Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Amerykanin o Śląsku: Śląsk to dojrzały owoc. Kiedy spadnie z gałęzi?

Prof. Creston Davis
Prof. Creston Davis pracuje na wydziale filozofii i religioznawstwa Rollins College na Florydzie oraz w Lutecium Psychoanalytic Group w San Francisco. Współpracuje m.in. ze Slavojem Żiżkiem i Johnem Milbankiem. Jest autorem licznych książek z zakresu filozofii, literatury oraz psychoanalizy. Jego kolejna książka będzie nosić tytuł: "Truth after the Death of Meaning" ("Prawda po śmierci znaczenia").Prof. Davis jest także pilnym obserwatorem sytuacji politycznej i społecznej w Europie i Ameryce.Do Polski przyjechał na cykl wykładów, których słuchaczami byli także studenci Uniwersytetu Śląskiego.
Prof. Creston Davis pracuje na wydziale filozofii i religioznawstwa Rollins College na Florydzie oraz w Lutecium Psychoanalytic Group w San Francisco. Współpracuje m.in. ze Slavojem Żiżkiem i Johnem Milbankiem. Jest autorem licznych książek z zakresu filozofii, literatury oraz psychoanalizy. Jego kolejna książka będzie nosić tytuł: "Truth after the Death of Meaning" ("Prawda po śmierci znaczenia").Prof. Davis jest także pilnym obserwatorem sytuacji politycznej i społecznej w Europie i Ameryce.Do Polski przyjechał na cykl wykładów, których słuchaczami byli także studenci Uniwersytetu Śląskiego. Lucyna Nenow
Jak inni widzą Śląsk? - Władza i decyzje w największej mierze należą tu do starszych. Młodzi ludzie dostają zbyt mało szans, by byli skłonni sami dać coś od siebie - twierdzi prof. Creston Davisem, wykładowca amerykańskiego Rollins College na Florydzie, specjalista w dziedzinie filozofii, psychologii i nauk społecznych. Przeczytaj rozmowę Marcina Zasady. ZACHĘCAMY DO DYSKUSJI NA TEMAT WYWIADU

Pańskie pierwsze wrażenia na Śląsku?
Ludzie są autentyczni, to znaczy ujmująco mili, ale nie w amerykański, irytujący sposób. W Stanach, szczególnie na południu, od każdego możesz usłyszeć: "Hej, jesteś moim najlepszym przyjacielem!". A widzisz człowieka po raz pierwszy w życiu. Ślązacy mówią to, co naprawdę myślą, i myślą o tym, co mówią. Są szczerzy i dalecy od amerykańskiej sztuczności. Krótko po przyjeździe do Katowic wpadłem do fryzjera, który ostrzygł mnie dość krótko. Jeden ze znajomych profesorów na Uniwersytecie Śląskim mówi do mnie: "Co się stało z twoimi włosami? Wolałem cię w poprzedniej fryzurze". W Ameryce w takich sytuacjach mówi się: "O! Wyglądasz naprawdę interesująco!". Poprawność polityczna toczy nawet codzienne międzyludzkie relacje. Inny przykład - ludzie na ulicy w Stanach mawiają: "Naprawdę się cieszę, że cię spotkałem!".
Naprawdę? Po co to "naprawdę", skoro i tak się cieszysz?

Czego, pańskim zdaniem, potrzebują dziś Ślązacy?
Zacznę od pewnej refleksji. Wydaje mi się, że Śląsk ma problem z generacją dzisiejszych 30-latków, którzy wychowali się u schyłku komunizmu i dziś powinni być siłą napędową społeczeństwa. Problem polega na tym, że nie są. Na podstawie swoich obserwacji mogę powiedzieć, że na Śląsku panuje quasi-gerontokracja - władza i decyzje w największej mierze należą do starszych. Młodzi ludzie dostają zbyt mało szans, by byli skłonni sami dać coś od siebie. Sam pan doskonale wie, jaki ten region ma problem z odpływem zdolnych, perspektywicznych przedstawicieli nowego pokolenia Śląska. Oni nie widzą dla siebie przyszłości nie tylko dlatego, że Kraków czy Wrocław wyglądają fajniej niż Katowice. Z drugiej strony: co sprawia, że Ślązacy tak szybko asymilują się i dobrze radzą sobie na innych rynkach? Wysoka etyka pracy. To kolejna rzecz zupełnie odwrotna niż w Ameryce, gdzie ludzie przede wszystkim oczekują, by rząd coś za nich zrobił. Ta etyka pracy to ślad po przemysłowej tradycji Śląska, śląska cnota. Czego potrzebują Ślązacy? Mogę raczej powiedzieć, jaką mają szansę. Ta szansa to kulturowa rewolucja, bycie inspirującym dla innych. Śląsk w Europie jest niezdefiniowany, ale obawiam się, że sami Ślązacy mają problemy ze zdefiniowaniem siebie. Tymczasem ten region ma olbrzymi potencjał. Ludzie muszą jednak wyjść ze schematu: praca, dom, rodzina. Słyszałem, że Katowice w ostatnich latach mocno wzbogacają swoją kulturalną ofertę - to dobry kierunek, bo odbiorcami tej kultury w przyszłości będą nie tylko Ślązacy, ale i przybysze z innych stron Polski, szukający dla siebie nowego, interesującego miejsca.

