Peugeot oraz Dacia. arc.
Z Bogdanem Pietrzakiem, prezesem Zarządu Grupy Pietrzak, rozmawia Mariusz Urbanke

Okres przełomu roku był kiedyś czasem żniw w salonach samochodowych, bo trwały wyprzedaże, a w dodatku wielu - u nas to na przykład górnicy - dostawało premie i szło z tym gorącym pieniądzem prosto do salonu, żeby kupić wymarzone nowe auto. Jak to wygląda teraz?
Choć generalnie sprzedaż nowych aut w Polsce kuleje, w naszych salonach w tym okresie nadal jest wzmożony ruch. W tym roku chętnie odwiedzają nas nie tylko górnicy czy pracownicy innych dobrze prosperujących branż, ale również przedsiębiorcy, którzy mają więcej gotówki pod koniec roku.

Generalnie uważam jednak, że wyprzedaże tak zwanego starego rocznika i inne sezonowe promocje nowych samochodów to nie są najlepsze pomysły na promocję marki i salonu. W Polsce przyjęło się, że wraz z nastaniem nowego roku samochody wyprodukowane w starym od razu tracą na wartości i atrakcyjności. A ja się pytam, dlaczego nowy model clio z tego roku ma być gorszy od takiego samego modelu z roku 2013? Przecież w styczniu nie ma na rynku innych aut, jak tylko samochody poprzedniego rocznika. Moim zdaniem ważniejsze od roku produkcji są data pierwszej rejestracji i walory techniczne oraz użytkowe auta. Skala wyprzedaży nowych samochodów z minionego rocznika to typowo polska specyfika. Rocznik ma znaczenie w przypadku odsprzedaży auta po dwóch, trzech latach użytkowania. Ale i w tym przypadku coraz mniej osób zwraca na to uwagę, bo najważniejszy jest przebieg - najlepiej udokumentowany książką serwisową - i stan auta wynikający z tego, jak dbał o auto użytkownik. Dlatego w swojej firmie od lat stosuję zupełnie inną filozofię.

Na czym ona polega?
Przede wszystkim staram się nawiązać z klientem stałe, długoletnie relacje. Nie zaskakuję ani fajerwerkami w postaci gwałtownych obniżek - bo to zniechęca tych, którzy już kupili - ani gorszymi wiadomościami w postaci znaczących wzrostów cen samochodów i usług. Staramy się też oferować nie tylko dobre samochody, ale i najlepszy jak się tylko da serwis, co potwierdza ranking Związku Dealerów Samochodów (ZDS). Chciałbym, żeby sytuacja w Polsce zaczęła przypominać tę na Zachodzie, gdzie ludzie pozbywają się samochodu wiekowego czy wyeksploatowanego wiedząc, że z takim egzemplarzem jest duży kłopot. Koszty naprawy są bowiem wysokie, a czasem brakuje po prostu części.

Od tygodnia media trąbią o projekcie dopłat do zakupu nowych samochodów. Ma to być lekarstwo na powstrzymanie spadku produkcji w przemyśle motoryzacyjnym, który daje tysiące miejsc pracy i wielkie dochody z eksportu. Taki pomysł pojawił się już w 2009 roku, ale nie zyskał rządowego poparcia. Czy, pana zdaniem, dopłaty rzeczywiście mogą być korzystne dla branży?
Na krótką metę tak, bo ludzie zaczną złomować stare auta, żeby dzięki temu dostać bonifikatę przy zakupie nowego samochodu. Jednak przykład Niemiec czy Słowacji pokazuje, że kiedy dopłaty się kończą, to i popyt na nowe samochody spada. Moim zdaniem jest to więc rozwiązanie połowiczne. Lepiej byłoby, gdyby rząd zrealizował postulaty naszego środowiska dotyczące szarej strefy, które przedstawiliśmy już wiele lat temu.
Jakie to postulaty?
Od kilkunastu lat, a szczególnie od 2004 roku, kiedy otworzyły się dla nas granice Unii Europejskiej, Polacy zaczęli sprowadzać masowo używane samochody. Staliśmy się dosłownie złomowiskiem Europy - Niemcy pozbywają się problemu z utylizacją starych aut wysyłając je do Polski i na Ukrainę. Teoretycznie kupując stare auto można zaoszczędzić, ale praktycznie dokładamy do tego interesu, bo trzeba się liczyć z większym spalaniem - przy starszych silnikach nawet o 3-4 litry na 100 km - i częstymi naprawami. Takie auta stanowią też zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu drogowego, bo przy bardzo dużych przebiegach cały układ jezdny i kierowniczy jest wyeksploatowany.

