Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamy najpiękniejsze kolędy na świecie

Wanda Then
Z Małgorzatą Kiereś, etnografką z Istebnej, autorką wielu publikacji, dyrektorką Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, rozmawia Wanda Then

W ciągu kilku zaledwie tygodni odebrała pani dwie ważne nagrody: im. Karola Miarki i Srebrną Cieszyniankę. To dowód, że pani etnograficzny dorobek jest doceniany.

Bardzo cenię sobie nagrodę im. Karola Miarki. Najważniejsza jest jednak dla mnie Cieszynianka, bo od swoich. Podczas jej wręczania przeżyłam dziwną rzecz, która mi się jeszcze nigdy w życiu nie przytrafiła. Wcześniej 10 lat sama prowadziłam koncert wręczania nagród laureatom, ze sceną w Teatrze Mickiewicza w Cieszynie jestem obyta i nie miałam żadnego problemu z wchodzeniem na nią. Tym razem byłam jednak tak wzruszona, że po prostu się rozpłakałam. Nie z powodu faktu przyznania mi nagrody, ale tego, że docenili mnie swoi, a to przecież najważniejsze, to dowód akceptacji mojej pracy i pasji. Tym bardziej, że moja kandydatura zatwierdzona została jednogłośnie, a swoi nie dają nagrody za nic, za byle co. To samo przeżywał chyba Jerzy Pilch z Wisły, który odbierał Złotą Cieszyniankę.

Jest pani etnografką z wykształcenia, ale przede wszystkim jest to pani wielka pasja wyniesiona z domu rodzinnego.

To powoduje, że tradycja nie jest dla mnie rzeczą odkrywaną. Bardzo dużo wyniosłam z domu, głównie od mojej mamy i jej rodziny. Mama przędła na kołowrotku całe życie, noszenie stroju nie było przebieraniem się, ale częścią życia. Na etnografię poszłam nie tylko po to, by zajmować się życiem górali, które znałam doskonale. Interesowali mnie bardzo Indianie, Tybetańczycy. Moje poczucie etnografii było szerokie. Studia uzmysłowiły mi jednak coś, czego nie przewidywałam. Odkryłam, że ten mój ojcowski dom jest przedmiotem badań naukowców w dużych ośrodkach akademickich, również w Krakowie. O tym samym domu, mojej rodzinnej Istebnej i całej Trójwsi, dowiedziałam się też rzeczy, o których żyjąc tam nic nie widziałam. Odkryłam ich wielkie bogactwo. Nawet to, że w Istebnej wśród siedmiu cmentarzy był jeden turecki. Jeżdżąc potem po świecie szukałam wspólnych elementów i znajdowałam ich zaskakująco dużo.

Jest więc coś globalnego nawet w regionalizmie?

Tak, bardzo wiele. Jest pewna kalka, która się powtarza. Na całym świecie człowiek żyje w pewnej przestrzeni, którą chce określić, nazwać, którą chce humanizować, żeby mógł jej używać i doświadczać. Tak jak u nas mogę się fascynować zasiedziałością rodów, tym, że mamy sto osób o nazwiskach Michałek, Legierski, Kohut, a w Wiśle 136 osób o nazwisku Cieślar, to to samo podobieństwo odkryję na Podhalu, w Afryce i innych częściach świata. Trzeba jednak pokazywać i odkrywać to, co nasze, piękne, co odróżnia nas od innych.

Ogarnął nas jednak pęd do unifikacji, zachłystywania się tym, co światowe, europejskie. Czy widzi pani w tym duże zagrożenie dla regionalnych wartości?

Stare przysłowie mówi, że na dwoje babka wróżyła. Procesu zmian życia i tego, co się w nim dzieje, nie da się zatrzymać. Dokonują się w naturalny sposób. Dotyczy to również języka. Dlatego nawet starsza ciotka w Istebnej powie: "Kup mi w markecie cukurzycym". Nie żyjemy w skansenie i wiele rzeczy musi się przetwarzać. Fenomen polega jednak na tym, że jeśli zwracamy uwagę na wartość naszego malutkiego, szerzej pojętego ojcowskiego domu z jego zapachem, maminą izbą, procesją Bożego Ciała, tym wszystkim, co było w nim ważne, nie ma zagrożenia. Chodzi bowiem o świadomość wartości.

