Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Działacz Solidarności Jerzy Wartak: Bohaterowie leżą pod ziemią

Agata Pustułka
W grudniu 1981 roku brał udział w strajku na kopalni Wujek
W grudniu 1981 roku brał udział w strajku na kopalni Wujek materiały IPN
O czajówce, czyli więziennym eliksirze przetrwania dla internowanych, szczurach jak koty i politykach, którzy chcą się pozabijać, z Jerzym Wartakiem, działaczem Solidarności z lat 80., o czasach stanu wojennego rozmawia Agata Pustułka

16 grudnia 1981 roku, pacyfikacja kopalni.
W pewnym momencie zachłysnąłem się gazem łzawiącym. Straciłem przytomność. Koledzy odnieśli mnie na bok, pod komin i chyba dzięki temu uratowali mi życie. W tym czasie padły strzały. Rozpętało się piekło. Jak się ocknąłem, byłem brudny, zarzygany. Ale żywy.

Warto było tak się poświęcać, gdy dziś patrzymy, że z tą wolnością nie bardzo potrafimy sobie poradzić?
Jak widzę córki, żony poległych górników z mojej kopalni, to myślę sobie: chłopy, nie było warto. One żyją naznaczone tą śmiercią. Jaki jest pożytek z ojca-bohatera? Żadna śmierć nie jest potrzebna. Nie odwrócimy jednak wydarzeń i gdy popatrzymy na to, co uzyskaliśmy, a czego nie doceniamy, to jednak było warto. Zastrzegam jednak, że to mnie łatwo tak mówić, bo jestem szczęściarzem, który ocalał. Prawdziwi bohaterowie zawsze leżą pod ziemią. Górnicy z Wujka są prawdziwymi bohaterami. Podkreślam to słowo - prawdziwymi - bo mamy teraz, niestety, wielu bohaterów podrabianych.

Co pan robił na Wujku w czasie strajku?
Byłem szeregowym działaczem związku, rozstawiałem warty, żeby chroniły kopalnię przed jakąś prowokacją, podpaleniem. Mieszkałem wtedy przy ul. Lompy, tuż obok komendy Milicji Obywatelskiej, ale zameldowany byłem u rodziców w Dąbrowie Górniczej. Od 14 grudnia siedziałem na kopalni. Załoga bardzo zdeterminowana, zjednoczona, gotowa na wszystko. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z okoliczności. Przecież w 1970 roku Gierek obiecał, że władza już nigdy nie będzie strzelać w Polsce do robotników.

Widział pan ciała zamordowanych?
Nie miałem odwagi wejść do tego pomieszczenia w stacji ratowniczej. Kolega wprowadził tam delegację wojska i ZOMO. Jeden z oficerów po wyjściu popłakał się, inni byli załamani. Zomowcy natomiast wyszli bardzo zadowoleni z siebie. W ich oczach widać było satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.

Co robił pan po opuszczeniu kopalni?
Noc spędziłem u znajomych. Byłem kompletnie rozbity. Następnego dnia poszedłem na kopalnię. Dalej stały tam czołgi. Stanąłem pod tym pierwszym drewnianym krzyżem. Pomodliłem się. Potem zgłosiłem się do zakładowego lekarza po L4. A tam tłumy. Ludzi z Wujka można było poznać po przekrwionych oczach i dwu-, trzymilimetrowych warstwach białego osadu na źrenicach, pozostałości po gazach. Dostałem pięć dni wolnego. Postanowiłem pojechać do rodziców, żeby ich uspokoić. Oboje byli po siedemdziesiątce. Ojciec po wylewie, mama przerażona i zamartwiali się o mnie. Kiedy przyjechałem do domu, okazało się, że już szuka mnie milicja. Przekopali wszystko, a dla mnie zostawili kartkę, że mam się zgłosić na przesłuchanie. Biłem się z myślami, co robić. Zastanawiałem się, czy się nie ukrywać. W końcu postanowiłem zgłosić się na komendę, żeby nie narażać bliskich na kolejne "wizyty".
Długo pana przesłuchiwano?
To trwało godziny. Miałem zakodowane, żeby nie zdradzić żadnego nazwiska. I żadnego nie zdradziłem. Kiedy wreszcie padło pytanie o to, co robiłem w czasie strajku, powiedziałem o rozstawianiu wart. Prokurator był szczęśliwy, bo mógł wreszcie w aktach zapisać: nie odstąpił od działalności związkowej, co na podstawie dekretu o stanie wojennym, było karane. Gdybym od razu wiedział, o co mu chodzi, to siedziałbym tam kilka minut.