Są to często auta powypadkowe, z zafałszowaną historią. Dlatego ZDS domaga się zmian w ustawie - Prawo o ruchu drogowym, które zmierzają do ograniczenia bardzo powszechnej i szkodliwej na polskim rynku praktyki cofania liczników w samochodach używanych. Zgodnie z przekazaną propozycją ZDS, stan licznika przebiegu pojazdu powinien być przekazywany do Centralnej Ewidencji Pojazdów przez stację kontroli pojazdów, która określi go w trakcie badania technicznego pojazdu. Przewidziano także wprowadzenie do Kodeksu karnego przepisu przewidującego karę pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 3 dla osoby, która w celu osiągnięcia korzyści majątkowej ingeruje w stan licznika przebiegu pojazdu mechanicznego. To powinno zapobiec oszustwom i ograniczyć szarą strefę, która nie pozwala rozwijać się legalnym firmom przynoszącym państwu dochody.

Spotkałem się z opinią, że ludzie nie kupują nowych aut, bo prócz nowego "opakowania", czyli różnych bajerów, niczego nowego nie dają. Mercedes 190 uznawany za auto niezniszczalne z silnikiem 2.0 Diesel spalał średnio 6,5 litra na 100 km i "łykał" nawet olej po smażeniu. Teraz producenci najnowszych Diesli, ale o mniejszej pojemności, też chwalą się takimi wynikami spalania. Jednak to jednostki naszpikowane elektroniką i bardzo wrażliwe na złe paliwo. Więc gdzie tu postęp?
Nie uwierzę, że chciałby pan nadal jeździć samochodem, w którym szyby otwiera się korbką. Auto nie jest też dziś lokatą - jak mieszkanie czy dom - więc coraz mniej osób kupuje go na lata, żeby jedynie się w nim pokazywać. Samochód stał się rzeczą użytkową, a nawet narzędziem pracy. Dlatego klienci szukają aut ekonomicznych, wygodnych i coraz lepiej wyposażonych. Standardem staje się klimatyzacja, a wielu nie wyobraża sobie dziś samochodu bez nawigacji. Owszem, zdarza się, że pojawiają się kłopoty z elektroniką, ale wszystkie rozwiązania przechodzą pewien etap wieku dziecięcego, następnie dojrzewają, są dopracowywane i stają się niezawodne.

Jakim autem najbardziej lubi Pan jeździć?
Małym i szybkim.

Takim jak Porsche Carrera GT?
Tak, miałem takie auto, 10 cylindrów, silnik 7 litrów i 612 KM mocy. Jak przyspieszyłem pod tunelem w Katowicach, to wszyscy zjeżdżali z drogi, bo miał brzmienie jak bolid Formuły 1. Ale zdradziłem ten samochód dla helikoptera.
To najlepsza recepta na korki?
A żeby pan wiedział. W Beskidy lecę 20 minut, a autem przy dzisiejszych remontach trzeba jechać ponad godzinę. Tankuję pełny bak i mogę dolecieć nad Bałtyk. Wspaniała rzecz, do zakupu której namówił mnie syn. Początkowo to ja chciałem, żeby latanie stało się jego pasją. Wysłałem go na kurs, gdy miał 18 lat, żeby nie marnował czasu. Szybko opanował latanie, już na trzeciej lekcji latał sam. Zawsze był taki zdolny. Gdy miał trzy lata, to żona kupowała mu Lego dla 6-latków i tak długo składał, aż mu się udało. Ze mną i lataniem było trochę gorzej, bo egzamin polega na zdaniu 10 książek, w tym prawa lotniczego, które jest potwornie skomplikowane. Nie miałem na to czasu, ale się zawziąłem, wyłączyłem się z pracy i w dwa miesiące zaliczyłem wszystko. Dziś nie ma dla mnie większej przyjemności niż polecieć w góry i wylądować na Ochodzitej. Ostatnio spotkaliśmy tam nowożeńców, którzy robili sobie zdjęcia. Zafundowaliśmy im przelot - i to była dopiero frajda.