Pytam o potrzeby Ślązaków, bo dziś ważniejsza od ekonomii czy jakości życia staje się dyskusja o historii, trudnych relacjach między Polską i Śląskiem… Widzimy próby zdefiniowania siebie, o których pan mówi, ale tutaj to próba zdefiniowania swojej tożsamości plemiennej.
Z jednej strony, to naturalne, gdy ludziom żyje się lepiej, zaspokajają swoje potrzeby niższego stopnia i myślą o potrzebach wyższego rzędu. To jak z modelu Maslowa - gdy masz co jeść, gdy czujesz się bezpiecznie, szukasz więzi i przynależności, następnie szacunku i uznania oraz samorealizacji. Co do kwestii tożsamości: najłatwiej dla każdej społeczności jest, gdy jej tożsamość jest czysta i przejrzysta, prosta do napisania. Irlandczycy nie mają prostej historii, ale dziś każdy na świecie wie, co kryje się za hasłem "Irish" i wyobraża sobie, jak to jest być Irlandczykiem. Ze Śląskiem tak łatwo nie jest. Teraz Ameryka: amerykańska tożsamość jest łatwa do zdefiniowania, ale nie dlatego, że historia Ameryki jest łatwa, tylko dlatego, że w masowym przekazie ta historia, w istocie pełna sprzeczności, niejednoznacznych i kontrowersyjnych akcentów, jest upraszczana w stylu godnym bajki dla dzieci. Czyli - tu tyrania, tam wyzwolenie, wolność, równość i tak dalej… A czy Thomas Jefferson, ojciec wolnej Ameryki, nie miał przypadkiem czarnych niewolników? W Stanach prostota, oczywistość historycznego przekazu decyduje o tym, kim jesteś i kim się czujesz.
Historia Śląska też była tak kiedyś przedstawiana - średniowiecze, 600 lat czarnej dziury, a potem XX wiek i powrót do Polski. Wygląda na to, że Ślązacy są bardziej wymagający od Amerykanów.
W tych sprawach Amerykanie są akurat dość płytcy, więc to żadne wielkie osiągnięcie. Ową płytkość dobrze widać przez pryzmat kultywowanych tradycji. Na Śląsku, w Polsce, jak zresztą w większości miejsc w Europie, jest w roku dzień, kiedy odwiedza się groby, wspomina bliskich i dba o swoje korzenie. W Ameryce mamy Halloween, dzień, w którym każdy Amerykanin może bez oporów ubrać się jak alfons, a każda kobieta może wreszcie wystroić się jak prostytutka. Tego dnia, gdy Amerykanie mogą dać upust swoim fantazjom, zakładają akurat stroje alfonsów lub gangsterów i prosty-
tutek. To dzięki głębokim korzeniom i pamięci w Polsce możliwe było obalenie komunizmu. W Ameryce żyje się bez korzeni, ta tożsamość może i jest uzasadniona, ale bardzo powierzchowna. Wie pan, dlaczego Amerykanie mają taką obsesję na punkcie apokalipsy?

Bo naprawdę wierzą w rzeczy, które dzieją się w świecie filmów?
Też (śmiech). Bo nie przeżyli traumy wojennej, jak Europa. Dlatego kupują samochody zombie-odporne i mieszkania w bunkrach, które pozwolą im przeżyć koniec świata. Obłęd… Wracając do Śląska - to definiowanie siebie na nowo jest, zdaje się, dość świeżym procesem. Cierpliwości… Proszę wybaczyć tę metaforę, ale Śląsk jest jak słynna rolada, której tu spróbowałem. Trzeba wejść głębiej, przedrzeć się przez brunatną powłokę, żeby dojrzeć jego złożoność i docenić różne smaki.