Pierwsza więzienna noc?
Spędziłem ją w komendzie przy ul. Kilińskiego, kolejną w areszcie na Lompy, a 24 grudnia, w Wigilię, przewieziono mnie do obozu dla internowanych do Zabrza-Zaborza, gdzie siedziało mnóstwo znajomych z kopalni i w ogóle był cały przekrój społeczeństwa: profesorowie uniwersytetów, robotnicy, studenci. Tam po raz pierwszy wypiłem czajówkę.

Czajówkę?
To więzienny eliksir przetrwania. Trzy czwarte herbacianych liści i jedna czwarta wody. Właściwie czysta esencja o nieprawdopodobnym stężeniu. Słowem, piekielny wywar. Po pierwszym łyku nie wiedziałem, czy jeszcze żyję, czy już umarłem. Na szczęście, gdy później siedziałem w Strzelcach, naczelnik więzienia, sadysta zresztą, wyłączał nam bezpieczniki i nie mogliśmy instalować naszych własnoręcznie skonstruowanych kuchenek. I wtedy ostatecznie odzwyczaiłem się od czajówki. Przez kilka dni bolała mnie głowa, brałem tabletki i udało mi się odstawić to świństwo.

Jaka była ta Wigilia internowanych?
Bardzo podniosła, patriotyczna. Śpiewaliśmy kolędy. No i przede wszystkim były te długie Polaków rozmowy. Niestety, Zabrze okazało się tylko przystankiem. Znów trafiłem do aresztu na Lompy, a ze mną paczka od rodziny, którą podzieliłem się z takim 18-letnim górnikiem z kopalni Piast. Chłopak, prawie dziecko przecież, miał plecy granatowe od pałowania. Zostawiłem mu sweter, trochę jedzenia.

W lutym odbyła się rozprawa przeciwko organizatorom strajku na Wujku. Na ławie zasiadło dziewięciu oskarżonych, a skazano czterech. Oprócz mnie Stasia Płatka, Adama Skwirę i Mariana Głucha. Prokurator żądał od 15 lat w dół. Dla mnie 13. Ostatecznie dostałem 3,5 roku, z czego przesiedziałem półtora. Wyszedłem 17 maja 1983 roku dzięki... Janowi Pawłowi II. Przyjeżdżał wtedy z pielgrzymką do Polski i generał Jaruzelski chciał pokazać, że nie ma u nas więźniów politycznych i wypuścił nas na wolność.

Ale zanim ta wolność przyszła...
Kolejno byłem w Raciborzu, Strzelcach Opolskich, no i Kłodzku. Ciągle wojowaliśmy, urządzaliśmy głodówki, protesty. Gdy raz po widzeniu znaleziono przy mnie i koledze kawę oraz tabliczkę czekolady, trafiłem na tydzień do karceru. Strażnik kazał nam się rozbierać, a my pokazaliśmy mu gołe tyłki. Dodatkowo zostałem za to ukarany kolejnym wyrokiem - dostałem cztery miesiące w zawieszeniu na dwa lata. Karcer to była taka klatka z małym, zabrudzonym okienkiem i dwucentymetrową warstwą pleśni na podłodze i ścianach. Z kibelka wyszedł mi na spotkanie szczur. Zresztą szczury to stały element moich więziennych wędrówek. Były ich dziesiątki.
Skąd tam się wzięły?
Ponieważ jedzenie było ohydne, duża jego część lądowała w kanalizacji. Dla szczurów był to raj. Na tym więziennym wikcie pasły się jak koty. Jeden z więźniów zaprzyjaźnił się ze szczurem i z okienka spuszczał go na dół na spacer, ale żeby nie uciekł, przywiązywał mu do ogona sznurek. Obserwowaliśmy to zza naszych krat. Zresztą rury kanalizacyjne służyły nie tylko szczurom. To było nasze radio "Wolna Europa". Wybieraliśmy z ubikacji wodę i rozmawialiśmy między sobą. Nad nami siedziały kobiety. Przez te rury nawiązywały się miłości i odbywały zerwania. "Złodzieje" umawiali się w sprawie zeznań albo odgrażali się kapusiom.