A góral beskidzki w "wypasionym" mercedesie?...

Nie przeszkadza mi góral ubrany w tradycyjny strój, jadący na wesele czy do kościoła luksusowym samochodem. Najnormalniej w świecie ma samochód i jedzie wygodnie, ale chce zaznaczyć swoją indywidualność i korzenie, więc ubrany jest w bruclik i kierpce. Cała wartość ojcowskiego domu polega na tym, że jesteśmy świadomi tego, co mamy. Dlatego ważne jest, że w takie dni, jak Wigilia, mamy wiele tradycji, które możemy sobie zachować. Możemy dać na stół orzech, jabłko, świeczkę, możemy się pomodlić, możemy też po prostu spotkać się, bo wiele osób nie wierzy w Boga. Warto jednak delektować się atmosferą. Jest też wiele sytuacji, w których możemy zamanifestować wartość swojej ziemi.

Ale ludowe u nas najczęściej jest odrzucane...

Największą tragedią w procesie globalizacji jest to, że kultura ludowa nie doczekała się nigdy w Polsce nobilitacji. Zawsze była przedstawiana pejoratywnie. Wartość polskiej rzeczy sprowadzana jest do tego, że trzy minuty w telewizji trwa w święta "koncert" kolęd, które mamy najpiękniejsze na świecie. Natomiast gdy przychodzi irlandzki dzień św. Patryka, koncerty mnożą się i cieszymy się nimi. Naszej wartości nie umiemy pokazać i docenić.

Czy nie uważa pani, że wielu ludzi, szczególnie młodych, nie ceni tradycji, bo nie ma korzeni, domu, w którym, tak jak w Istebnej, była mamina izba?

Nie tylko dom może przekonać o wartości tradycji. Może to zrobić również szkoła. Przekonało mnie o tym kilkugodzinne spotkanie, które miałam dwa tygodnie temu z dużą grupą gimnazjalistów i licealistów z Bielska. Właśnie z młodymi ludźmi, którzy niczego regionalnego nie doświadczyli. Przywiozłam kołowrotek, koronki, tradycyjne ozdoby, obrazy na szkle. Umożliwiłam im dotykanie przestrzeni naszej, naszych wartości. Wyszłam z tego spotkania zbudowana. Siedemdziesięciu ludzi słuchało opowieści z zapartym tchem, śpiewaliśmy razem kolędę, nauczyliśmy się pieśniczki, razem przędliśmy wełnę, ubrałam chłopaka i dziewczynę w stroje. Przez takie doświadczenia możemy docierać do młodego pokolenia. To pozwoli mu zrozumieć, że gwara to nic wstydliwego, ale drugi język, który wykształcił się równolegle z językiem literackim i jest równie cenny i ważny. To nasze dylematy. Globalizacja postępuje, jest naturalnym procesem i tego nie unikniemy, ale naszą mądrością powinno być to, żebyśmy umieli z nowoczesności korzystać.

Na razie, niestety, zachłystujemy się nią bez umiaru.

Bo życia narzuca nam wzory i normy. Jak nie jesteś trendy czy cool, wypadasz z gry. To straszne, by od dziecka wmawiać ludziom, że ich szanse zależą od wyglądu, ubioru i zasobności finansowej.

Pocieszający jest fakt, że kraje bardziej rozwinięte od naszego po takim właśnie zachłyśnięciu coraz częściej wracają do korzeni i tradycji.

Cała Europa wraca. Przeprowadzałam na ten temat badania. Przy tej okazji pojawiają się jednak tendencje niepokojące. Eksponowanie odrębności zbyt mocno zbliża się do dzielenia na nas - dobrych i na innych - złych. Nie chciałabym tego nazwać skłonnościami separatystycznymi, ale coś w tym jest. Piękne jest natomiast poznawanie tego, co wspaniałe i wartościowe z naszego regionu. Odkryjmy wartość małej wsi czy miasteczka. To niewiarygodne, jakie perły można tam znaleźć. Warto zadać sobie pytanie, kim jestem w kulturze i kim jestem dzięki niej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!