Syn pracuje u pana?
Starszy Jakub tak, młodszy Piotr ma dopiero 16 lat. Kuba zaczynał sam, jeszcze gdy był na studiach. Wymyślił fajny projekt, znalazł ludzi, wszystkiego się przy tym nauczył, ale napotkał tak potężną konkurencję, że poradziłem mu, żeby odpuścił. Dziś szefuje spółce Peugeot Auto Dealer, która w niedawnym rankingu Pulsu Biznesu znalazła się w czołówce z dynamiką sprzedaży 106 proc. i dynamiką zysków 339 proc. Najzabawniejsze jest to, że w rubryce wyróżniony menedżer znalazło się moje nazwisko, bo to ja jestem właścicielem tej spółki. Teraz syn się śmieje, że on ciężko pracuje, a ja spijam śmietankę.

A pan już ciężko nie pracuje?
Próbuję znaleźć równowagę między pracą, życiem rodzinnym a czasem dla siebie i dla przyjaciół, ale nie zawsze mi to wychodzi. Przyzwyczajenie do ciężkiej pracy - tego nauczył mnie ojciec, który miał duży warsztat samochodowy - zostało. Ojciec nie dawał mi pieniędzy, mówił: zarób sobie u mnie. Początkowo pracowałem z mechanikami, ale jak tylko dostrzegłem pierwszą szansę na zrobienie interesu, to pożyczyłem pieniądze od taty i tak to się zaczęło.

Na czym zrobił pan pierwszy interes?
Byłem jeszcze w szkole średniej. Zauważyłem, że świetnie sprzedają się na Śląsku motorowery marki Simson. Pojechałem więc pod NRD-owską granicę i zacząłem skupować te motorki. Przywiozłem jeden i sprzedałem na giełdzie - przebicie było takie, jak górnicza pensja. Znów pojechałem, choć to była męka - trzeba było jechać w nocy, kupić motor i wrócić następnym nocnym pociągiem, żeby sprzedać. Ale opłacało się. Później przerzuciłem się na samochody i tak krok po kroku doszedłem do pierwszego salonu firmowego. I na tym nie poprzestaję - już buduję następny. Branża kuleje, a nasza sprzedaż przez ostatnie 5 lat wzrosła o 75 proc.

Wie pan, dlaczego tak się dzieje?
Mam wrażenie, że najważniejsze jest to, co przekazał mi ojciec. On nie zmieniał pracowników co pół roku, jak to się teraz zdarza, starał się stworzyć taki zespół, z którym da się pracować przez lata. Nie dbał o poklask, ale o dobrą opinię klientów - tak że nawet bez reklamy, której wtedy nie było, ludzie do niego przyjeżdżali. I najważniejsze, na co zwrócił mi ostatnio uwagę pewien zagraniczny partner, z którym prowadziłem negocjacje - urodził się z benzyną we krwi, czyli z takim zamiłowaniem i talentem do tej roboty, który się rzadko zdarza. I ja to próbuję kontynuować.


*Niesamowity Dreamliner w Pyrzowicach ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*HC GKS Katowice od szatni ZOBACZ ZDJĘCIA TYLKO W DZ
*Ślązacy zazdroszczą Katalończykom autonomii: prawda czy fałsz? [CZYTAJ I SKOMENTUJ]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!