Co w tym wyjątkowego?
Wystarczy przejechać się doWarszawy, żeby się o tym przekonać. W Europie jest wiele takich miast, które w swoim kosmopolityzmie zatraciły własną autentyczność. Warszawa nie jest autentyczna, bo oferuje dokładnie to samo albo przynajmniej stara się oferować to, co od dawna jest domeną innych europejskich metropolii. Globalizacja zabija regionalne oboczności, bo globalizacja dąży do jednolitości. Jak w McDonald's - wszędzie tak samo, wszystko przewidywalne i podobne. Śląsk, będący wciąż na marginesie tego procesu, pozostał inny, bardziej szorstki, ale i bardziej intrygujący, złożony, a co najważniejsze - prawdziwy. Znowu odwołam się do Ameryki, gdzie wielokulturowość jest faktem, ale dziś to wielokulturowość narzucona, znamię politycznej poprawności. Dokąd w Stanach Zjednoczonych najczęściej zmierzają miliony turystów z całego świata? Do Orlando, do Disney World, czyli parodii multikulturowości, gdzie można nawet odwiedzić biblijny świat z Jezusem Chrystusem w roli głównej. W takim środowisku nigdy nie wydarzy się nic odkrywczego, nic nowego, bo opiera się ono na kopiowaniu innych. Wspomniałem wcześniej o rewolucji kulturowej, która - moim zdaniem - może być szansą dla Śląska. Wielkie przełomy w kulturze odbywały się w kontrze do zastanej rzeczywistości, jako efekt buntu: surrealizm, dadaizm czy choćby punk. Śląsk jest jak dojrzały owoc, mam wrażenie, że też dąży do pewnego przełomu, który mógłby wyzwolić nową jakość.
Jaką jakość przyniesie Europie to, co dzieje się w Katalonii, Szkocji czy Belgii, a co na mniejszą skalę kiełkuje również na Śląsku?
Mój przyjaciel Slavoy Żiżek, nazywany wielkim pesymistą, powiedziałby pewnie, że widzi światło w tunelu, ale to nie słoń-ce, tylko nadjeżdżający pociąg. Europa ma większe problemy niż separatyzm czy bałkanizacja, jakkolwiek nazwiemy to zjawisko. Europa przestaje być konkurencyjnym rynkiem wobec innych dominujących mocarstw ekonomicznych. A co wyniknie z tego, co dzieje się w Katalonii czy Szkocji? Europa stu flag, to chyba nieuniknione.

Lew Trocki napisał kiedyś o Europie, że przypomina zubożałe, prowincjonalne zoo pełne klatek.
Trafna myśl, zadziwiająco aktualna. Ale stawianie nowych, mniejszych klatek w obrębie większych klatek też niczego nie zmieni. Europa musi pozostać unią, w innej formule nie przetrwa. Musi być jednak lepiej zarządzana.

Bałkanizacja - jak bardzo egzotyczne to zjawisko z amerykańskiego punktu widzenia?
Na tyle egzotyczne, że ludzie generalnie nie mają o nim pojęcia. Nie przypominam sobie też jakiegoś konkretnego, znaczącego stanowiska amerykańskiego rządu w tej sprawie.

W Stanach Zjednoczonych ludzie mówią: "Jestem nowojorczykiem" albo: "Jestem z Kalifornii", ale nie umniejsza to ich dumy z bycia Amerykanami.
Zgadza się. Może jedynie powiedzenie: "Jestem z Teksasu" nosi za sobą nieco inny ładunek. Bycie Teksańczykiem to inna historia niż bycie z jakiegokolwiek innego miejsca w Ameryce. Ale każdy Teksańczyk czuje się Amerykaninem. Proszę przy tym pamiętać o różnicach między stanami północnymi i południowymi.

Wielu mieszkańców dzisiejszego Śląska mówi: "Nie jestem Polakiem ani Niemcem. Jestem Ślązakiem".
Definiowanie siebie, szczególnie początkowo, zawsze odbywa się w opozycji do zjawiska zewnętrznego. "Jestem x, bo nie jestem y, jak moi sąsiedzi" - to naturalny proces. Ważne, by za definiowaniem siebie w kontrze do tych, od których się różnimy, szła możliwość kultywowania własnych tradycji. Z kształtowaniem się tożsamości lokalnej na Śląsku istnieje jeszcze jedna możliwość - ta ideologia po prostu zajęła w masowej świadomości miejsce innej ideologii. Chodzi mi o katolicyzm, którego siła oddziaływania nie jest tak intensywna, jak kiedyś. Śląskość to coś, w co można wierzyć i wyznawać. I dobrze, o ile nikomu nie przyjdzie do głowy krucjata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Amerykanin o Śląsku: Śląsk to dojrzały owoc. Kiedy spadnie z gałęzi? - Dziennik Zachodni