Jak ze sobą wytrzymywaliście w celi?
W więzieniach są bardzo dobrze zaopatrzone biblioteki. Byliśmy bardzo pilnymi czytelnikami. Śmieję się, że w pewnym okresie miałem swojego osobistego psychoterapeutę, bo siedziałem razem z krakowskim psychologiem Tadeuszem Świdzińskim. Wiele godzin przegadaliśmy. Oczywiście "rozrywki" dostarczały nam władze więzienia. W Kłodzku po osiem, dziesięć razy dziennie puszczali nam piosenkę Krystyny Giżowskiej pt. "Nie było ciebie tyle lat". Jej fabuła dotyczy powrotu mężczyzny do domu po wielu latach nieobecności. W finale drzwi otwiera nowy pan. Bardzo nas wkurzała ta piosenka i robiliśmy wyścigi, kto pierwszy wyłączy zainstalowany w celi głośnik. No i zawsze pozostawała czajówka. Jednak, żeby zagotować wodę, trzeba było z puszki po konserwie zrobić grzałkę albo z papieru toaletowego nasmarowany margaryną knot. Nasza pomysłowość nie znała granic.

Ludzie się załamywali?
Silniejsi starali się pomagać słabszym psychicznie. Niektórzy się załamywali, wpadali w depresję. Jeden z kolegów przez długi czas do nikogo się nie odzywał, tylko leżał, inny non stop czytał Biblię. Wielu było takich przymulonych. Pierwsza nadzieja przyszła jak umarł Leonid Breżniew. Całe więzienie oszalało z radości. Potem w sylwestra 1982 roku jeden z pilnujących nas strażników poczęstował nas wódką. Dostaliśmy po kieliszku. I tak pewnego majowego dnia podczas obiadu dowiedziałem się, że wychodzę. Pierwsze kroki skierowałem do dominikanów w Kłodzku. Jesteśmy im bardzo wdzięczni. Pewien zakonnik staruszek przemycał dla nas gazety, kawę, lekarstwa.

Mimo wszystko wrócił pan do pracy na kopalnię.
Oczywiście na Wujku nie było dla mnie miejsca. Po wielu zabiegach udało mi się znaleźć pracę w Zabrzu na kopalni Makoszowy. Esbecy od czasu do czasu pytali przełożonych, jak się sprawuję. W 1987 roku znów mogłem pracować na Wujku. Szła polityczna odwilż. Śmiać mi się chciało, bo wielu kolegów, którzy nie uczestniczyli w strajku, nie byli ofiarami pacyfikacji, opowiadało mi, jak to było tego 16 grudnia 1981 roku. Uśmiechałem się tylko pod nosem. Kiedy w 1988 roku na Śląsku wybuchły strajki, załoga Wujka podeszła do nich z ostrożnością. Cały czas mieli w pamięci tamte strzały.

Po latach, już jako emeryt, pojechał pan do Wojciecha Jaruzelskiego, twórcy stanu wojennego. Po co?
W ludzkim odruchu wybaczenia. Chciałem spojrzeć mu w oczy, zrozumieć jego motywy działania.

Wielu kolegów z Solidarności nie darowało panu tego "pojednania z komuchem".
Niektórzy nawet przestali mi rękę podawać, uważali, że zwariowałem. Ale przebolałem. Nie zrozumieli tego gestu. Może, gdybyśmy się potrafili wznieść ponad podziałami, to nie byłoby dzisiejszej wojny polsko-polskiej albo byłaby mniej agresywna. Teraz ludźmi rządzi nienawiść. Najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy prochu nie wąchali. Jarosława Kaczyńskiego nawet nie usiłowano internować, a to on 13 grudnia, w rocznicę stanu wojennego, urządza marsze. Odwaga staniała. Trochę z tym jest tak, jak z moim powrotem po latach do pracy na Wujku, gdy nagle objawili się kolejni bohaterowie wydarzeń.

Teraz oprowadza pan m.in. młodzież po muzeum utworzonym przy KWK Wujek. Gdy pytają pana o to, czym jest patriotyzm, co pan im odpowiada?
Że dziś patriotyzm to rzetelna praca dla ojczyzny i dla swojej rodziny.

Rozumieją?
Mam nadzieję, że tak. Ale mają gorzej niż my. W naszych czasach czarne to było czarne, a białe białe. Młodzi dorastają w Polsce, która jest trawiona przez nienawiść i muszą się w tym wszystkim odnaleźć. U nas politycy ze sobą nie konkurują. Oni chcą już siebie pozabijać.

Rozmawiała: Agata Pustułka


*Niesamowity Dreamliner w Pyrzowicach ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*HC GKS Katowice od szatni ZOBACZ ZDJĘCIA TYLKO W DZ
*Ślązacy zazdroszczą Katalończykom autonomii: prawda czy fałsz? [CZYTAJ I SKOMENTUJ]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!